Łukasza poznałam, gdy przeżywał dramat. Jego żona zmarła na raka. Został z dwójką małych dzieci. Trzyletnią Kasią i siedmioletnim Marcinem. Borykał się z przeszłością i wychowaniem dzieci. Już podczas pierwszego spotkania przypadliśmy sobie do gustu. Ja umiałam słuchać, a on tego potrzebował. Potrzebował również matki dla swoich dzieci, ale czy żony, tego nie wiem do dziś.
Dzieciaczki były cudowne - takie przytulanki - zwłaszcza Kasia. Potrzebowała matki i ja nią byłam. Marcin był raczej na dystans, ale z czasem również on przekonał się do mnie. Stanowiliśmy szczęśliwą rodzinę - ja miałam ukochanego mężczyznę i upragnione dzieci, oni - matkę i kobietę.
Powoli Łukasz oswajał się ze śmiercią żony, choć wiem, że było to dla niego trudne. Nigdy nie starałam się zająć jej miejsca, wiedziałam, że pamięć o niej była dla niego ważniejsza.
Dzieci podrastały, zaczęły chodzić do szkoły, wszystko układało się dobrze... Aż pewnego dnia Łukasz stracił pracę. Zawalił nam się świat. Było ciężko. Nie mieliśmy pieniędzy, a Łukasz zaczął zaglądać do kieliszka.
Podtrzymywałam go na duchu, szukałam za niego pracy... wszystko na nic, on nie potrafił już nie pić. W domu zaczęły się awantury. Dzieci zaczęły być nerwowe, bały się. Chroniłam je przed ojcem, usprawiedliwiałam go, ale brakowało mi sił.
Znalazłam pracę, utrzymywałam dom, dzieci i męża, który coraz bardziej staczał się na dno. Szukałam pomocy u jego siostry, ale ona również nie potrafiła do niego dotrzeć. Pozostała mi tylko walka o dzieci, ale ją też przegrałam.
Listopadowego popołudnia Łukasz odebrał sobie życie. Czy rozpaczałam? Nie. Odetchnęłam, bowiem zamienił moje i dzieci życie w koszmar.
Kasia i Marcin ze spokojem przyjęły wiadomość o śmierci ojca. Ale kiedy zapytałam, z kim chcą teraz zostać - ze mną czy ze swoją ciocią, byłam pewna, że usłyszę tylko jedną odpowiedź. Ze mną. Stało się jednak inaczej. Chciały być z ciocią. I zostały z nią. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak się stało!? Dlaczego nie zostały ze mną?
Często się z nimi spotykam, rozmawiamy, śmiejemy się, ale czuję, że one nie są już moje. Nie mam do nich żalu. Dokonały wyboru. Mam jednak żal do Boga. Nie dał mi własnych dzieci, i do tego odebrał mi "pożyczone". Dał mi miłość, która nic dobrego mi nie przyniosła, jedynie ból, upokorzenie, mękę.
Dlaczego?
"Bóg zaczyna i Bóg kończy..." - nasza Internautka nigdy nie doświadczyła cudu narodzin. Patrzyła z zazdrością na matki i uśmiechała się do ich dzieci. Aż pewnego dnia znalazła własną rodzinę - męża, dzieci i choć nie tak wyobrażała sobie macierzyństwo, twierdzi, że było warto, choć na chwilę.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama