Rozpaczasz po stracie, przyjaciółki ci sekundują, jesteś pewna: możesz potępić go w czambuł. A może tak spojrzeć z drugiej strony? Przyczyny nie są wcale takie jednoznaczne... A ich odkrycie paradoksalnie może uratować związek.

"Ani nie gloryfikuję, ani nie usprawiedliwiam zdrad. Ani też do nich nie zachęcam. Zachęcam do zmiany perspektywy. Zdrada to nie niemoralny wyskok partnera, który należy potępić w czambuł i sprawa załatwiona. To symptom choroby związku, a więc dotyczy obu stron" - tłumaczy psycholog Katarzyna Miller na łamach magazynu "Zwierciadło".

Reklama

KOCHANKA - SAMO ZŁO?

Takie spojrzenie wymaga trudnej konfrontacji i zastanowienia się nad swoim udziałem w rozpadzie związku. Znacznie łatwiej jest jednak usiąść i narzekać, stawiając siebie w roli ofiary uwodzicielskiej femme fatale... "Często kobiety widzą w kochankach tak zwane całe zło. >Gdyby nie ona, nasze życie by kwitło, nie rozstalibyśmy się<. To pułapka - ostrzega Miller.

Reklama

Zdaniem psycholog przyczyną zdrady są niezaspokojone potrzeby wiarołomnego partnera. "Nasz mężczyzna nas zdradził. Co to oznacza? Że wokół nas są jakieś kobiety wampy, które odurzają Bogu ducha winnych mężczyzn i wodzą ich na manowce? To przecież śmieszne. Kobiety bardziej świadome i dojrzałe wiedzą, że faceta będącego w związku nie można tak po prostu sobie wziąć. On też musi tego chcieć. A dlaczego chce, skoro niby wszystko ma pod ręką? Słyszę czasem: bo ona uwodziła, przymilała się, dawała mu, co on chciał. No, ale drogie panie, to oznacza, że on tutaj nie miał tego, czego chciał, jakaś jego potrzeba była niezaspokojona" - mówi psycholog.

MIT TEJ MŁODSZEJ

Zdaniem Miller przekonanie, że on odchodzi, bo ona jest młodsza, to kolejny mit. "To stereotyp, że faceci lecą na młodsze. Walor młodości partnerki ma podstawowe znaczenie, tylko gdy mężczyzna mocno cierpi z powodu starzenia się. Naprawdę liczy się tylko to, że ona jest nieznana, interesująca. A przede wszystkim, że widzi w nim MĘŻCZYZNĘ. To jest tak, jakby zresetować jego życie i nadać mu na nowo sens" - tłumaczy Miller.

Ale to nie jest ostatni krok do zdrady, bo po drodze trzeba jeszcze pokonać skrupuły i.... lęk przed zmianą. "Ludzie nie są wcale tacy chętni, by zaburzać oswojoną codzienność, stan homeostazy. To jedna z trudniejszych rzeczy, bo generuje wielką zmianę" - wyjaśnia specjalistka.

Lecz czasem do zdrady dochodzi. Co wtedy? Nie zawsze oznaczać to musi koniec związku. Czasem odsłania zaniedbane sfery, które dzięki temu można zacząć pielęgnować. "Często związek wręcz &gt;chce&lt; być uratowany, zdrada jest wówczas rodzajem syreny alarmowej" - uczula psycholog. Na przykład odłogiem leży seks. "Jeśli seks jest w związku żywy, on nigdzie nie pójdzie, bo po co? Tu mu najlepiej, dumny jest, że ma kobietę, która ciągle go kręci" - dodaje.

GDY NIE MA CO ZBIERAĆ...

Bywa jednak, że już nie da się uratować związku. Ale może to i lepiej? "Czasem nie ma czego zbierać i trzeba się rozstać. Ale zawsze warto się zdobyć na symboliczny kwiatek dla kochanki, bo gdyby nie ona, nadal tkwiłybyśmy w letargu, w związku, w którym krzywdzimy siebie wzajemnie. A tak mamy kolejną szansę na spełnione, prawdziwsze życie" - kończy Katarzyna Miller.