Kiedy problemem staje się wybór koloru tapicerki nowej kanapy, a nie brak środków na jej zakup, kobieta zadaje sobie pytania: "o co mi chodzi? Co jest ze mną nie tak?".
Mąż zawsze daje nie taki prezent jak trzeba, dzieci drażnią swoimi pytaniami i nie ma już siły na codzienne wspólne kolacje.
KOBIETA IDEALNA?
Lucy Cavendish, dziennikarka kobiecych pism w Wielkiej Brytanii, lada moment wyda książkę pt. "Lost and found", w której opisuje syndrom współczesnej kobiety idealnej. Teza jest taka: kobiety idealne, z perfekcyjnym życiem, którego zazdroszczą im znajome i sąsiadki, popadają w głęboką depresję. Coś takiego porobiło się z nami, że stabilizacja nas męczy. Im więcej mamy, im bardziej wygodne i poukładane jest nasze życie, tym bardziej odczuwamy mękę znudzenia. Głównie dotyczy to kobiet, które już zrobiły jakąś karierę, mają dzieci i dom i zaczyna je doganiać refleksja na własny temat.
Im bardziej taka kobieta zastanawia się w czym leży problem, tym bardziej dochodzi do wniosku, że problemem jest ona sama. Zwykle nie szuka pomocy, nie zgłasza się na terapię, z obawy przed faktem, że zostanie uznana za znudzoną, niewdzięczną i pustą kobietę, której poprzewracało się w głowie. Gdyby jednak odważyła się porozmawiać z innymi kobietami sukcesu, okazałoby się, że nie jest w swoim problemie osamotniona.
Przez ostatnie 10-20 lat po studiach żyły w biegu: robiły kolejne stopnie naukowe, dostawały awanse, spłacały kredyty, wychowywały dzieci, organizowały dom. I wciąż żyły jakąś odległą myślą o swoim "idealnym ja", do którego się dąży. O sobie za kilka lat - która będzie już kimś innym, lepszym i przyjemnie nam nieznanym. Kiedy w końcu znalazły się w tym punkcie, okazało się, że to nie o to chodziło, że one są wciąż te same i dalej nie wiedzą czego chcą i do czego dążą. Lata upłynęły, a osiągnięty punkt, wcale nie okazał się idealny. Okazał się po prostu zwyczajny.
Skoro okazało się, że to wszystko nie prowadzi do niczego innego oprócz dalszej stabilizacji, małe rzeczy przestały cieszyć.
TO NIE JEST SEN
Kobiety budzą się w przekonaniu, że może to sen, to nie ich życie, a one zamiast uwięzione w pułapce rutyny, będą mogły jeszcze kiedyś zacząć od początku i poczuć dawną ekscytację tym, że nie wiedzą, co będzie za 10 lat, chociaż mają mgliste pojęcie, jak to życie wyglądać powinno. Dziennikarka Lucy Cavendish wspomina, jak będąc młodą, samotną matką z wiecznie pustym kontem, patrzyła z zazdrością na rodziny na niedzielnych spacerach. Pięknie ubrane i uczesane matki, idące pod rękę z przystojnym mężczyzną i grzecznym dzieckiem. Te smutne i wyniosłe kobiety były jej przedmiotem zazdrości. Wydawało jej się, że pieniądze uczyniłyby ją szczęśliwą – nic bardziej mylnego.
Zastygłe w poczuciu niespełnienia i braku docenienia, kobiety straciły radość z codzienności. Żaden nowy samochód, biżuteria czy kolejne zakupy w centrum handlowym nie potrafią tego głodu zapełnić. Dobra materialne, o które długo chodziło w życiu, nie dają im radości. One chcą czegoś więcej.
W CZYM WIĘC LEŻY PROBLEM I JAK TEMU ZARADZIĆ?
Czy cały ambaras dotyczy tego, że tak naprawdę nie znamy samych siebie i nie wiemy, o co nam w życiu chodzi? Czy może dajemy sobie wmówić jeden, ogólnie dostępny wzorzec sukcesu, który trzeba spełnić, żeby mieć do szczęścia prawo? A może po prostu chcemy od życia zbyt wiele? W pogoni za idealną i spełnioną sobą, kobiety ignorują sygnały, które przesyła im ich umysł. Kolejne punkty w życiorysie zamiast być celem samym w sobie, służą odhaczeniu ich – tak, żeby o to głowa już była spokojna. Dzieci – są, dwa auta – są, domek nad jeziorem – jest. Kiedy lista jest już kompletna, nie ma się czym cieszyć.
Zamiast szukać dziury w całym, kobiety powinny według Cavendish odpuścić sobie, zamiast zadawać pytania: "a po co mi to było?", poszukać pozytywów tego, czego robić już nie muszą – na przykład odkładać na półki artykuły spożywcze, na które ich nie stać. Kto też powiedział, że muszą się każdego dnia ładnie ubrać i często odwiedzać fryzjera? Porzucenie stałego planu dnia być może okaże się zbawienne. Lody jedzone na śniadanie, wycieczka rowerowa na pchli targ o świcie nie zmieni naszego życia, ale pozwoli nabrać do niego dystansu i zrozumieć, że wciąż wszystko zależy od nas. To my nadajemy jakość swojemu żuciu, nikt inny ani żadna rzecz nie zrobi tego za nas. Poza tym, codzienność nie musi być naszym wrogiem. Mając tak wiele możliwości, szkoda byłoby nie korzystać co jakiś czas z innej.
Skoro mamy w sobie taki potencjał, który pozwolił nam osiągnąć wszystko, czego kiedyś chciałyśmy, trzeba teraz tylko ustalić w którym kierunku chcemy iść. Zawsze karze nam się mieć wszystko, a kiedy już to wszystko mamy, nikt nie mówi nam, co robić z tym dalej. Odcinanie kuponów od swojego sukcesu powinno być przyjemne, a nie męczące. Nauka radości z życia i znalezienia równowagi może być trudna, ale w końcu okaże się przyjemna.
Jako możliwość alternatywną pomyśl sobie, co by było gdybyś nagle straciła wszystko, co teraz masz? Czy byłabyś wtedy szczęśliwa?