Kiedyś gwiazdy, które nie chciały się zestarzeć, bez zastanowienia szły pod nóż. W efekcie, zamiast się odmłodzić, zamieniały się w koszmarne ofiary chirurgów plastycznych. I wcale nie trzeba było specjalnie znać się na rzeczy, by stwierdzić, co sobie poprawiły. Ich twarz bowiem zmieniała się diametralnie. Nos nagle stawał się malutki i zadarty, a usta wielkie i napompowane.
Patrząc na stare zdjęcia Cher, można się zastanawiać, czy ciągle rozpoznaje się w lustrze. Najgorsze w jej przypadku jest jednak to, że wcale nie wygląda młodo.
Jej twarz faktycznie jest pozbawiona zmarszczek, ale i tak wygląda na swoje 60 lat. Ot, stara gwiazda show-biznesu z nienaturalnie naciągniętą skórą i zdeformowany rysami twarzy.
Tylko że od jakiegoś czasu gwiazdy nie starzeją się tak jak Cher. Wystarczy spojrzeć na Michelle Pfeiffer lub Madonnę. W zasadzie ich twarze nie zmieniły się od lat. Tylko, że choć czas płynie, ich uroda nie gaśnie, a wręcz przeciwnie.
Jak stwierdza magazyn "New York”, to zasługa nowego ideału piękna, który najlepiej uosabia obecna twarz Madonny. Gładkie, ale nie nieruchome czoło, duże oczy i wystające kości policzkowe, usta pełne, ale nie nienaturalnie spuchnięte, prosty i wcale niemały nos, lekka szczęka z delikatnie zarysowanym podbródkiem. To dzięki owalowi twarzy w kształcie serca Madonna wciąż wygląda młodzieńczo. I choć zdarzają się jej wpadki, gdy wychodząc z centrum kabały w Nowym Jorku, pokazała się bez make-upu, to w odpowiednim świetle i z makijażem wciąż wygląda na 30-latkę.
I już teraz można z całą pewnością stwierdzić, że raczej nie zamieni się we własną karykaturę, tak jak Cher. Po raz kolejny jest bowiem prekursorką nowej mody. Tym razem o tyle niezwykłej, że faktycznie pozwala oszukać czas.
Jak one to robią?
Jak przekonuje magazyn "New Jork”, chirurdzy plastyczni dopiero teraz zaczynają rozumieć, na czym polega prawdziwe piękno. Nie chodzi wcale o idealny zadarty nosek czy duże usta. Poprawianie poszczególnych elementów przypomina pracę doktora Frankensteina. W efekcie tworzy się sztucznego potwora, takiego jak Michael Jackson.
Diametralne zmiany nigdy nie wychodzą na dobre. Lepiej delikatnie udoskonalać poszczególne elementy. Wtedy efekt może przejść najśmielsze oczekiwania. Wystarczy spojrzeć na Michelle Pfeiffer.
Dermatolodzy i plastycy odkrywają też, na czym polegają procesy starzenia. Wbrew temu, co sądzono do tej pory, to nie zmarszczki nas postarzają. Dużo bardziej upływ lat widać po rozmytych rysach twarzy, wiotkiej, cienkiej i opadającej skórze. Młodą twarz można rozpoznać po delikatniej warstwie tłuszczu pod skórą. Takiej jak u młodych modelek z Europy Środkowej-Wschodniej, które przy rachitycznej sylwetce zachowują pełne i promienne buzie.
To zaś ostatnio udaje się również sławnym i bogatym 40- i 50-latkom. Przy ich wyćwiczonych i chudych ciałkach, także twarze powinny wyglądać jak obciągnięte skórą czaszki. Tak jednak nie jest. Jak tłumaczy magazyn "New York”, to zasługa zastrzyków z restylanu, kolagenu, kwasu hialuronowego i stosowanego z umiarem botoksu. Chodzi o to, by starzejące się miejsca uzupełnić substancją przypominającą młodzieńczy tłuszczyk i wymodelować twarz. Delikatnie zwiększyć objętość policzków, poprawić kontur ust, ale nie powiększać ich do nienaturalnych rozmiarów. Interwencja chirurgiczna może sprawdzić się tylko w przypadku nosa. Nie ma jednak co tu wydziwiać. Nos może być mocno zarysowany, ale prosty. Zadarte malutkie noski, choć same w sobie są dość atrakcyjne, zamiast dodać urody, mogą oszpecić.
Te prawidłowości rozumie coraz więcej gwiazd. I dlatego 50-latki na czerwonym dywanie wyglądają na 30-latki. I wszystkie są do siebie tak bardzo podobne. Ich portet pamięciowy wyglądałby mniej więcej tak: twarz w kształcie serca, wydatne kości policzkowe, duże oczy…