Ponad połowa Brytyjczyków uważa, że społeczeństwo ich feminizuje i przerabia na postaci z gabinetu figur woskowych postępujące zgodnie z regułami narzuconymi przez kobiety. Tylko 33 proc. mężczyzn uważa, że może się swobodnie wypowiadać. Dwie trzecie jest przekonane, że bezpieczniej i lepiej jest zachowywać własne poglądy i opinie dla siebie.
My jesteśmy w głównym nurcie cywilizacji współczesnej. Tyle że nikt nie przeprowadza takich badań, więc wszyscy udają szczęśliwych. Nie oglądając się na poprawność polityczną, trzeba stwierdzić, że mamy nie tylko feminizację myślenia i życia publicznego.
Przyglądając się aktywności najwybitniejszych postaci kobiecych działających w polityce i na jej obrzeżach, twierdzę, że nastąpiła u nas klimakteryzacja publicznego dyskursu. Feminizacja mężczyzn doprowadziła do tego, że wielu polityków, wyglądających na mężczyzn, popada w stany histeryczne i wahania nastrojów charakterystyczne dla ciężkiego w przypadku kobiet okresu przekwitania. Poziom intryg sięga magla, większość sporów i dyskusji odbywa się na zasadzie jedna baba drugiej babie, a część nie tylko żon, ale i mężów stanu zachowuje się jak teściowe z dowcipów. Chciałoby się powtórzyć za Tadeuszem Boyem-Żeleńskim: "Przez jakie dziwne kuriozum; Tłuszcz bierzemy za charakter; Pustą grzechotkę za rozum; A za obraz cnót - klimakter? (...) I tylko w tęsknocie żyjem; Czy nie wstanie jaki Wandal; Co przepędzi babę kijem; I zakończy raz ten skandal".
Brytyjczycy mogą się przynajmniej pocieszać, że ponad połowie kobiet tamtejszych też ciąży feminizacja i sądzą, że także ich równowagę życiową doprowadziła do punktu krytycznego. Dla nas, na razie, pociechy nie ma.