Utarło się, że dopóki nie można cię zguglować, nie jesteś nikim ważnym. W tej sytuacji każdy, kto żyw, pędzi do komputera i bloguje, loguje się i wypowiada. Zostać dla potomnych, odcisnąć ślad to dziś pierwsza życiowa konieczność, zaraz po oddychaniu.
INTERNET JAK MATRIX - HAS YOU...
Chęć powiadamiania świata o każdym swoim kroku doprowadził do absurdu pewien student, który zaprojektował specjalny pas elastyczny dla swojej ciężarnej narzeczonej. Za każdym razem, gdy dziecko zaczynało kopać, pas odbierał sygnały i wysyłał impulsy elektromagnetyczne na stronę internetową na serwisie Twitter. Niektórym wydało się to milusie i nieszkodliwe innych przekonało o tym, że zaczynamy wariować na punkcie swojej medialnej obecności. I co gorsze, nie dotyczy to już tylko gwiazd, ale całkiem prywatnych osób.
INTERNETOWY ZAWRÓT GŁOWY
Mnogość blogów, fotoblogów i profili internetowych jest obezwładniająca. Na pytanie, po co zaśmiecać internetowy świat niepotrzebnymi informacjami, wszyscy aktywni użytkownicy odpowiadają: "nie chcesz – nie oglądaj". Jest w tym sporo racji, jednak trudno uchronić się od bombardujących cię zewsząd reklam, nowych postów wyświetlanych z boków stron głównych i newsletterów.
GDZIE SIĘ PODZIAŁA NASZA INTYMNOŚĆ?
Wydaje się, że intymność i prywatność jest dziś sprawą pierwszorzędną. Kiedyś, gdy było jej jak na lekarstwo, wszyscy spieszyli zaciągać zasłony, brudy prało się w domu, a przy obcych ściszało się głos. Najpierw zaskoczyły nas okna pozbawione firanek, potem zwierzenia rozmaitych osób publicznych, a w końcu coraz bardziej intymne programy w telewizji. Teraz prywatne rozmowy toczą się publicznie głównie w Internecie i jakiekolwiek tabu nie istnieje. Gdy dziecko koleżanki z odciętą pępowiną możesz zobaczyć w godzinę po porodzie, pewnie szybciej niż babcia dzieciaka, która nie ma komputera, dochodzimy do paranoidalnej sytuacji, w której całe nasze życie prywatne jest na sprzedaż.
Im więcej osób wchodzi na nasze profile, im więcej znajomych mamy na Naszej Klasie, tym bardziej znani, popularni jesteśmy. Nieważne, że są to tylko płytkie, internetowe znajomości pozbawione głębi – mamy duże grono potencjalnych kumpli.
Z POTRZEBY BLISKOŚCI
Z tymi wszystkimi nowymi znajomkami dzielimy się swoimi najbardziej intymnymi przemyśleniami, sukcesami i porażkami i pilnie czytamy, co też nam napisali w komentarzach, martwiąc się czy aby nie za ostro oceniają nasze poczynania. Jeśli nie, to nasza próżność, nasze przerośnięte ego zostało nakarmione – na dzisiaj…
Zróbmy tutaj jednak małe rozróżnienie - jedno to prowadzić bloga dokumentującego proces badawczy czy jakąś podróż, publikować modowe zestawy szafiarskie, inna rzecz to wklejać w sieć prywatne zdjęcia z sobotniego grilla, które nie zainteresują nikogo oprócz sąsiadki, której nasmrodziliśmy w ogrodzie kaszanką.
DLACZEGO WYSTAWIAMY SIĘ NA ŻER?
Otwierając swoją intymność w Internecie, wystawiamy się dobrowolnie na atak innych internautów. Podobnie robią gwiazdy, gdy udają się na publiczne imprezy w sukience bez bielizny pod spodem. Nie można mieć wtedy pretensji, że ktoś zrobił ci zdjęcie. Skoro więc otwierasz się, przyjmij krytykę.
Potrzeba bycia widzianym bierze się według psychologów stąd, że żyjemy w coraz większym zniewoleniu i kieracie codzienności. Uwięzieni w rytmie dnia i obowiązków, jesteśmy przekonani, że nic tak naprawdę nie zależy od nas. Dlatego podejmując decyzję o wystawieniu się w sieci, bierzemy niejako własne życie we własne ręce.
Wyzwalające uczucie, jakie towarzyszy temu odsłonieniu jest bliskie euforii, jaką odczuwają ekshibicjoniści. Choć tak naprawdę dalej jesteśmy tylko jedną z osób piszących do sieci, mamy poczucie bycia dostrzeżonym, wyjątkowym, już nie anonimowym. Ci, którzy lubią być oglądani udanie trafiają na tych, którzy lubią podglądać (voyeurzy) i całe towarzystwo wspiera się wzajemnie. Do tego dochodzi coraz większe poczucie wyobcowania i izolacji, choć właśnie cały świat na wyciągnięcie ręki po włączeniu wtyczki do kontaktu.
Z WIRTUALU DO REALU
Czasami ci, którzy kiedyś byli anonimowymi bloggerami, sami przechodzą w stan bycia gwiazdą. Ich kariera, zaczęta w wirtualu, staje się całkiem realna a oni sami nagle zyskują twarz i cielesność w przestrzeni społecznej. Tak było ze Scottem Schumanem, twórcą bloga "the Sartorialist", który z pisania o modzie z pasją przekształcił się w dochodowy biznes, zapewniając młodemu mężczyźnie pracę w piśmie GQ i relacje dla strony Style.com.
Podobnie było z Agathe, norweską bloggerką – "Style Bytes", która zdobyła sławę na całym świecie, by potem zniknąć bez słowa, rozpętując internetową burzę pod hasłem: "co się stało z Agathe? ". To jednak przypadki wyjątkowe, w większości bowiem z prowadzenia bloga nic nie wynika.
Zaostrzonym przykładem blogów i profili jest amerykański serwis Twitter, dzięki któremu możemy informować swoich fanów o kolejnych minutach naszego życia. Przykładowo: "12.45 – właśnie spóźniłam się na autobus, ale dzięki temu mogę pokontemplować uliczny billboard z najnowszej kolekcji Stelli MacCartney" - poinformuje cię twoja internetowa fąfelka.
NA KOZETKĘ MARSZ!
Uzależnienie od urządzeń, dzięki którym jesteśmy w łączności z całym światem powoli staje się kolejnym powodem do spotkań z psychiatrą. Im więcej bowiem o sobie ujawniamy, tym mniejsze mamy rozeznanie co jest w naszym życiu istotne a co nie. Zanika gradacja wartości, zanika powoli nasza prywatność, która nie dzieli się już na to, co w domu, i poza domem.
Dopóki nie uwolnimy się od anonimowej publiczności i nie zaczniemy odczuwać wartości swojego życia bez bycia komentowanym, niewiele ciekawego możemy chyba o sobie powiedzieć innym… Zbudowana bowiem w Internecie tożsamość, nie jest tworem prawdziwym, tylko dalej wirtualnym.
W końcu nie chodzi o to, żeby życie rejestrować, tylko żeby żyć jego pełnią!