Kiedy weszłam do sypialni i oznajmiłam, że Antoś dziś pojawi się na świecie, Weronika aż podskoczyła na łóżku. To ja idę się przygotować - krzyknęła wybiegając z pokoju. Zabrzmiało tak, jakby to ona miała rodzić. W ostatniej chwili powstrzymałam ją przed obudzeniem młodszej siostry.

Marcin w międzyczasie zadzwonił po teściową, a ja biorąc prysznic czekałam na pierwsze skurcze. Pojawiły się, ale dosyć nieregularne. Po czterdziestu minutach były mniej więcej co 7 min. Trochę za rzadko, żeby jechać do szpitala. Co z tego, skoro cała rodzina już mnie do tego szpitala wypychała - Weronika, bo chciałaby wreszcie zobaczyć wyczekiwanego braciszka, Marcin i teściowa, bo bali się, że zacznę rodzić w domu.

Reklama

W końcu zadzwoniłam do szpitala. Kazali przyjeżdżać, skoro to już trzeci poród. I tak wyruszyłam w moją ostatnią podróż z wielkim brzuchem. Na Izbie przyjęć przywitała mnie siostra. Moja własna, rodzona. Dzięki temu, że ma teraz staż lekarski na tutejszym oddziale położniczym, jako pierwsza z całej mojej licznej rodziny zobaczy Antka.

Niestety na Izbie przyjęć skurcze mijają. Lekarz stwierdza trzy centymetry rozwarcia i nie do końca zgładzoną szyjkę. Z tą diagnozą ląduję na sali do porodów rodzinnych, podłączają mnie pod ktg i czekamy na dalszy rozwój wypadków. Skurcze powoli wracają, są coraz mocniejsze, ale nieefektywne, jak stwierdza położna po badaniu. O dziesiątej lekarz zarządza podanie oksytocyny, która pobudza czynność skurczową macicy. No to teraz się zacznie - myślę sobie. Ale nie jest źle. Kołyszę się na wielkiej piłce przywiązana do kroplówki i ktg. Między skurczami wysyłam sms-y do znajomych, rozmawiam z mężem, co jakiś czas zagląda siostra. Koło dwunastej nie mam już ochoty na rozmowę, powoli przestaję zauważać, co się wokół mnie dzieje. Mąż nieśmiało pyta, czy może mi w czymś pomóc. Nie może. Bujam się na piłce jak w transie, głośno oddycham w czasie skurczów.

Czuję, że maleństwo schodzi coraz niżej, położna radzi uklęknąć na podłodze, wtedy wędrówkę dziecka na świat wspomaga grawitacja. Wreszcie ostatnie badanie i decyzja położnej - rodzimy! Resztkami sił wdrapuję się na łóżko porodowe. Boli bardzo, ale pomaga świadomość, ze za chwilę zobaczę Antka. Marcin trzyma mnie za rękę. Pierwszy skurcz party. Koncentruję się na instrukcjach położnej - przeć, nie przeć, przeć, nie przeć. Zaczynam instynktownie krzyczeć, to mi pomaga. Lekarz ma na ten temat odmienne zdanie - Pani nie krzyczy, bo wtedy parcie jest mniej efektywne. Skąd on niby może to wiedzieć, rodził kiedyś?
Drugi skurcz - widać główkę, trzeci i na moim brzuchu ląduje tłuściutki chłopiec z czarną czupryną. Na powitanie obsikuje mnie i zaczyna głośno krzyczeć. Zabierają go do pediatrycznych oględzin. Wielki chłop, waży 4 kilogramy, mierzy 58 centymetry. Dostaje 10 punktów w skali Apgar. Udało się!!! Jestem bardzo zmęczona, jeszcze bardziej szczęśliwa i…od kilku minut wielodzietna.