Adrianna Zawadzińska ma 27 lat i pochodzi z Malborka. Od dziecka choruje na rdzeniowy zanik mięśni (SMA). To rzadka choroba o podłożu genetycznym, której istotą jest osłabienie oraz stopniowy zanik mięśni. Proces ten jest spowodowany obumieraniem neuronów ruchowych znajdujących się w przednich rogach rdzenia kręgowego, które odpowiadają za pracę mięśni. W Polsce SMA występuje z częstością 1 na 5-7 tys. urodzeń. Adrianna na co dzień jest modelką, prowadziła bloga a w ubiegłym roku zdobyła tytuł Miss Polski na Wózku. Teraz stanęła na podium pierwszych w historii wyborach Miss Świata na Wózku.

Czym ten konkurs różnił się od wyborów miss, które znamy?

Jedyną różnicą było to, że my, uczestniczki, poruszałyśmy się na wózkach. Reszta była zorganizowana w takiej samej konwencji i na poziomie jak inne konkursy tego rodzaju.

Reklama

Było ciężko?

Tak pięknych, wykształconych i z ogromną pozytywną energią kobiet zgromadzonych w jednym miejscu nie widziałam dawno. Każda z finalistek była niesamowita i wyjątkowa, a co za tym idzie poprzeczka była ustawiona bardzo wysoko. Myślę, że jury miało naprawdę ciężki wybór.

Nie czujesz jednak lekkiego niedosytu, bo nie zajęłaś tego najwyższego miejsca na podium?

Absolutnie nie! Jako Miss Polski na Wózku już zdobyłam swoje podium. Życzę każdej kobiecie, by mogła doświadczyć tego uczucia. Jestem naprawdę ogromnie świadoma tego, jaki ogrom pracy, siły trzeba włożyć, by ''udźwignąć'' koronę przez całą ''kadencję''. Dla mnie już samo to, że stanęłam na podium, jest ogromnym sukcesem.

Coraz więcej furtek otwiera się dla takich osób?

Reklama

Tak. Wychodzimy z ograniczonego postrzegania niepełnosprawnych. Każdy z nas z czymś się zmaga, ale niepełnosprawność nie jest już wyznacznikiem przeszkody w realizowaniu się jako człowiek. Mam wielu cudownych przyjaciół niepełnosprawnych, którzy żyją na sto procent i udowadniają, że niemożliwe nie istnieje i tylko my decydujemy o tym, co chcemy osiągnąć. Oni mają siłę zmieniać stereotypy, które tak naprawdę nie wiem skąd i kiedy powstały.

Dlaczego dopiero teraz mamy do czynienia z pierwszym konkursem Miss Świata na Wózkach?

Być może nikt nie miał do tej pory odwagi wziąć na siebie tak ogromnego przedsięwzięcia. A może teraz po prostu jest na to odpowiedni czas, miejsce i moment. Cieszę się, że takie wybory odbyły się w Polsce. W moim kraju. Jestem dumna z tego, że właśnie jako Polka mogłam zdobyć ten zaszczytny tytuł dla siebie i dla nas wszystkich. I że jesteśmy krajem, który zapoczątkował całkowity postęp w postrzeganiu niepełnosprawności, a co za tym idzie piękna.

Z czego wynika Twoja niepełnosprawność?

Poruszam się na wózku od listopada 2015 za sprawą mojego ''zaniczku’’, czyli rdzeniowego zaniku mięśni SMA. To choroba genetyczna, którą stwierdzono, kiedy miałam 10 lat.

"Zaniczku"?

Zawsze tak mówimy, nawet w kręgu innych "zaniczków". Ta choroba to część nas, taki nasz przyjaciel, może nie do końca z wyboru, ale jednak. Nie robimy z niej nie wiadomo jakiego dramatu. Wszystko jest takie, jakie widzimy.

Na wózku jeździsz od dwóch lat. Trudno mi uwierzyć w to, że tak szybko się z tym pogodziłaś…

Hmm… Akurat dla mnie wózek był najlepszym z możliwych rozwiązań. To może zabrzmi dziwnie, ale dzięki niemu poczułam wiatr w skrzydłach. Wózek może ułatwić życie, bo kiedy nie możesz gdzieś sama dojść, on pozwala tam podjechać. Czasem śmieję się, że nieważne jak, ale ważne, by udało się dotrzeć tam, gdzie chcemy. Bardziej podchodzę do tego racjonalnie, a nie dramatycznie.

Znowu trudno mi uwierzyć w to, że nie miałaś chwil zwątpienia ani załamania. Wydaje mi się, że każda choroba na pewnym etapie życia podcina skrzydła.

Oczywiście, że życie nie jest kolorowe, każdy ma momenty słabości, swoje kryzysy. Nie ma na świecie człowieka, który by nie doświadczył cierpienia. Od kilku lat jestem buddystką i dzięki temu, że medytuję, mam trochę inne postrzeganie świata. Dla mnie nie samo cierpienie jest problemem, ale nasz stosunek do niego. Tego się uczę i nad tym pracuję. Nie jest to łatwa praca, bo gdyby taka była, to wszyscy byśmy byli piękni, młodzi i szczęśliwi.

Masz w pamięci te momenty, kiedy nie było łatwo, kiedy chciałaś się poddać?

Z perspektywy czasu te trudne sytuacje wydają mi się zabawne. Poza tym staram się mało pamiętać, a medytacja pozwala mi je "rozpuszczać". Takie chwile ma każdy - od niepowodzeń w pracy, nieudanego związku po śmierć kogoś bliskiego. Każdego dnia coś może nas załamać. Mnie takie rzeczy zawsze budowały, dostawałam dzięki nim jeszcze większego kopa. Ja każdego dnia przekopuję ten swój ogródek, ale nie uważam, że ze względu na niepełnosprawność jestem kimś, kto więcej przepracował.

Twarda babka z Ciebie?

Idealnie określa mnie anegdota o dwóch lekarzach. Wiozą rannego pacjenta z wypadku. Pierwszy jest przewrażliwiony, litościwy i na widok tego, co się dzieje, zaczyna płakać, trzyma go za rękę i powtarza, jaki biedny jest ten ranny. Drugi patrzy na tego człowieka i mówi: ''No dobra, co mogę z tym zrobić''. Kiedy stwierdzono u mnie SMA, byłam z tym sama, to była nieznana choroba. Można było załamać ręce i rozpaczać albo pójść do przodu. Myślę, że dzięki temu, na kogo i na co trafiłam przez cały burzliwy okres dojrzewania, byłam osobą o innej świadomości. Nie buntowałam się, nie uważałam, że muszę mieć wszystko podane na tacy, bo jestem chora. Od dziecka doświadczałam trudów, jakich być może dorośli nie byliby w stanie przejść z takim spokojem, a dla mnie to było po prostu pewną częścią mnie. Mój próg wytrzymałości i znoszenia różnych trudnych sytuacji jest z pewnością przesunięty.

Wspomniałaś o śmierci bliskiej osoby. To twoje osobiste doświadczenie?

Tak. Śmierć mojego dziadka była dla mnie przełomowym momentem, który otworzył mi oczy. Uzmysłowił mi, że życie jest jedno, krótkie i nie można go zmarnować. Dziadek zmarł nagle, nikt się tego nie spodziewał. To było dla mnie mocne zderzenie z sensem życia. Nie wiem, kiedy moje życie się skończy, więc każdy dzień traktuję, jakby był ostatni.

Trzeba było czasem walczyć z niewiedzą a może nawet złośliwymi uwagami?

Myślę, że człowiek jest wrażliwy na to, co mówią inni, tylko wtedy, kiedy sam nie ma wystarczająco dużo miłości dla siebie. Kiedy akceptujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy, to nie dotykają nas opinie innych. Jeżeli ktoś byłby złośliwy, nie walczyłabym z tym, raczej współczuła, że ktoś sam w sobie nosi takie myśli, uczucia i opinie. Ja biorę odpowiedzialność za siebie i za to, co wysyłam w świat. Osoby niepełnosprawne nie mogą patrzeć na siebie jak na ofiary, tylko muszą mieć tę siłę, by kochać siebie i wiedzieć, że są pełnoprawnymi obywatelami.

W jaki sposób przekraczałaś i przekraczasz swoje granice? Tai Chi i sztuki walki to jeden z nich?

Tai Chi to była moja pierwsza w życiu rehabilitacja. Te granice są tylko w naszych głowach. Gdy wyzwoliłam się z ograniczonego myślenia, wszystko inne zaczęło dziać się samo.

Na Twoim ciele nie da się nie zauważyć tatuaży. To chyba nie jest typowa "ozdoba" dla dziewczyn biorących udział w konkursach piękności.

Nigdy nie lubiłam być "typowym" człowiekiem. Od zawsze podobała mi się kultura Indian i wiedziałam, że malunki na ciele są częścią mnie. Kiedy zrobiłam sobie pierwszy tatuaż, poczułam się w jakiś sposób kompletna. Już jako dziecko na wszystkich imprezach, na których robiono tatuaże z henny, ustawiałam się w kolejce. Przyklejałam sobie również te, które były gratisem do gumy do żucia. Moje tatuaże są przemyślane, do posiadania każdego z nich dorosłam. Pokazują mi, że nie należy się w życiu do niczego przyzwyczajać, że wszystko jest zmienne. Dla mnie wydarzeniem było podjęcie odpowiedzialnej i świadomej decyzji, której już nigdy nie cofnę. Chociaż przy dzisiejszej technologii jest już to możliwe (śmiech).

Mężczyźni oglądają się za dziewczyną na wózku?

Facet ogląda się za kobietą, która go przyciąga. Tak samo kobieta zwraca uwagę na mężczyznę, który ma to ''coś''. Myślę, że wózek kompletnie nie ma na to wpływu.

Czy dbanie o piękno ma wpływ na sukces w relacjach damsko-męskich?

W pewnym sensie tak. Musimy dbać o to, by inwestować w siebie, swój potencjał, rozwój, być atrakcyjnym człowiekiem głównie dla siebie. Jeśli jesteśmy szczęśliwi ze sobą, to mamy nadmiar, którym chcemy się dzielić z innymi.

Co powiedziałabyś tym, którzy są niepełnosprawni i jeszcze siedzą w domach? Jak ich zachęcić do tego, żeby wyszli, żeby zaczęli żyć?

Łatwiej jest widzieć coś w czarnych barwach niż w kolorach. Często sami katujemy się dramatyzmem, cierpieniem, zamiast cieszyć się tym, że po prostu jesteśmy. Ja bym nie zachęcała do tego, by wychodzić z domu, by zacząć żyć, bo taka wizja może czasem przerastać. Zachęcałabym, by żyć nawet bez wychodzenia z domu. Odrzucić oczekiwania i być kompletnym tu i teraz, z tym, co mamy. Ja to osiągnęłam dzięki medytacji oraz przekonaniu, że jeśli ktoś chce, to znajdzie swoją indywidualną drogę.

Jakie są twoje plany na przyszłość?

Być szczęśliwym człowiekiem... to mój jedyny plan na tu i teraz.