Warren Buffett z ociąganiem wyciągnął z kieszeniu 20 dol., kiedy córce zabrakło na parking, a potem przymusił ją do wystawienia mu czeku. Córka Lakshmiego Mittala nie miała takich problemów – ojciec spełniał większość jej zachcianek, łącznie z wynajęciem Wersalu na imprezę weselną. Dzieci najbogatszych są od najmłodszych lat albo uczone przez rodziców, że na przyjemności trzeba zapracować, albo zachęcane do wydawania pieniędzy i korzystania z życia. Ci pierwsi mają szansę kontynuować tradycje rodzinne lub robić karierę w branży. Drudzy sukcesu nie odniosą.

Reklama

Tylko w USA do 2025 roku potomkowie bogaczy odziedziczą bilion dolarów. Przyuczyć ich do rodzinnego interesu czy dać wolną rękę, choć grozi to roztrwonieniem fortuny?

W połowie sierpnia największy dostawca usług finansowych na świecie Citigroup ogłosił, że testuje stronę internetową pod nazwą: „Wydawaj, dorastaj, ofiarowuj”, umożliwiającą dzieciom milionerów zarządzanie kieszonkowym. Potomkowie najbogatszych klientów po zalogowaniu się na założone przez rodziców konta mogą robić zakupy, inwestować czy przekazywać pieniądze na działalność charytatywną.
Celem projektu jest nauczenie – pod kontrolą rodziców i bankowców – gospodarowania funduszami. Twórczyni strony Amy Butte mówi, że transfer bogactwa między pokoleniami to dla branży bankowej poważne wyzwanie. Jak wyliczyła, do 2025 r. tylko w USA spadkobiercy odziedziczą bilion dolarów.
Nawet pobieżna lektura listy najbogatszych osób na świecie przekonuje, że problem dziedziczenia fortuny jest poważny. Wśród kilkuset najmajętniejszych z ostatniego zestawienia „Forbesa” na palcach jednej ręki można policzyć bezdzietnych. Większość posiada potomków, i to co najmniej troje. Oznacza to, że obfity tort wypełniony pieniędzmi musi być krojony na kilka kawałków.



Sukcesorzy


Najbogatszy człowiek świata, Meksykanin Carlos Slim (53,5 mld dol.), ma sześcioro dzieci. Jego familia przypomina amerykańskich Rockefellerów, którzy od kołyski wpajali dzieciom, że przedsiębiorczość to cnota i świętym obowiązkiem jest kontynuacja rodzinnego dzieła. Dzieci Slima nie wyobrażają sobie, że mogłyby zostawić interesy ojca. Jednak ojciec dobrze wie, że musi pilnować i stale dokształcać swoich podopiecznych, by przekazać firmę profesjonalistom, a nie dyletantom, którzy mogą ją rozłożyć na łopatki.
Psycholog biznesu Jacek Santorski mówi „DGP”, że sukcesorzy wykorzystują gęstą sieć kontaktów wypracowanych latami przez rodziców i płynnie przejmują firmy. Niektórzy chcą rywalizować z ojcem czy matką, ale większość współpracuje z nimi na partnerskich zasadach.
Przykładem takiej symbiozy jest Hiszpan Amancio Ortega i jego córka Marta. Amancio to twórca Zary (25 mld dol.), Marta pełni funkcję dyrektora w spółce Intidex zarządzającej sklepami z odzieżą i jest oczywistą następczynią ojca w firmie, którą dokładnie poznała. James Murdoch, syn australijskiego magnata medialnego Ruperta (6,3 mld dol.), twórcy News Corporation, jest kopią ojca – tak samo energiczny i bezwzględny w biznesie. Jeśli trzeba, przeprowadza bolesne redukcje, przejmuje mniejsze firmy i nie toleruje słabszych graczy. Idealnie do wypracowanego przez ojca wizerunku biznesowego konkwistadora.



Samorealizatorzy


Tak samo jak James Murdoch jest typowym sukcesorem, tak modelowym przykładem samorealizacji jest Stella McCartney, projektantka mody i córka jednego z najbogatszych ludzi w Europie, eksbitelsa Paula McCartneya (1,6 – 2 mld dol.), czy jeden z synów malezyjskiego magnata telekomunikacyjnego Anandy Krishnana (7,6 mld dol.), który nie dał się opanować złotemu cielcowi, został mnichem i zamieszkał w leśnych ostępach.





Inne

Stella McCartney stała się jedną z najbardziej znanych projektantek mody i nie kojarzy się już wyłącznie z ojcem. Niemniej nazwisko i pieniądze z pewnością jej nie zaszkodziły, podobnie jak Rosjance Daszy Żukowej, koleżance Stelii po fachu i filantropce. Jej ojciec Aleksander Żukow to typowy rosyjski oligarcha, który zarobił kokosy na handlu ropą i wiedzie żywot emigranta w Wielkiej Brytanii. On sam nie jest celebrytą, ale pozwolił córce na wybór zawodu, nie zmuszając jej do kierowania jego firmami. Drugi najzamożniejszy człowiek świata Warren Buffett (47 mld dol.) zawsze mawiał, że: „Bogaci rodzice powinni zostawić dzieciom tyle pieniędzy, by mogły robić to, co lubią, ale nie tyle, by mogły nic nie robić”.

Żukow jest jednym z nielicznych rosyjskich miliarderów, który wziął sobie radę Buffetta do serca. Bo zdecydowana większość dzieci bogatych Rosjan tylko konsumuje zarobione przez rodziców pieniądze, prowadząc niezwykle wystawny tryb życia.


Utracjusze

Reklama


Już w 2008 r. rosyjska korespondentka „Timesa” pisała, że mieszkają one w przesadnym luksusie i nie mają żadnego kontaktu z rówieśnikami. Co gorsza, nie są uczone, że na każdy grosz trzeba ciężko zapracować. Od razu dostają wszystko: gigantyczne kieszonkowe, karty kredytowe, dobre ciuchy, własnego ochroniarza i kuloodporny samochód. Rosyjscy psychologowie nie mają wątpliwości, że brak poszanowania dla pracy wynika z wciąż powszechnie panującego w Rosji bezwzględnego kultu pieniądza. Wyraża się to w prostej maksymie: nie masz pieniędzy, jesteś nikim.
Rosja wciąż pozostaje ubogim krajem, który po ponad 70 latach komunizmu z wolna wychodzi na prostą, ale od upadku ZSRR minęło zbyt mało czasu, by oligarchowie podchodzili z dystansem do swoich fortun. – Rodzice traktują dzieci jak dodatek do kapitału. Wypada mieć żonę, kochankę, luksusowy samochód i potomka – tłumaczy „DGP” Natalia Tocziłkina z agencji konsultingowej Psychologia i Biznes. – W dzieci się nie inwestuje tak jak na Zachodzie. A że rodzice sami łatwo się dorobili, nie widzą niczego zdrożnego w tym, że syn czy córka ma łatwy dostęp do pieniędzy – dodaje.
Najbogatsi Rosjanie uwielbiają spełniać zachcianki dzieci, dopieszczać ich finansowo, kiedy tylko mają na to ochotę. „Sunday Times” rozpisywał się przed dwoma laty o niezwykle hucznych 16. urodzinach Anny Abramowicz, córki Romana Abramowicza (11,2 mld dol.). Na imprezie w jednym z londyńskich klubów pojawiło się 500 gości.




Zostawieni sami sobie

– Na przeciwległym biegunie jest mentalność protestancka, widoczna przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, gdzie bogactwo jest już zakorzenione – mówi Joanna Heidtman, współwłaściciel firmy doradczej Heidtman & Piasecki, psycholog biznesu.

Osobą o wybitnie protestanckiej mentalności jest Bill Gates (53 mld dol.), który zamiast przekazać majątek trójce dzieci, stworzył fundację charytatywną. – Amerykańscy bogacze czują silną więź ze społecznością, dzięki której dorobili się miliardów, i w testamentach bardzo często zwracają jej te pieniądze – zauważa Zbigniew Lewicki, amerykanista.

Według psychologów biznesu to dziś prawdziwy trend: milionerzy wolą być filantropami, niż utrzymywać dzieci. Aktor Sean Connery (177 mln dol.) od małego tłumaczył synowi Jasonowi, że nie dostanie ani pensa z jego majątku, jeśli nie weźmie się do roboty. Z kolei Nigella Lawson (115 mln do.), która prowadzi niezwykle popularny program kulinarny w Wielkiej Brytanii, postanowiła, że nie zostawi trójce dzieci żadnego zabezpieczenia finansowego, by „nie zrujnowało im to życia”.

– W kulturze anglosaskiej praca wciąż jest postrzegana jako dar od Boga, przywilej. Nieważne, czy ktoś ma dużo, czy mało pieniędzy, powinien pracować – uważa Heidtman. Zapewne dlatego nie w Rosji, ale w Stanach testuje się stronę internetową dla synów i córek magnatów finansowych, która ma wychowywać i uczyć umiejętnego zarządzania majątkiem.

Badania przeprowadzane w Stanach przez profesorów Thomasa Stanleya i Williama Danko opublikowane w bestsellerowej książce „Sekrety amerykańskich milionerów” ukazują najbogatszych jako zwyczajnych ludzi jeżdżących używanymi samochodami, kiepsko wykształconych i skromnie ubranych. Podczas gdy spadkobiercy rosyjskich oligarchów rozbijali luksusowe auta na moskiewskich ulicach, nastoletnie dzieci amerykańskich i brytyjskich milionerów uczestniczyły w intensywnym szkoleniu z zarządzania majątkiem, zorganizowanym przez brytyjskiego giganta bankowego Standard Chartered w Singapurze.


Usłyszały, że mają siłę Spidermana, wyjątkową moc i ponoszą wyjątkową odpowiedzialność za to, co robią, ale najpierw muszą nauczyć się roznosić pizzę.