Madonna, a obok esej Henry’ego Millera, Miles Davis w łóżku z bezcenną trąbką i wyznania Jennifer Aniston po rozstaniu z Bradem Pittem, szkice Picassa i Julia Roberts opowiadająca o macierzyństwie - oto kwintesencja "Vanity Fair”, czyli lekkość kolorowego magazynu z celebrities w rolach głównych i ambicje propagowania sztuki wysokiej.
Zdjęcia gwiazd na łamach "Vanity Fair” fascynują od niemal 100 lat, są jak nadworne malarstwo uwieczniające największe osobistości XX wieku.
W obiektywie gwiazd
Od zawsze w magazynie znakomitości nie tylko stawały się bohaterami wspaniałych zdjęć, ale i stały po drugiej stronie obiektywu. "Vanity Fair Portraits: Photographs 1913-2008” to wystawa sesji fotograficznych, z których słynie pismo. Znajdą się na niej przede wszystkim najbardziej znane prace współczesnych ikon obiektywu jak Richard Avedon, Helmut Newton czy Annie Leibovitz, ale także odnalezione w redakcyjnych archiwach odbitki Mana Raya, Cecila Beatona i Edwarda Steichena. Łącznie 150 zdjęć z ostatnich 90 lat. Prawdziwym białym krukiem jest nieznany portret pisarki Virginii Woolf z 1924 roku w wiktoriańskiej sukni i opublikowane dopiero w ubiegłym miesiącu rodzinne fotografie klanu Kennedych (autorstwa Avedona).
Sandy Nairne, szefowa National Portrait Gallery, uważa, że jubileuszowa wystawa to nie tylko swoisty przegląd, kto jest kim w szeroko pojętym show-biznesie, ale też pokaz prac, z których wiele stało się ikonami XX-wiecznej fotografii. Sesja z nagą ciężarną Demi Moore, beztroska, uśmiechnięta księżna Diana, którą Mario Testino sfotografował sześć tygodni przed jej śmiercią w 1997 roku, zdjęcie gwiazdy kina niemego Glorii Swanson w woalce z czarnej koronki, portrety malarza Davida Hockneya... Ten ostatni najbardziej lubił pracować z Helmutem Newtonem, który zresztą jest autorem największego zdjęcia na wystawie, pamiętnego portretu Margaret Thatcher, utrzymanego w klimacie plakatu z okresu stalinowskiej propagandy. Londyńska wystawa przypomina, że redaktorzy "Vanity Fair” mają też niezłego nosa, jeśli chodzi o młodych artystów. To oni postawili na Nan Goldin, która u progu kariery właśnie tu zamieściła zdjęcia aktora Roba Lowe. Niedługo potem stała się chyba najsłynniejszą kronikarką wielkomiejskich hedonistów zatracających się w nieustannych imprezach.
Targowisko sztuki
Choć trudno dziś w to uwierzyć, "Vanity Fair” powstało w 1860 roku jako magazyn dla konserwatywnej brytyjskiej arystokracji. W formule, jaką znamy dziś, zaczęło się ukazywać w 1913 roku i można je uznać za dziecko epoki modernizmu, przeżywającego wówczas apogeum rozwoju. Wydawca wówczas zdał sobie sprawę, że temat elitarnych polowań i sztywnych wyspiarskich hierarchii musi ustąpić narodzinom jazzu, Hollywoodu, kultu gwiazd i nowoczesnego show-biznesu. Zwrotu o 180 stopni linii pisma i przenosin za Ocean miał dokonać utalentowany redaktor Frank Crowninshield. To on nadał magazynowi rozpoznawalny do dziś styl glamour i określił temat zainteresowań: mamy pisać o tym, o czym mówią ludzie. A wówczas rozmawiali przede wszystkim o wystawach, narodzinach kolejnych artystycznych kierunków w Europie, imprezach, wydarzeniach sportowych czy nowym sezonie teatralnym. Siłą rzeczy "Vanity Fair” zaczęło forsować modernistyczne wizje w sztuce i literaturze.
Crowninshield był nie tylko łebskim człowiekiem, jeśli chodzi o prasę, ale też zapalonym kolekcjonerem sztuki i współzałożycielem nowojorskiego Museum of Modern Art, więc siłą rzeczy twórczość Picassa czy Matisse’a miały zagwarantowaną stałą obecność na łamach magazynu. Pismo z założenia miało włączyć się więc w nurt awangardy, promować wschodzące gwiazdy nowej epoki i najgorętsze nazwiska ze świata tańca, filmu, muzyki i architektury.
Elitarnie i popularnie
To była woda na młyn tradycjonalistów z purytańskim zacięciem: nowa kolorówka z ambicjami miała kolumny poświęcone seksowi, które redagował brytyjski pisarz D. H. Lawrence, autor m.in. głośnego, wielokrotnie filmowanego "Kochanka Lady Chatterley”, powieści objętej wtedy w Anglii cenzurą obyczajową. Co miesiąc czytelnicy dostawali szkice Pabla Picassa, Constantina Brancusiego, rysunki wybitnych ilustratorów Miguela Covarrubiasa czy Paola Garretta i opowiadania takich literackich tuzów jak Gertrude Stein czy Aldous Huxley. Zresztą od samego początku w "Vanity Fair” kładziono duży nacisk na dobrą literaturę, przedstawiając tak wybitnych pisarzy jak H.G. Wells, James Joyce, Ernest Hemingway czy George Bernard Shaw. "Ambicją magazynu było umiejętne łączenie tego, co mogło skrywać pojęcie „celebrity”, z pewną dozą artystycznej powagi, jednoczesnego promowania elitarności i niewykluczania na wstępie potencjalnych nowych czytelników zbytnią niedostępnością" - zauważa Terence Pepper, jeden z kuratorów wystawy.
Nie zawsze jednak było łatwo. "Reklamodawcy często się skarżyli, że gazeta jest zbyt postępowa" - dodaje Pepper. "A im chodziło po prostu o to, żeby sprzedać szampana, niekoniecznie w towarzystwie słynnego obrazu albo fotek baletmistrza Niżyńskiego w obcisłym kostiumie czy wymyślnych ciuchów, których i tak się nie da nosić".
A "Vanity Fair” miało być synonimem mody w najlepszym wydaniu, z najlepszymi zdjęciami znanych i lubianych. Od startu w USA magazyn stawiał na odważne (jak na zasady obowiązujące w prasie kolorowej) okładki. To z żadnego innego pisma nie spoglądała zmysłowa Jean Harlow, której zdjęcie zrobiono tuż przed śmiercią w 1937 roku. To tu na okładce w obiektywie Annie Leibovitz wystąpiła Elisabeth Taylor z prezerwatywą czy zupełnie nagie, zmysłowo ułożone Keira Knightley i Scarlett Johansson w towarzystwie projektanta mody Toma Forda. Okładka z tym ostatnim zdjęciem to podobno jedno z najlepiej sprzedających się wydań w całej historii magazynu, więc chyba odwaga się w show-biznesie opłaca.
Vanity Fair Portraits: Photographs 1913-2008, National Portrait Gallery, Londyn
14 lutego-26 maja