Przez bardzo długi czas miałam "szczęście" do mężczyzn spod znaku Piotrusia Pana - czyli takich, którzy dawno przestali być chłopcami, jednak ciągle żyli w nierealnym świecie. Udawali, że są dorośli, a zachowywali się jak rozkapryszone dzieci. Życie z takimi facetami na pewno nie jest bajką... Wiem coś o tym! Mężczyzna tego typu najchętniej co roku zdmuchiwałby nie więcej niż siedem świeczek na urodzinowym torcie. Jego życie to wieczna prowizorka. Obawia się bycia "tu i teraz". Nieodpowiedzialny i lekkomyślny. Gdy trzeba podjąć decyzję, rzuca monetą. Wtedy zawsze może nieodpowiednim wyborem obarczyć orła lub reszkę. Wiele zaczyna, niewiele kończy. Obraża się lub złości, gdy jest krytykowany. Mówi wiele, choć niewiele ma do powiedzenia. Często przyjmuje styl
erotomana-gawędziarza. Głośnym śmiechem zagłusza swoją samotność. Najczęściej wszystkie sprawy odkłada na później i jak łatwo domyślić się, nigdy ich nie załatwia. Z wytrwałością najlepszego ogrodnika pielęgnuje własne ego. Doskonale przejrzałam ten typ, szkoda, że wnioski wyciągnęłam za późno...

Reklama

Każdy z tych wiecznych chłopców traktował mnie jak zabawkę. Chciał mieć mnie tylko i wyłącznie dla siebie, tak długo, aż się mną nie znudził. Gdy to nastąpiło, wówczas odchodził. Ech, aż za dobrze poznałam ten scenariusz. Tak było zarówno z Piotrusiem Pierwszym, jak i Drugim i Trzecim. Byli ze mną dopóki byłam dla nich opiekuńczą mamuśką, która właściwie żyje za nich, pierze, prasuje i przygotowuje kanapeczki do pracy. Kiedy zaczęłam się czuć coraz bardziej niedoceniana i po prostu mówiłam o tym, najczęściej bez żadnych wyjaśnień znikali z mojego życia. Unikali oczywiście jak ognia myśli o wspólnym życiu. Zamiast deklaracji "Chciałbym założyć rodzinę", usłyszałam od ostatniego Piotrusia Pana "Chcę najnowszy model telefonu komórkowego". Z wypiekami na twarzy opowiadał o swoich ekscytujących czterech kółkach (uwielbiał kosztowne zabawki), a słuchając mnie ostentacyjnie ziewał. Nawet nie udawał, że interesowały go moje sprawy. Kiedy wyciągałam do niego pomocną dłoń, odpłacał emocjonalnym lodem. Najważniejsze było zdanie jego nadopiekuńczej matki, która traktowała mnie jak potencjalną rywalkę. Wyrażanie uczuć sprawiało mu wyjątkową trudność, podobnie jak przyznanie się do błędu i powiedzenie słowa "przepraszam". A mnie ta oziębłość, traktowanie mnie jak rzeczy bardzo bolało.

Zbyt długo nie zauważałam niedojrzałości swoich partnerów (a może nie chciałam zauważyć?). Trwałam u ich boku z nadzieją, że ich miłość pewnego pięknego dnia rozkwitnie. Nie stawiałam wymagań, gdyż bałam się, że zostanę porzucona. Ale czy taki układ daje szczęście?
Oczywiście, że nie! Uczucia kręciły się jak szalone na karuzeli w wesołym miasteczku. Niestety nie wpływały na szampańskie samopoczucie. Życie nie jest bezustannym bujaniem w obłokach, objadaniem się bitą śmietaną i puszczaniem baniek mydlanych. Kiedyś trzeba dorosnąć.

Mężczyźni spod znaku Piotrusia Pana ten moment odkładają w nieskończoność. Dobrze, kiedy niektórzy z nich w odpowiednim momencie dostrzegą czerwone światełko z napisem "Stop". Nie jesteś już małym chłopcem. Wsiądź do pociągu, którym jest dorosłość...

Kiedy zaczną nowy, dojrzały rozdział swego życia, może wreszcie zrozumieją, że życie to nie bajka, a ludzie, którzy ich otaczają, to nie zabawki, które po pewnym czasie można wyrzucić albo wymienić na nowe. Jeśli nie wsiądą do odpowiedniego przedziału, pozostaną w Nibylandii na zawsze. A razem z nimi "pasażerki" ich życia. Na pewno nie będzie to podróż na Wyspy Szczęśliwe. Niejedną taką wyprawę przeżyłam, i każdą z nich okupiłam kilkumiesięczną depresją. Potrzebowałam bardzo dużo czasu, aby z pomocą psychologa i życzliwych osób znów odzyskać wiarę w siebie, uwierzyć, że jestem wartościową kobietą. Za toksyczne związki z Piotrusiami Panami serdecznie dziękuję!