Sowo "feromon" pojawiło się dokładnie pół wieku temu w 1959 roku, gdy Peter Karlson i Martin Lüscher nazwali nim chemiczny związek wydzielany przez zwierzęta, który spotyka się z odbiorem i odpowiedzią ze strony innych przedstawicieli tego samego gatunku. W tym samym roku badacze zidentyfikowali pierwszy feromon (bombykol) u jedwabnika morwowego.
Od tej pory wykrywano je u wielu zwierząt, również niektórych ssaków. Odkrycie eliksiru wzbudzającego u wszystkich ludzi pożądanie przyniosłoby odkrywcy złote góry, rozgorzało więc polowanie na ludzki feromon. Niestety, choć naukowcy mogą dziś wskazać efekty działania czegoś, co prawdopodobnie jest feromonem, nie są w stanie określić dokładnego składu chemicznego tej substancji.
Wielu osobom, w szczególności producentom i sprzedawcom przeróżnych tajemniczych specyfików, zależy na innej opinii na ten temat. - W wyszukiwarkach internetowych można znaleźć około pół miliona wyników na zapytanie "feromon". Na większości tych stron ktoś próbuje nam sprzedać coś, co sprawi, że nasz urok będzie nie do odparcia. Tym samym próbuje się sprzedać coś, co nie zostało jeszcze tak naprawdę wykryte - ostrzega Tristram Wyatt z Uniwersytetu w Oxfordzie na łamach dziennika Nature.
Ostatnie badania wskazują, że w toku ewolucji nasi przodkowie stracili geny odpowiedzialne za receptory (zwane VNO), dzięki którym odbierają feromony nasi kuzyni z rzędu naczelnych. Na pocieszenie można stwierdzić, że myszy, posiadające ów receptor, w odbieraniu sygnałów feromonów korzystają nie tylko z niego, ale również z węchu. Jest więc nadzieja, że ów receptor nie jest nam potrzebny. Co nie zmienia faktu, że ludzie przestawili swoją percepcję z odbioru bodźców chemicznych na odbiór bodźców wizualnych. Może więc zamiast marzyć o tajemniczych eliksirach wzbudzających niepowstrzymane pożądanie, lepiej skupić się na wizytach u fryzjera, fajnych ciuchach i makijażu...