Kate Winslet brała udział w akcjach na rzecz sztucznych futer już kilka razy. Za każdym razem chodziło o obronę praw zwierząt zabijanych na potrzeby przemysłu modowego. Dlatego, kiedy wyszło na jaw, że futra użyte do słynnej już sesji zdjęciowej dla "Vanity Fair" są sztuczne, wybuchła prawdziwa bomba.
Winslet pozuje wystylizowana na Catherine Denuve z filmu "Piękność dnia". Przeciąga się nago na pelisach ze srebrnych lisów. I to właśnie rozgniewało ekologów - natychmiast wyliczyli, że na potrzeby zdjęcia życie musiało stracić aż sześć zwierząt.
Organizacja ekologiczna PETA (The People for the Ethical Treatment of Animals - Ludzie w obronie etycznego traktowania zwierząt) natychmiast zapytała aktorkę, dlaczego zrobiła coś tak sprzecznego ze swoim wewnętrznym dekalogiem. I wtedy wybuchła druga bomba - okazało się, że Winslet była przekonana, że futra są sztuczne. Tak ją zapewniali producenci sesji.
Burza, która rozpętała się wokół futer i Kate Winslet, doprowadziła do tego, że "Vanity Fair" musiało przepraszać - w specjalnym oświadczeniu szefowie pisma tłumaczą, że aktorka została wprowadzona w błąd z powodu wadliwej komunikacji między nią a ludźmi z pisma i że nie wiedziała, że leży na skórach z lisów.
Jak to się jednak mogło stać, że bywalczyni najlepszych butików nie rozróżnia prawdziwego futra od sztucznego? Działacze PETA tłumaczą: technologia produkcji sztucznych futer jest już tak dobra, że nie sposób odróżnić ich od tych naturalnych. Są nawet podobne w dotyku. Dlatego modelkom i aktorkom, które nie chcą występować w napiętnowanych przez ekologów okryciach, łatwo wmówić, że to, co ubierają do zdjęć, nigdy nie należało do żadnego zwierzęcia. Powstaje tylko pytanie: po co w takim razie używać prawdziwych futer?