Obowiązkowy spacerek

Tata mojej córki jest przebojem połowy osiedla, odkąd wychodzi z nią rano do sklepu po bułki. Znają go panie sklepowe, znają wszystkie okoliczne mamy, kłaniają się sąsiedzi, zagadują przechodnie. Kiedy ja spędzałam urlop macierzyński na spacerach z wózkiem pies z kulawą nogą nie zwrócił na mnie uwagi. Dlaczego? Bo kobieta tak musi. Choćby nie spała całą noc, wyjdzie z niemowlakiem na dwugodzinny spacer, bo w gazetach piszą, że tak się wzmacnia dziecięcą odporność. Kobieta spaceruje z wózkiem, bo nie ma wyboru. Mężczyzna - bo wybór ma. Zawsze może przecież nie spacerować. Wyjść do pracy, siąść przy komputerze, sprawdzić olej w samochodzie, ostatecznie nawet zrobić pranie. Jeśli porzuci te zadania po to, by zająć się własnym dzieckiem, rodzina nie może wyjść z podziwu. Laur bohatera należy się mu jak psu buda. A kobieta? Kobieta zamiast potrzeby pochwał ma instynkt macierzyński: pierwotny mechanizm, który woła o zaspokojenie dziecka. Dopiero potem sama mama czuje się zaspokojona.

Reklama

Instynkt macierzyński wyłącza rozum

Przez całe życie wątpiłam w istnienie tego instynktu. Sądziłam, że wymyślił go Marian Piłka, by udowodnić, że matka decydująca się na aborcję musi być niespełna rozumu. Sama instynktu u siebie nie rozpoznawałam - do czasu. Dziś już wiem, że odzywa się on wtedy, kiedy ma się komu matkować. Instynkt jak to instynkt: wyłącza rozum, włącza automatycznego pilota. Uświadomił mi to wczoraj mój mąż. Wróciliśmy z niemowlakiem po całym dniu spędzonym w podróży - do lekarza, do dziadków, na cmentarz. Zdjęłam buty i kurtkę, umyłam ręce i zaczęłam gotować wodę na kaszkę. "Działasz jak robot!" - usłyszałam. "Nie wiem, czy mała przeżyłaby, gdybym to ja pilnował jej posiłków".

Reklama

Potrzeby dziecka ważniejsze od potrzeb matki

Na tym właśnie polega instynkt macierzyński. Nie chodzi o patrzenie dziecku w oczka, zabawy w "kosi kosi" ani o gilganie po brzuszku. Chodzi o czysto mechaniczny przymus: nie zjem, nie siądę, nie poczytam, dopóki córka nie dostanie jeść, pić i nie będzie przewinięta. Nie zaspokoję swoich potrzeb dopóki niezaspokojone będzie dziecko.

Psychiczne natręctwa opiekuńczej matki

Reklama

Pogodziłam się z tym, że moim życiem zaczęły rządzić imperatywy, które na zdrowy (chłopski oczywiście) rozum wyglądają jak psychiczne natręctwa. Więc nie przeszkadza mi, że w nocy budzę się co trzy godziny, żeby sprawdzić, czy dziewczynka się nie rozkopała. Robię to przecież nie dla niej, lecz dla siebie - bez tego nie zasnę z powrotem. Dla siebie i zaspokojenia swojego instynktu trzeci dzień walczę z woreczkami na dziecięce siki, żeby oddać je do analizy - konia z rzędem temu, kto umie złapać niemowlęcy poranny mocz ze środkowego strumienia! A ja walczę, bo tak lekarz kazał. A skoro lekarz kazał, to ja nie zaznam spokoju, póki nie wywalczę. Zrażam do siebie własne potomstwo, zakrapiając mu jedną substancję do nosa, a drugą do oczu. Zrezygnowałam z zakrapiania parafiny do ucha, ale wszystko jeszcze przede mną. Czy mała jest od tego wszystkiego zdrowsza? Szczęśliwsza? Wątpię. Tylko mnie jest lżej. Szczęśliwa to ona jest, kiedy tata łapie ją w ramiona i biega po całym domu, goniąc jego mieszkańców. On też jest szczęśliwy, bo skoro gania (albo czyta książeczki, bawi się - jak Artur - koparką, a nawet - mój Boże! - zmienia pieluchę) to gołym okiem widać, że jest cudownym ojcem.

Nagrodą dla matki jest spokój duszy

"Cudowny ojciec", "wspaniały tata" - te pojęcia zadomowiły się w polszczyźnie na dobre. Ale "cudowna matka"? "Wyjątkowa"? Czy ktoś wypowiada takie słowa? Rzadko. Bo matka jest matką, a to samo przez się oznacza, że robi rzeczy nadzwyczajne. W jej wykonaniu nadzwyczajność staje się oczywistością, jak inne czynności, bez których nie zazna się spokoju. Nagród nie oczekujemy. Nagrodą jest spokój duszy. Instynkt macierzyński na chwilę milknie, kiedy dzidziuś nakarmiony, wykąpany (z umytymi zębami! Nawilżonym noskiem! Natłuszczoną skórą!) zasypia. Mąż otwiera wino, ja otwieram gazetę, a moje myśli płyną, płyną, w dawno zapomniane rejony, w których o dzieciach nikt nie słyszał. Potem córka piszczy, a ja biegnę jej na pomoc. Dziecku nic nie jest, pewnie przyśniła jej się matka-wariatka i pęka przez sen ze śmiechu. Ale muszę sprawdzić. Nic w zamian nie chcę. Na chwilę znów przycicha instynkt. To jest moja nagroda. Mąż puka się w czoło.