Kiedy miałam 6 lat, mieszkaliśmy na wsi, w domu oddalonym od pozostałych zabudowań mieszkalnych. W wigilijny wieczór wypatrywałam pierwszej gwiazdki i prosiłam w duchu Świętego Mikołaja o pieska (chociaż wiedziałam, że mama nigdy się nie zgodzi). Co jakiś czas spoglądałam na dodatkowy talerz stojący na wigilijnym stole i zastanawiałam się, czy ktoś będzie jadł z niego tej nocy.
Nagle usłyszałam ciche chrobotanie dobiegające z holu domu. Mikołaj!!!
Skoczyłam na równe nogi i tak jak stałam, wybiegłam na podwórko. Oniemiałam! Pod drzwiami siedział piesek, szczeniaczek, brudny i wychudzony. Zupełnie niepodobny do tego z moich marzeń. Zaopiekowaliśmy się nim, a mama powiedziała, że poszukamy mu domu. A psiaczek ... wylizał wigilijny talerz do czysta.
Dni mijały, a chętnych na właścicieli brzydactwa nie było. On zaś robił wszystko, żeby pozyskać Panią domu.
W końcu zapadła decyzja: Reks zostaje!
I choć minęło prawie 30 lat od tego zdarzenia, ciągle pamiętam swoją radość i szczęście. A moja córka uwielbia opowieści o Reksiu.