Marta Kawczyńska: Na Facebooku pani partii „Mam dość” zamieszczone jest nagranie, na którym żongluje pani piłką przed siedzibą PiS na Nowogrodzkiej. Świetnie to pani wychodzi. Skąd takie piłkarskie umiejętności? Wspólna pasja z mężem?

Reklama

Marianna Schreiber: Mój mąż owszem interesuje się piłką nożną, ale biernie, nie czynnie. Woli ją oglądać niż samemu kopać. Gramy w lato na ogródku z córką. Jest miłośnikiem AS Roma. Ja grałam w piłkę nożną w dzieciństwie. Jako nastolatka trenowałam na stadionie Polonii. Byłam napastnikiem. Z tym żonglowaniem i kopaniem piłki jest tak samo jak z jazdą na rowerze, tego się po prostu nie zapomina.

Jest piłka, był szok w postaci programu „Top Model”, w którym udział według niektórych nie przystoi żonie polityka PiS, a teraz własna partia i wejście do świata polityki.

Nawet nie niektórych, ale wielu (śmiech). Mam nadzieję, że tych odkryć mojej osoby będzie jeszcze więcej i będą one tylko „szokująco dobre”. Tak, mój udział w „Top Model” na pewno zszokował opinię publiczną, ponieważ tak jak już pani powiedziała, żonie konserwatywnego polityka nie przystoi pokazać się w krótkiej spódnicy, czy kostiumie kąpielowym w telewizyjnym show, a do tego w show takiej stacji jak TVN, która mocno walczyła z próbą ograniczenia wolności mediów przez obecną władzę. Poza tym wiele osób, jeśli nie wszyscy, myśleli że skoro jestem żoną polityka PiS, to na pewno wyznaję te same wartości co mąż. A tymczasem nie dość, że przyszłam do programu, prezentuję zupełnie odmienny światopogląd. Wiele osób zadawało sobie i mnie również pytanie: „Co chcę tym osiągnąć?”. Myślę, że między innymi z tego powodu pojawił się ten wymierzony we mnie hejt.

Reklama

Obserwowałam pani udział w programie „Top Model”, czytałam komentarze, które pojawiały się w sieci. Rzeczywiście tego hejtu nie brakowało. Pojawiały się nawet takie stwierdzenia, że prawicowa żona nie powinna się wychylać tylko iść przy mężu, a najlepiej za nim. Zastanawiam się, czy przeciwko takiemu myśleniu, postrzeganiu żon prawicowych polityków również pani protestowała?

Według polityków prawicy, ale i osób, które na prawicę głosują, takie zachowanie żony się nie godzi. Tak jak pani zauważyła według nich taka kobieta powinna iść nawet nie obok, a za mężem, być w jego cieniu. Ktoś może uznać, że prezentowanie swoich poglądów, pokazywanie się w kontrze do tego prawicowego męża się nie godzi, a moim zdaniem godzi się wszystko, co nie uderza w ograniczenia swobód i wolności jednostki. Nie każda kobieta myśli w ten sam sposób co jej mąż na takim stanowisku. Jeśli są takie, które mają takie same poglądy, to ich wybór. Ja ich nigdy nie oceniałam i oceniać nie będę. Patrzę na świat realistycznie chociaż słyszę często, że żyję w alternatywnym świecie. Patrzę z dystansem, z boku. Czasem coś mnie dotyka bezpośrednio jak te komentarze w sieci, na które też już w sumie zdążyłam się uodpornić. Boże, jak to brzmi… „uodpornić”. Nie potrafię oszukiwać ludzi, a przede wszystkim samej siebie, że dane wybory, dane decyzje rządu, czy w Sejmie są słuszne, bo dla mnie nie są.

Ale pani mąż w tym Sejmie i rządzie jest. Ktoś powie, że skoro krytykuje pani te działania, to krytykuje też poglądy męża.

Reklama

Personalnie nie uderzam w swojego męża, nie oskarżam go o nic, jest dobrym człowiekiem, ma dobre serce, ale tak to wygląda, że gdy mówię negatywnie o wyborach rządu, to ludzie automatycznie łączą to z tym, że Łukasz jest częścią tego rządu, bo idąc drogą logiki – to przecież fakt. Takich przypadków jak ja, czyli żon, które stają w kontrze jest niewiele. Ktoś ostatnio mówił mi, że próbował szukać podobnych sytuacji i w Polsce ich nie znalazł. Godzę się z tym, że tak jest.

Można powiedzieć, że w pewnym sensie jest pani prekursorką, że przeciera szlaki innym kobietom, które stoją u boku mężów polityków, a też myślą inaczej. Myśli pani, ma nadzieję, że ta pani „rewolucja” pozwoli im wyjść z cienia?

Nie wiem czy przecieram szlaki żonom polityków, zwłaszcza tym na prawicy, ale na pewno kobietom, które mają mężów – głowy rodziny, kobietom, które są od nich zależne finansowo, skupiają się na wychowywaniu dzieci, są przez tych mężów, partnerów ograniczane, ale także tym kobietom, które mają mężów na wysokich stanowiskach i nie wypada im się w żaden sposób wychylać, mówić głośno, wyrażać swoje zdanie przeciwne.

Te kobiety odzywają się do pani? Piszą o swoich sytuacjach, problemach?

Tak. Od czasu programu „Top Model” otrzymuję mnóstwo wiadomości, w których czytam, że widzą po mnie, że warto, bo życie jest jedno. Bardzo pragną żyć po swojemu, móc powiedzieć co myślą, co czują, a nie ciągle przytakiwać. Nie każda kobieta poznała swojego przyszłego męża, gdy był posłem PiS-u, aktywistą, radnym, czy dyrektorem. U nas też tak było. Nie interesowałam się mocno polityką wtedy, gdy poznałam swojego męża. Interesowała mnie miłość, uczucie do niego. Nic więcej. Miałam wtedy 19 lat. Dziś jesteśmy małżeństwem z dziesięcioletnim stażem. Na etapie tego zakochania, zauroczenia, trudno jest z góry ustalić, kto jest bardziej konserwatywny, a kto liberalny, dokonać jakiegoś podziału tych poglądów. Warto też pamiętać, że każdy z nas z biegiem lat się zmienia, dojrzewa, rozwija. Ten rozwój mojego męża poszedł w tę stronę, która zaczęła wywierać na niego coraz większy nacisk, a co za tym idzie również na obraz naszej rodziny.

Im dalej w las, tym bardziej się w tych poglądach rozmijaliście?

Myślę, że tak było. Ja te dziesięć lat temu byłam niefrasobliwą kobietą, młodą dziewczyną, która jak chciała to tupnęła nogą, wyraziła swoje zdanie. Kiedy się w mężu zakochałam, a była to pierwsza i do tej pory jedyna miłość mojego życia, akceptowałam coraz więcej i więcej. Nie chciałam mu przeszkadzać w tym co robi, w rozwoju jego kariery. Myślałam, że tak się da na długą metę, ale okazało się, że tak się nie da. W naszym domu zaczął się coraz mocniej i częściej pojawiać dwugłos w sprawach społecznych, nie zgadzaliśmy się w różnych kwestiach. Apogeum tego i moim manifestem było właśnie pójście do „Top Model”. Inne kroki, próby rozwiązywania konfliktów, naszych sporów, zawiodły, nie pomagały, więc stwierdziłam, że to się musi stać. Inaczej zatracę siebie, swoje „ja”.

Co pani dał ten manifest? Pani mąż machnął ręką i powiedział: „Marianna idź swoją drogą, rób co chcesz”?

Mój mąż nie mówi do mnie Marianna.

A jak?

To zapytam raz jeszcze, machnął ręką i pozwolił robić, co pani chce?

Nie. Myślę, że ten etap będzie ciężko osiągnąć jeszcze przez bardzo długi czas. On nie akceptuje tego, co robię, nie spływa to po nim. A co mi to dało? Z pewnością poczucie swobody, wolności. Ludzie różnie definiują słowo „wolność”. Ja jestem wolnym człowiekiem, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Czuję się w końcu silną kobietą, która nie musi się zastanawiać, czy jak się odezwie, to zaszkodzi swojemu mężowi, czy on będzie miał pretensje, że coś powiedziałam i przez to nie będzie nam się układało. Choć nieprzychylni mówią, że samo moje istnienie szkodzi mężowi. Te wszystkie moje wystąpienia, były odbierane właśnie w ten sposób, a ja nosiłam w sobie uczucie, że zawsze wina niepowodzeń w tym związku leży po mojej stronie. Dużo czasu zajęło mi dojście do tego, że to nie tak, że mam prawo mówić to co myślę, co czuję, wyrażać swój sprzeciw. Myślę, że teraz mój mąż widzi we mnie kobietę, która umie o siebie zawalczyć, zadbać, choć zapewne nadal mu się to nie podoba i nie jest mu z tym moim wyzwoleniem po drodze. Małżeństwo, związek, to dla mnie sztuka kompromisu. My nad tym wciąż pracujemy. Z jednej strony ważne jest to, by sobie ufać, a z drugiej dać prawo wyboru, poczucia własnej godności, podnosić wartość tego drugiego człowieka, nie zaniżać jego samooceny z tego powodu, że ma inny światopogląd. To wszystko jest jak fundamenty domu, jakim jest związek dwojga. Jak ściany tego domu mają stać stabilnie, jeżeli fundamenty są nie dość mocne.

Ktoś powie: „Kobieto to trzeba aż iść do telewizji, pokazywać się w negliżu żeby to zrozumieć i osiągnąć? Nie lepiej takie sprawy rozwiązywać w czterech ścianach domu albo na terapii?”.

Wie pani kto tak mówi? Tak mówią osoby, które mają za mężów i żony konserwatywnych polityków PiS, zacietrzewione w swoich poglądach. Próbowałam wszystkiego, żeby było inaczej. Nie poszłam do „Top Model”, żeby stać się celebrytką, by dostać program w TVN. Wzięłam w nim udział, by zmienić coś w sobie samej. To co zrobiłam pomogło mi w procesie stawania się kobietą, którą zawsze chciałam być. Taką, która nie boi się mówić, co myśli, sprzeciwić swojemu mężowi. Nie chciałam dłużej siedzieć cicho w domu i patrzeć, jak mój mąż się spełnia, a ja tracę najlepsze lata swojego życia. Choć jestem z niego bardzo dumna, bo osiągnął wiele sam dzięki swemu uporowi i inteligencji, ciężkiej pracy. Do „Top Model” wybierałam się dwa lata. Sprawdzałam reakcję męża, podpytywałam, co by było gdyby, pół żartem, pół serio. Widziałam jego reakcję i wciąż nie realizowałam tego swojego pragnienia. Nawet, gdy w końcu się odważyłam i wysłałam zgłoszenie, zadzwoniłam do swojej mamy z płaczem, czy na pewno dobrze zrobiłam. To była dla mnie bardzo ciężka droga, te osiem miesięcy to był bardzo trudny, ale piękny czas. Niczego nie żałuję.

Kto panią hejtował? Były jakieś naciski ze strony znajomych pani męża? Ze strony działaczy PiS?

Nie wiem, czy ze strony partii, ale wiem, że i mnie, i przy okazji męża, wyśmiewali niektórzy nasi znajomi. Słyszałam różne docinki w swoim kierunku. To, że postępuje niegodnie, źle, że nie mam wstydu. To było dla mnie bolesne. Wiem, że kilka osób donosiło mężowi co robię, co mówię, przeinaczało prawdę. Mój mąż nie śledzi moich social mediów, nie obserwujemy siebie na Twitterze, więc ktoś mu „uprzejmie” donosił co piszę.

A mąż się pani wstydzi?

Myślę, że mnie kocha tak jak ja jego, chodzimy do kina, na kolację, na spacery z dzieckiem, ale staramy się nie uczestniczyć wspólnie w różnych wydarzeniach. Kiedy obydwoje byliśmy na mszy z okazji rocznicy katastrofy smoleńskiej staliśmy oddzielnie. Koledzy męża też patrzyli na mnie z pogardą, zażenowaniem. Widziałam to i czułam. Akceptuję to, że tak jest. Nie będę się zmieniać dla kogoś, żeby mnie lubił, szanował.

Potrafi pani oddzielić tę miłość od polityki i tego wstydu, o którym pani wspomniała?

Za tym idzie kolejne pytanie: To w takim razie, jak funkcjonujecie w domu, pod jednym dachem? Jedno wynika z drugiego. Jeśli jakaś kobieta przeczyta tę naszą rozmowę i będzie się zastanawiała, chciała żyć tak, jak ja teraz, to musi wiedzieć, że to jest i była naprawdę bardzo długa droga do tego, by nauczyć się żyć pod jednym dachem, mieć inne poglądy i nie rozmawiać w domu o polityce. Swoją drogą wciąż nad tym pracujemy, nie chcemy by nasze spory, kłótnie, wpływały na naszą córkę. To silna, mądra dziewczynka, która na szczęście nie za bardzo się tym przejmuje, ale widziała nasze spory, więc chcemy jej tego oszczędzić. Mój mąż reagował i wciąż reaguje negatywnie na moje wystąpienia. Zarówno te na ulicy, czy pod Sejmem. Przeżywał to. Mówił, że to dla niego wstyd, że koledzy się z niego śmieją. Mówiłam mu, że współczuję im tego, jak w takim razie traktują swoje żony. Oczywiście zdaję sobie sprawę również z tego, że będą osoby, które mi nie uwierzą. Stwierdzą, że niemożliwa jest taka przemiana. A jednak jest możliwa. Ja swoją postawą, tym co robię, chce pokazać, że to działa. Słyszę od ludzi, którzy mnie spotykają, że bije ode mnie szczerość, prawdziwość, otwartość i ciepło. Ucieszyły mnie te słowa, bo rzeczywiście to chcę przekazać kobietom. Niech nie boją się włożyć tej korony po upadku, bo na nią zasługują i niech zostawią za sobą te zmarnowane lata. W jednym z pierwszych wywiadów jedna z redaktorek odmówiła moich zdjęć w sesji z koroną, mówiąc, że ktoś taki jak ja na nią nie zasługuje. Kobieta kobiecie…

Kiedy pojawiła się pani w „Top Model” wiele osób twierdziło, że TVN da pani te przysłowiowe pięć minut, wykorzysta, przemieli, wypluje i słuch o pani zaginie. Tymczasem nie daje pani o sobie zapomnieć i tworzy partię „Mam dość”.

Wszędzie pisano, że Marianna Schreiber ma swoje pięć minut, ale jak się okazało to pojęcie względne. Niechaj rozciągnie się do wieczności (śmiech) „from here to eternity”. To też nie jest tak, że ja za wszelką cenę pcham się gdzieś tam, żeby mnie było widać. Na swoją konferencję nie zapraszałam mediów, fotografów. Kiedy chodziłam na protesty, strajki, również nie towarzyszył mi ktoś, kto robił mi zdjęcia i wrzucał na Instagrama czy Facebooka. Robię swoje, nie robię nic złego i wiem, że nie jestem w tym sama. Odkąd pracuję nad własną partią dostaję dużo wiadomości, że ktoś chce działać razem ze mną, że nie chce wracać do tej Polski, która jest teraz, że ma jakiś pomysł i chciałby o tym porozmawiać. Serce rośnie, że udaje się zrzeszać tych ludzi, którzy mają otwarte głosy, serca. Szczególnie widząc najnowszy sondaż instytutu Badań Pollster, w którym po 2 tygodniach działań nad partią, która dopiero się będzie rejestrowała, osiągnęliśmy ponad 2% poparcia! Po dwóch tygodniach, bez rejestracji partii mamy ponad 2%, czyli jak się okazuje, ponad dwa razy więcej niż Porozumienie Gowina. Śmiali się ze mnie, szydzili, kłamali, podżegali do nienawiści politycy, publicyści, osoby publiczne, a teraz powinni bić się w pierś, bo okazuje się, że jest wiele ludzi, którzy „MAJĄ DOŚĆ” i moja inicjatywa ma poparcie WIELU osób. Nie pozwolę obrażać ludzi, którzy mnie popierają.

W którym momencie to myślenie tylko o swojej przemianie przeszło w pomysł na założenie partii?

Kiedy zakończyła się moja przygoda z „Nowoczesną” (uff), a rozpoczęła moja przygoda z „Super Expressem”, w którym prowadzę program „Mam tego dość”. To była dla mnie inspiracja. Nie wiedziałam wtedy na czym stoję, bo ludzi brzydziło moje nazwisko. Niby w Nowoczesnej „byłam”, ale nie byłam. Okazało się, że mam dość wielu rzeczy i po rozmowach z ludźmi zdecydowałam, że zakładam ugrupowanie, które pozwoli czuć się sobą, bez oceny. Chciałam ludziom i sobie dać to czego nie było dla mnie w żadnym miejscu. Otwartość i szczerość, ale tak naprawdę, a nie tak jak w innych partiach – tylko na piśmie.Ta partia to moje drugie dziecko.

To czego pani ma dość?

Mam dość finansowego niedostatku. Tego, że wciąż ingeruje się w nasze sumienia. Uważam, że należy rozdzielić państwo od Kościoła. Państwo powinni być świeckie. Mam dość złego prawa, ograniczania praw kobiet. Mam też dość złej edukacji, braku obiektywizmu, tego, że zatraca się kreatywność młodych ludzi. Tego, że wciąż skłóca się społeczeństwo, a to miesięcznicami, czy rocznicami smoleńskimi, a to innymi wyciąganymi na wokandę sprawami. Chcę, by moje ugrupowanie zadbało o ludzi młodych, a żadna partia tak naprawdę nie wyciąga do nich ręki, nie pochyla się nad tym, że mają dosyć trudny start w życie.

Ta zła edukacja to wina ministra Czarnka?

Myślę, że nie wszystko to wina Czarnka. To, że Czarnek dostał misję rozwalenia polskiej edukacji to jedna rzecz. Ja sama pracowałam w szkole katolickiej i poniekąd dlatego zrezygnowałam z pracy tam, bo uważam, że jest wiele do zrobienia. Widzę jak bardzo wpływa się na system edukacji, naciska na nauczycieli, na dane wartości, na które rodzice nie zawsze się zgadzają. Ja jako terapeutka dzieci ze spektrum autyzmu widziałam jak się im nie pomaga, a przyjmuje środki finansowe, które niby mają iść na to dziecko. To mnie do dziś bardzo boli. Uważam, że ważna jest nauka historii, ale nie można dostosowywać dzieci i ich wychowania do ram pisowskich. Oczywiście jeśli rodzic chce, by dziecko chodziło do szkoły katolickiej to jego wybór, ale w szkole państwowej powinno być całkowicie inaczej.

Jest pani osobą wierzącą?

Tak jestem osobą wierzącą i jestem za rozdziałem państwa i Kościoła. Uważam, że leżenie krzyżem w kościele, bieganie co niedziela na mszę, czy odmawianie codziennie różańca przed snem, nie musi być wyznacznikiem tego, że wierzę. Kiedy potrzebuję to się modlę. Nasza córka jest ochrzczona, modlę się za duszę mojego zmarłego taty, babci, czy innych osób z rodziny. Niemniej uważam, że wiele rzeczy jest niesprawiedliwych. Nie uważam, że kiedy kobieta nie może mieć dzieci, to „Bóg tak chciał”. Jestem za tym, by finansować in vitro. Kiedy mój tata umierał, prosiłam Boga o pomoc, gdy wybuchła wojna na Ukrainie modliłam się o pokój, ale to nie znaczy, że mam popierać i patrzeć z przyzwoleniem na to, jak ojciec Rydzyk kręci ludzi i pierze im mózgi w Radiu Maryja. Jestem zła na to, że Kościół nie reaguje na przemoc, na pedofilię, zniesmaczona zachowaniem papieża Franciszka, który nie mówi o Rosji jako agresorze, ale też na zwykłych księży, którzy nie udzielają sakramentów, bo się im nie zapłaciło.

Ma pani kredyt?

Mój mąż ma kredyt, a że nie mamy rozdzielności majątkowej, to jest nasz wspólny. Tak, nam też raty kredytu wzrosły.

Jak pani skomentuje wypowiedzi prezesa NBP Adama Glapińskiego?

To jest dla mnie niedostrzeganie tego, że ludzi nie stać na to, by spłacać te coraz wyższe raty. Ludzie będą bankrutować. W tych domach, gdzie jest kredyt będą się rozgrywać okropne dramaty. Nie rozumiem tego, że na stanowisko prezesa NBP wybiera się po raz kolejny człowieka, który odpowiada za to, że ludzie nie będą mieli za co żyć i który sam siebie nazywa „jastrzębiem” i jeździ najnowszą wersją Mercedesa. To jest koszmar i nie rozumiem, jak można tego nie widzieć. Nie rozumiem też tych oklasków w Sejmie po jego wyborze.

To co zrobić, by pomóc kredytobiorcom? Pakiet pomocowy zaproponowany przez rząd również uważa pani za zły?

To nie jest tak, że ja neguję wszystko co robi rząd i nie dostrzegam tych rozwiązań. Nie jest też tak, że mam dość PiS-u. Myślę, że te prace nad korektą Polskiego Ładu to pomysł lepszy od żadnego, ale chwilowy. Wakacje kredytowe też są ludziom potrzebne, ale to również jest chwilowe rozwiązanie, bo i tak będą musieli prędzej czy później te raty spłacić. Uważam, że potrzebna jest całościowa pomoc. Premier Morawiecki mówi, że mamy rynek pracowników, a nie pracodawców. Chyba znowu komuś nos rośnie bo wiemy, że tak nie jest. Rozmawiam z ludźmi i wiem, że wciąż mają problemy ze znalezieniem pracy. Nie oceniam jednak tych działań zero jedynkowo, bo dobrze, że jakiekolwiek propozycje pomocy się pojawiły.

Pani ugrupowanie ma na to pomysł?

Powoli nad tym pracujemy. Partia nie została jeszcze zarejestrowana, musi minąć konkretny czas, zbieramy do końca podpisy, a to chwilę potrwa. Również przez kolejny problem, czyli opieszałość sądów. Mam specjalistów, którzy i nad rozwiązaniami ekonomicznymi i gospodarczymi będą pracować. Nie jestem w jednej osobie ekonomistką, przedsiębiorcą i baletnicą. Jestem człowiekiem, który ma w sobie dużo empatii, wrażliwości i lubi współpracować z osobami, które znają się na swoim fachu. Moja partia ma zrzeszać tych, którzy mają dosyć tego rządu, ale też innych ugrupowań, polityków. Nie tylko tych z PiS-u. Zgłaszają się do nas osoby z PO, ruchu Szymona Hołowni, a nawet z Konfederacji. Jestem w szoku, bo mówią „Marianna, ja już też MAM DOŚĆ…”. Można się z tego śmiać, ale ja wierzę, że to będzie coś wielkiego. Przełom, świeżość i wierzę, że damy radę.