Bez obaw o przegraną można się założyć, że widząc Annę Dereszowską, nikt – absolutnie nikt – trzeźwo oceniający rzeczywistość, nie pomyślałby o niej „potężna”, „duża”, „pewnie ma kompleksy na tle swojego rozmiaru ubrań”. Tym bardziej trudno uwierzyć, że ona często właśnie tak siebie widzi i musiała się bardzo starać, żeby poczuć się pewniej w swoim ciele. Bogata w te wszystkie doświadczenia, ale także chcąc nauczyć się jeszcze więcej o samoakceptacji, aktorka postanowiła z radością przyjęła propozycję współtworzenia książki „Kochaj siebie! Ideal-nie-doskonałe”, która właśnie ukazała się na rynku. Jej bohaterki to 8 kobiet o zupełnie różnych typach osobowości i urody, które łączy wspólny mianownik – niezależnie od tego, czy postawiły na karierę, życie rodzinne, czy cokolwiek innego – czują się spełnione i dbają o siebie. Opisom ich historii towarzyszą porady ekspertów, którzy pomagają znaleźć odpowiedź na pytanie, jak budować własne silne JA. Ani Dereszowskiej udało się to już kilka lat temu, ale wciąż pracuje nad dobrym samopoczuciem. Opowiedziała mi, jak to robi.
Marta Jarosz Czy Pani kocha siebie?
Anna Dereszowska: Kocham siebie. Nie zawsze tak było. I wciąż są takie dni, kiedy myślę o sobie gorzej i mam trudności z tą miłością o samoakceptacją. Ale mam już narzędzia do tego, by tych dni było mniej, a jeśli już są, to żeby sobie z nimi jak najlepiej radzić.
Z wiekiem kocha Pani siebie coraz mniej, czy coraz bardziej?
Zdecydowanie coraz bardziej (śmiech). Śmieję się czasami, że wprost proporcjonalnie do przyrostu liczby dzieci w mojej rodzinie akceptuję się bardziej, mimo że z punktu widzenia takiego mainstreamowego jestem coraz mniej doskonała - bo mam coraz więcej zmarszczek; bo jest mnie a to tu, a to tam odrobinę więcej. Ale to jest właśnie to, o czym mówimy w książce – że trzeba wiedzieć, co i jak ukryć. Że trzeba nauczyć się samoakceptacji, żeby później emanować pozytywną energią, która później na pewno do nas wróci.
Zdradzi Pani jakiś trik, narzędzie, które wykorzystuje Pani do tego, by poczuć się lepiej w mglisty jesienny poranek, gdy zaraz po przebudzeniu pojawia się myśl „jestem gruba, stara i nieatrakcyjna”?
(Śmiech) Przede wszystkim rodzina daje mi siłę – to, że widzę rano uśmiechnięte dzieci. Ale też nie zawsze mogę z tego „skorzystać”, bo kiedy budzę rano córę do szkoły, to ona często się nie uśmiecha (śmiech). Jednak sam fakt, że mam dzieci, że są zdrowe, że się kochamy, że jesteśmy szczęśliwi, daje mi siłę. Kiedy o tym myślę, uśmiecham się. Rano zawsze też puszczam muzykę – to mi bardzo pomaga. Nawet kiedy jest zimno, chociaż na chwilę otwieram okna, żeby poczuć świeże powietrze. Zapalam też światła, żeby zrobić przyjazną atmosferę w domu. To bardzo ważne. Jesienią mamy deficyt słońca. Trzeba się ratować. Warto brać witaminę D. Ale dobrze, ciepło oświetlone wnętrza to podstawa. Wszystkich do tego zachęcam.
Dawno temu czytałam wywiad, w którym wyznała Pani, że ma kompleksy na punkcie swojego rozmiaru, że czuję się Pani większa, niż inne aktorki. Dosłownie chwilę później obejrzałam „Cyda” z Panią w jednej z głównych ról i zupełnie nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, że ma Pani takie kompleksy. Dziś też Panią widzę i myślę to samo. Jak to działa?
To działa właśnie tak, że my na swój temat mamy jakąś opinię często wynikającą z opinii i stwierdzeń otaczających nas ludzi. Moje dorastanie odbywało się w towarzystwie chłopaków – mojego starszego brata i kuzynów. Nie do końca w smak było im to, że łazi za nimi ta dziewczyna – ja. Denerwowałam ich. Oni chcieli spędzać czas po swojemu, w swoim gronie – jeździć na nartach wodnych, zimowych, a tu zawsze przypętywałam się gdzieś ja. Dawali mi więc do zrozumienia, że niekoniecznie jestem mile widziana. Teraz się kochamy. Uwielbiam swojego brata i kuzyna Adama. Serdecznie go pozdrawiam. Ma cudowną rodzinę i jestem pewna, że w tej chwili nie powiedziałby mi tego, co mówił wtedy, bo jest bardziej doświadczony, ale jako nastolatek wielokrotnie nie przebierał w słowach.
Ale co takiego mówił? Że gruba?
Tak. Że wielka, brzydka, gruba, dziunia, kombinezon. Wszystko, co chłopaki mogli wymyślić na mój temat, było powiedziane i to bardzo się wryło w tej mojej dorastającej głowie. Siedziało tam przez całe studia. Dopiero koło trzydziestki, kiedy pojawiła się Lenka – miałam wtedy dokładnie 28 lat – spojrzałam na siebie inaczej. Zrozumiałam, jak fantastyczne jest ciało kobiety.
Teraz czuje się Pani duża?
Nie jestem kobietą filigranową…
Aaaaa, niemożliwe!
Nie jestem! Taka jest prawda! Ale akceptuję siebie w 100 procentach. Mam się ze sobą dobrze. Im jestem starsza, tym naprawdę jestem lepsza tu – w głowie, bo jestem bardziej doświadczona, bogatsza o wiele przeżyć. Dużo więcej widziałam, przeczytałam i już wiem, że ciało nie jest najistotniejsze.
A lubi Pani o nie dbać?
Tak, lubię. Ciało trzeba kochać, bo w nim się żyje. Trzeba być z nim w zgodzie. Dbać o nie, bo jest naszą wizytówką, no i korzystamy z niego!
Bardzo Pani o nie dba?
Umiarkowanie.
Ćwiczenia?
Tak, tak, staram się ćwiczyć.
Malowanie?
Na co dzień się nie maluję. Mogę sobie na to pozwolić, bo dbam o swoją cerę. Oczyszczam ją przede wszystkim. To jest dla mnie najważniejsze: wieczorne oczyszczanie. Kiedy wracam do domu z makijażem teatralnym na twarzy, nie zdarza mi go nie zmyć przed pójściem spać.
Jak dużo Pani dobrego samopoczucia zależy od uwielbienia partnera? Czy mężczyzna, z którym Pani jest, ma wpływ na to, jak Pani się czuje?
Oczywiście, że tak, ale to nie chodzi o samego partnera, tylko ogólnie o ludzi, którzy nas otaczają, O tę dobrą energię, którą dostajemy od najbliższych. To może być przyjaciółka, gdy jesteśmy same. Albo dzieci. Ale kiedy jesteśmy w związku, akceptacja partnera, miłość w jego oczach, czasem pożądanie – to sprawia, że czujemy się ze sobą dużo lepiej.
Staje Pani czasami przed partnerem i mówi „jestem taka gruba...”, oczekując, że on zaprzeczy?
Oczywiście! (śmiech)
I co on mówi w takich sytuacjach?
Najczęściej coś w rodzaju „co ty mówisz?, jesteś wspaniała” – ogólnie takie mądre słowa. Bo to nie chodzi o to, żeby zaprzeczać, tylko właśnie mądrze przekonywać.
Dziękuję za rozmowę.