Namawiamy Was, byście usiadły przy komputerze i opisały historię ze swojego życia: zawód miłosny, ucieczkę sprzed ołtarza,
życie u boku toksycznego faceta, jego zdradę, kłamstwa, którymi Was karmił, przemoc w związku, ból po stracie ukochanej osoby
i w końcu to, jak rozkwitłyście, kiedy żal ustąpił i byłyście gotowe, by znów się zakochać!
Wasze listy opublikujemy na stronie kobieta.dziennik.pl, a autorki najciekawszych prac otrzymają nagrody.


Reklama

Na maile czekamy pod adresem: KOBIETA.ONLINE@DZIENNIK.PL

Nagrodzone historie:

Górskie rozstanie, Barbara

To było cztery lata temu. Pod koniec sierpnia. Piękna pogoda. Pamiętam, jakby to zdarzyło się dziś. Wyjechaliśmy na nasze pierwsze wspólne wakacje. Jak się później okazało, ostatnie.

Reklama

Kilka dni przed wyjazdem w Pieniny mój Rycerz (nazwijmy go tak, choć jak czas pokazał, nie mogłam czuć się przy nim bezpiecznie) zrobił się markotny, nie mógł znaleźć miejsca dla siebie. Później wracał z pracy, w domu większość czasu spędzał przed komputerem. Nieśmiało nawet wspominał, że moglibyśmy przełożyć ten wyjazd na późniejszy termin, bo nawał pracy, bo stres, bo... W wymyślaniu najbardziej absurdalnych powodów był naprawdę dobry.

Dodatkowo jeszcze (mimo prawie trzydziestki) konsultował wszystko z szanowną mamusią. Wtedy jeszcze przymykałam na to oko, a raczej, jak to zakochana kobieta, myślałam, że się zmieni. Teraz już wiem, że byłam w błędzie. Ech, jak się myliłam...

Dzisiaj jestem już z kimś innym (bardziej rozważna, mniej romantyczna) i z kimś, kto nie jest Piotrusiem Panem, za to potrafi o mnie dbać!

Reklama

Ale wróćmy do górskiego wyjazdu. Od samego początku naburmuszony Rycerz nie miał na nic ochoty. Skarżył się na stan podgorączkowy i podkreślał, że chce po prostu wyspać się za wszystkie czasy.

Uwielbiam góry i pewnego ranka sama więc wyruszałam na Trzy Korony. Podziwiałam widok z Sokolicy na przełom Dunajca i próbowałam cieszyć się przepięknymi Pieninami. Po głowie krążyło mi mnóstwo myśli i zamiast wypoczywać, czułam się coraz bardziej zmęczona.

Podczas wyjazdu prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Razem jedliśmy tylko kolacje, najczęściej w jednej z pizzerii w Szczawnicy (do dziś pamiętam smak pizzy... oj, ciężko przełykało się kolejne kęsy!).

Kiedy wróciłam z jednej z samotnych wypraw (Palenica, straszny upał i kwiatek, który dzięki zatrzymaniu aparatu fotograficznego już zawsze będzie mi przypominał tamten czwartek), on spał w pokoju. Na stole leżała kartka z wiele mówiącym tekstem: "Wybacz, nie możemy już być razem". Scena jak z jakiegoś kiepskiego filmu, prawda? Oczywiście, wiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie przypuszczałam, że rozstaniemy się w takich okolicznościach. On nawet nie próbował tłumaczyć, milczał... Nie wiedział, jak mi powiedzieć, że jest ktoś, o kim nie może przestać myśleć i z kim się spotyka od kilku tygodni. Był tchórzem, i to pierwszej klasy. W końcu po lawinie moich pytań, przyznał się, że od dłuższego czasu miota się... Nie wie, jak mi to powiedzieć, że to, co nas łączy, to nie to, że spędziliśmy mnóstwo chwil, których nigdy nie zapomni, że dużo mi zawdzięcza, ale wypalił się i chce sobie ułożyć życie z kimś innym.

Nie pamiętam, czy kiedykolwiek wcześniej byłam tak zdenerwowana, jak wtedy. I to nie dlatego, że w jego życiu była inna kobieta, że już on i ja to dwa różne światy, ale dlatego, że zabrakło mu odwagi, aby po prostu powiedzieć, co czuje, jak widzi naszą przyszłość. Bolało by, ale na pewno zrozumiałabym i rozstalibyśmy się w lepszej atmosferze. Może nawet moglibyśmy spotykać się jako dobrzy znajomi. A tak... wszystko prysło w jednej chwili. Nie mogłam tego zrozumieć, dlaczego udawał, dlaczego przy mamusi grał kogoś innego, dlaczego uległ koleżance z pracy...

Tak jak wspomniałam, jestem już z kimś innym, ale jednak od tamtego czasu, pomimo że uwielbiam góry, co roku jeżdżę nad morze albo na Mazury. Wspomnienia zostają w człowieku i powodują nieprzyjemne kłucie w sercu. To chyba prawda, że czas jest najlepszym lekarzem. W tym roku chcę się przełamać i pojechać w Bieszczady. Z kimś, kto potrafi rozmawiać, chce rozmawiać i nie może doczekać się naszego wspólnego wyjazdu. Już nie będę samotną turystką.

Chcę na nowo odkryć góry, i zapomnieć o tym, co wydarzyło się cztery lata temu...

Trójkąt zła, Zła

Poznałam Witka zupełnie przypadkowo. Staliśmy w kolejce do kasy w supermarkecie. Kolejka dłużyła się niemiłosiernie. Zaczęliśmy rozmawiać, i kiedy już opuszczaliśmy sklep, trudno było nam się rozstać. Mieliśmy, jak się okazało, wiele wspólnych tematów.

Zaczęliśmy się spotykać, chodzić razem na spacery, do kina, do teatru. Czas spędzany z Witkiem był dla mnie najcudowniejszym okresem, pozbawionym smutku i nudy. Zbliżaliśmy się do siebie coraz bardziej. Mijały kolejne miesiące, a my nie mogliśmy już bez siebie żyć. To była miłość. I ta miłość została przypieczętowana
najpiękniejszym słowem - tak. Zostaliśmy małżeństwem. Nie mogliśmy bez siebie żyć, nasza miłość wciąż była tak mocna jak pierwszego dnia. Aż nagle Witek dostał powołanie do wojska. To było jak grom z jasnego nieba.

Mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu, ja bez pracy i nagle bez ukochanego. Płacz, smutek i załamanie towarzyszyły mi każdego dnia. Witek mnie pocieszał, przekonywał, że dwa lata szybko miną, że będzie codziennie pisał do mnie, a ja wciąż płakałam.

Udało nam się jednak znaleźć dla mnie pracę, to było wybawienie dla mnie. Miałam pieniądze, mogłam zapłacić za mieszkanie, mogłam w miarę spokojnie żyć.
Tylko nie było przy mnie mojego Witka.

Ale był przy mnie Tom, nowy pracownik, który zatrudnił się krótko po mnie. Rozmawiał ze mną, słuchał moich opowieści o Witku, pomagał robić zakupy, zapraszał na kawę. A ja poddałam się jego woli, pozwoliłam się jemu prowadzić tam, gdzie on chciał. Wciąż myślałam o Witku, ale jakby mniej. A on tak, zgodnie z obietnicą, pisał do mnie codziennie, choć parę słów. A ja? Ja nie miałam czasu odpisywać na jego listy, drażniło mnie, gdy przyjeżdżał na przepustkę.

Już wiedziałam, że teraz fascynował mnie tylko Tom. I on też to wiedział. Nie stawiałam oporów, gdy został u mnie na noc, nie protestowałam, gdy już każdą noc spędzał ze mną. Kochałam go, zatraciłam się w tej miłości tak mocnej i szalonej, że aż się jej bałam.

Witek zaczął coś podejrzewać, bowiem już nie cieszyłam się jego widokiem, nie kryłam się w jego ramionach. Pytał o przyczynę, ja nie odpowiadałam. I tak trwało to zaklęte koło, aż Witek wrócił na stałe do domu.

Nie wiedziałam,co mam robić. Pogubiłam się w tej miłości, bo widziałam cierpienie Witka. Wiedział, że coś jest nie tak, ja nie wyprowadzałam go z błędu. A jednak kiedy pewnego wieczoru zaczął się ze mną kochać, nie protestowałam. Może chciałam wynagrodzić mu naszą rozłąkę albo zdradę? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że ta noc odmieniła moje życie.

Zaszłam w ciążę. To było dziecko Witka, ale ja powiedziałam Tomowi, że jest ono jego. Był szczęśliwy, szalał z radości. Zaczęłam brnąć w kłamstwa, które doprowadziły nie tylko do rozpadu związku z Witkiem, ale spowodowały również jego chorobę.

Pozostałam z Tomem. Z moją miłością, nie wiem, czy prawdziwą, czy szaloną? Mam wspaniałą córkę, która nie wie, że jej prawdziwy ojciec przechodzi nieraz obok nas i patrzy na nią. Ona nigdy się nie dowie, kto jest jej prawdziwym ojcem. Tom także nie dowie się, że to nie jego córka.

Czasem, kiedy nie mogę spać, myślę o tym, jak potoczyłoby się moje życie, gdyby Witek nie poszedł do wojska?
Czy nadal bym go kochała, czy może jednak to nie była miłość?
Czy kiedyś wyjawię prawdę moim najbliższym i czy warto?
Dlaczego tak się stało? Kogo mam prosić o wybaczenie?
Tak przecież nie miało być.







W labiryncie życia, Sweet Kitty

Byłam w toksycznym związku z Panem X, który znęcał się nade mną zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Głupia wierzyłam, że on nie umie inaczej okazać miłości. Młoda, naiwna... długo nie rozumiałam tego, co się dzieje, ale na szczęście nadszedł dzień, w którym zmądrzałam. Zerwałam z nim. Odeszłam, wyprowadziłam się do innego miasta i wyjechałam na wakacje.

Niestety, on wciąż do mnie dzwonił, wywierał na mnie presję. Wtedy poznałam Pana Y, który miał tak samo na imię, jak Pan X (co od razu zwróciło moją uwagę). Być może podświadomie wierzyłam, że Pan Y zastąpi mi Pana X. Myślałam, że związek z Y okaże się jedynie wakacyjną przygodą, a tymczasem spędziliśmy ze sobą ponad trzy lata... Pan Y mnie nie bił tak, jak X, nie wyzywał, w ogóle nic nie robił... No właśnie, w tym był problem. Po pół roku chciałam się z nim rozstać, ale błagał, prosił... Zostałam...

Coraz częściej jednak jego słowa były dla mnie puste... KOCHAM wymawiał w taki sam sposób jak DZIEŃ DOBRY... Przestałam czuć się przy nim atrakcyjna i kochana...

Sytuację miedzy nami wykorzystał mój kolega, który od dawna się o mnie starał. Poprosił mnie o pomoc w nauce. Pan Y nie miał nic przeciwko temu. Cieszył się, że miło spędzę czas. I tak od nauki do nauki i romans gotowy...

Z początku były to niewinne spotkania, przytulanie. Później romantyczne spacery po parku, namiętne pocałunki, no i w końcu stało się... poszliśmy ze sobą do łóżka. Nie żałowałam, ale miałam wyrzuty sumienia.

Zadzwoniłam do Pana Y i do wszystkiego się przyznałam. Powiedziałam, że stało się, że potrzebowałam bliskości, czułości, miłości... Myślałam, że będzie bardziej cierpiał. Moim zdaniem, jeśli kobieta zdradza, to najczęściej z braku uczuć i dopiero wtedy, gdy pokocha innego. Y nie to bolało. Jego nie bolał fakt, że go zdradziłam, ale to, że ktoś mnie dotknął, a mi się to podobało... WYBACZYŁ! A ja zakończyłam znajomość z kochankiem.

Od tego dnia nic się między nami nie zmieniło... Prawie... bo ja zmieniłam do niego nastawienie, na jeszcze gorsze. Uznałam, że popełniłam błąd, zostając przy nim. Powinnam była odejść i zostać przy kochanku. A ja postanowiłam z nim zamieszkać. Szybko okazało się, że Y jest facetem nieodpowiedzialnym, a nasze poglądy na życie radykalnie się różnią... Powiedziałam, że to koniec. Po dwóch miesiącach wyprowadził się ode mnie. Staraliśmy się być przyjaciółmi, ale nie wyszło. Po dwóch latach od rozstania dowiedziałam się, że będąc ze mną, spotykał się z inną, ale nie był na tyle odważny, aby mi to powiedzieć. Myślę, że chciał po prostu, abym sądziła, że to ja jestem ta zła...

Czas mijał. Wreszcie poznałam wspaniałego faceta. Zanim się ze sobą związaliśmy, byliśmy przyjaciółmi, poznawaliśmy siebie nawzajem. W końcu uznaliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Było cudownie!..

I nagle mój spokój został lekko zachwiany...

Spotkałam swojego byłego kochanka. Z uśmiechem na twarzy podeszłam się przywitać. Rozmawialiśmy. Z mojej strony to zwykła rozmowa... Nie wiem jednak, co on sobie wyobraża. Chciał mi dać numer telefonu, ale odmówiłam. On ma dziewczynę od 4 lat, ale widzę, jak na mnie patrzy tymi swoimi niebieskimi oczami, z taką samą iskrą. Wspominiał, że myślał o mnie przez ten czas, kiedy się nie widzieliśmy, że śniłam mu się czasem...

A ja czuję, że nadal mam do niego pewną słabość. Zapytał mnie kiedyś, czy nie śnię czasem o parku... Owszem czasem śnią mi się jego namiętne pocałunki, ale to już tylko wspomniania.

Kocham mojego obecnego faceta i wiem, że to właśnie dla niego tyle wycierpiałam. Ale jednak... gdzieś na dnie mojego serca on nadal jest... tkwi jako piękne wspomnienie uczucia, którego w pewnym momencie mi zabrakło...

Miłość znad kieliszka, Sabina

Darka poznałam w autobusie, jadąc na pierwsze zajęcia na uczelni. Można powiedzieć, że "się przykleił". Imponował mi tym, że studiuje, że jest poważny i małomówny. Ja byłam typową gadułą. Naiwnie sądziłam, że ta jego małomówność jest oznaką mądrości.

Darek zaniedbywał swoje studia, by mnie pilnować, codziennie odbierał mnie z uczelni. Był zawsze obok mnie. Musiałam wymusić na nim, by zrobił, a raczej "wymęczył" licencjat.

Po czterech latach znajomości postanowiliśmy się pobrać. Urodził nam się synek, później córka. Życie się toczyło. Gdy nasz syn miał trzy latka, a córka pół roczku mój mąż zaczął się dziwnie zachowywać, np. w ciągu dnia zasnął nad talerzem z zupą, tak mocno, że przygniótł małego. Stało się to po powrocie z pracy. Często także chodził chwiejnym krokiem. Jego zachowanie bardzo mnie niepokoiło. Koledzy z pracy męża dzwonili do mnie i mówili, że coś złego się z nim dzieje...

Poszliśmy z mężem do lekarza. Zdiagnozowano padaczkę. Przez trzy tygodnie troskliwie opiekowałam się nim w szpitalu, wylałam morze łez. Bałam się. Dzieci były małe, ja nie pracowałam. Gdy mąż wyszedł ze szpitala, nadal brał mnóstwo leków, ale wrócił do pracy. Niestety, jego stan się nie poprawił, a ja winiłam za to lekarzy.

Pomyliłam się. Winny był mój mąż. Wcale nie cierpiał na padaczkę, a na... chorobę alkoholową. Mój mąż pił. W pracy, w garażu, prowadził pod wpływem alkoholu. Dlaczego nigdy nic nie poczułam? Do dziś nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie. Może mój nos nie wyczuwa wódki?

Płakałam i obwiniałam o wszystko siebie. A on na przemian leczył się i pił. Kiedy ludzie mnie pytali "dlaczego pani mąż pije?", nie potrafiłam odpowiedzieć. Czułam, że winią mnie za jego nałóg. Walczyłam z jego uzależnieniem i wygrałam, ale straciłam Miłość. Mąż utopił moją miłość w wódce.

Nie kocham go i mu nie ufam. Mieszkamy razem tylko dlatego, że dzieci uwielbiają ojca. A ja jestem jego koleżanką. Sypiam z nim, ale jest to mechaniczny seks.

W trakcie jego pobytu na odwyku poznałam kogoś. Byłam na skraju popełnienia samobójstwa i wtedy on mnie uratował. Kocham go, ale nigdy z nim nie będę, bo skrzywdziłabym zbyt wiele osób. Muszę myśleć o dzieciach.

Jak wyobrażam sobie dalsze życie z moim mężem? Czekam na kolejny numer, który mi wywinie.. może hazard.. może znów kieliszek? Muszę być silna, bo mam dzieci.