Marta Jarosz: Pani profesja - edukatorka menstruacyjna, wydaje mi się dość niepopularna. Czym właściwie się Pani zajmuje i z kim pracuje?
Kamila Raczyńska-Chomyn: Z wykształcenia jestem pedagożką i edukatorką seksualną. Wiele lat uczyłam w szkołach wychowania do życia w rodzinie. Dodatkowo jestem też masażystką kobiet oraz doulą, czyli towarzyszę w porodach, poronieniach, aborcjach i połogach. Zajmuję się też treningiem mięśni dna miednicy. Działanie w tych wszystkich obszarach dało mi dużą wiedzę na temat potrzeb edukacyjnych kobiet, jeśli chodzi o tematy seksualności. Dlatego jakiś czas temu z dumą dołączyłam do grona edukatorek menstruacyjnych. Kilka lat temu założyłam w mediach społecznościowych fanpage Pani Miesiączka, który obecnie wspaniale prowadzi Basia Pietruszczak. Chciałam upowszechniać i oswajać ten temat – na szerszym forum niż pozwalały na to warunki pracy z kobietami, z którymi kontaktowałam się osobiście. Myślę, że całkiem nieźle to się udaje, choć wciąż odczuwalny jest opór niektórych odbiorczyń. Krótko mówiąc: chodzi o to, by kobiety jak najwięcej wiedziały o tym mocno tabuizowanym obszarze swojej fizjologii. Rozmawiam o miesiączce z każdą moją klientką – obecnie to już wyłącznie dorosłe kobiety – i wiem, że wciąż jeszcze wiele jest do zrobienia w tym obszarze.
Mówi Pani o oporze odbiorców i potrzebie edukowania społeczeństwa na temat menstruacji. Czego nie chcemy słyszeć o okresie?
To zależy, o kogo chodzi. W przypadku kobiet, co ciekawe, wiele nie chce, aby w ogóle mówiło się o miesiączce. Uznają po prostu, że w tym temacie nie ma już nic ciekawego do powiedzenia, że wszystko wiadomo, że nie warto się nad nim pochylać, bo to tylko fizjologia i że skoro tyle lat dawało się radę bez publicznego rozprawiania o tym, to teraz też tak można. „To tylko miesiączka – o czym tu gadać” – pytały na początku istnienia fanpage’u Pani Miesiączka internautki.
Mężczyźni z kolei często wypierają problem ubóstwa menstruacyjnego i ośmieszają go. Nie interesują ich dane z badań pokazujących, jak ogromna liczba kobiet na świecie nie ma dostępu do środków higienicznych umożliwiających funkcjonowanie w czasie miesiączki. Gdzieś na świecie dziewczynki nie chodzą do szkoły w czasie okresu, bo nie mają podpasek – co z tego? – pytają mężczyźni. I dodają ironicznie, że w takim razie, jeśli kobiety mają mieć darmowe tampony i podpaski, to oni powinni mieć darmowe maszynki do golenia, bo to też nie od nich zależy, że przez testosteron mają zarost na twarzy, a społeczne oczekiwanie jest takie, że będą się golić.
W takim razie czego nie wiemy o miesiączce i cyklu miesięcznym kobiety lub czego wiemy za mało?
Wciąż bardzo wiele jest mitów. Na przykład przekonanie wielu osób, że współżycie w czasie miesiączki zabezpiecza przed ciążą. Drugi podobny mit: że w czasie karmienia piersią nie można zajść w ciążę. Trzecia kwestia: przekonanie o „nieczystości” krwi menstruacyjnej. Że różni się składem od reszty krwi, że jest inna pod względem bakteriologicznym, że kontakt z nią jest niebezpieczny. To nieprawda. Gdyby tak było, kobiety umierałyby na sepsę lub inne zakażenia, a tak się przecież nie dzieje. Jeszcze jedno, co niepokoi ludzi, to zapach krwi menstruacyjnej. Mało kto jest świadomy, że taka sama nieprzyjemna woń wydobywa się z każdych zużytych opatrunków. To nie jest kwestia „TEJ” krwi.
Które elementy wiedzy o fizjologii miesiączki są Pani zadaniem najważniejsze z punktu widzenia kobiety?
Wszystko jest ważne. Mam takie powiedzenie, że wiedza o miesiączce to władza i wolność. Władza, dlatego że jeśli znam swoje ciało i umiem dostrzec niepokojące zmiany w jego funkcjonowaniu, to mogę pójść do lekarza. Zgłosić problem. Otrzymać pomoc. A jeśli nie – bo np. z ust specjalisty padnie stwierdzenie „taka pani uroda” – to wiem, że to niewłaściwa reakcja i idę szukać pomocy dalej. Wolność, o której myślę, to z kolei swoboda wyboru narracji, którą chcę tworzyć wokół swojej fizjologii. Wiem, więc się nie wstydzę. Wiem, więc umiem o tym rozmawiać. Wiem, więc nie czuję się gorsza, dlatego że jestem kobietą i raz w miesiącu krwawię.
Co w takim razie, jeśli chodzi o przebieg miesiączki, powinno skłonić kobietę do pójścia do lekarza?
Na pewno zbyt obfite krwawienie. W czasie okresu kobieta traci przeciętnie około 30-50 ml krwi. Jeśli tracimy powyżej 80ml mówimy o miesiączce krwotocznej. Jak zaobserwować, czy ta ilość nie jest dużo większa? Całkiem łatwo. Wystarczy sobie uświadomić, czy np. muszę wstawać w nocy, by zmienić podpaskę. Czy latami śpię na chłonnym podkładzie medycznym, żeby nie pobrudzić łóżka, bo tak bardzo krwawię. Jeśli odpowiedzi na te pytania są twierdzące, to warto się wybrać do lekarza. Podobnie, gdy miesiączki są bardzo bolesne. To nieprawda, że „te dni” muszą być nie do wytrzymania. Owszem, większość kobiet odczuwa skurcze macicy i to jest naturalne, ale absolutnie nie powinno być tak, że w pierwsze dwa dni okresu kobieta ledwo wstaje z łóżka i żeby przetrwać, regularnie zażywa środki przeciwbólowe. Z kolei biegunka towarzysząca menstruacji nie musi być powodem do niepokoju. Ma ją wiele kobiet - choć utrudnia życie, zwykle nie wymaga interwencji lekarza. Jeszcze jedna ważna rzecz to kolor krwi miesięcznej. Jeśli w jakimś etapie życia zmienił się on na bardzo ciemny, a w dodatku widoczne są skrzepy, wizytka u ginekologa jest konieczna. Specjalistę należy też poprosić o pomoc, gdy krew ma bardzo jasny kolor – nazywam go różową rozwodnioną akwarelką. To może oznaczać anemię.
Przyglądając się sposobom mówienia o miesiączce w mediach, można odnieść wrażenie, że celem wielu przekazów jest przekonanie kobiet o tym, że krwawienie nie musi ich ograniczać. Pani zdaniem menstruacja to jest czas ograniczenia, czy nie?
Czas miesiączki jest jedną z faz miesięcznego cyklu, w którym funkcjonuje kobieta. Nie ma sensu mówić, że to takie same dni jak wszystkie inne, bo w ogóle wszystkie fazy różnią się od siebie i nie widzę powodów, by je w ustalony sposób wartościować. Z fizycznego punktu widzenia w czasie okołomiesiączkowym ciało i emocje kobiety faktycznie często doświadczają spadku formy, ale za to np. w okolicach owulacji zaliczamy coś, co nazywam pikiem intelektualnym i wydolnościowym. Najważniejsze, by nauczyć się współpracować z ciałem i wykorzystywać jego możliwości. To jest w porządku, że w trakcie miesiączki i chwilę przed nią działam na 80 procent swoich możliwości, bo w okolicach owulacji jestem wulkanem energii. Moja aktywność osiąga wtedy 120 procent. Wszystko się wyrównuje. Nie muszę poddawać się lansowanemu dookoła przekonaniu, że mam się zawsze wspinać na wyżyny. Do takiego myślenia zachęcam. W tym kontekście podoba mi się hasło reklamowe wykorzystywane aktualnie przez markę Always: bądź aktywna na swój sposób. To wyraźny znak, że zmienia się model myślenia i mówienia w przestrzeni publicznej o miesiączce. Jeszcze do niedawna większość podpasek i tamponów było reklamowanych hasłami nawiązującymi do tego, że okres nie musi ograniczać. Teraz zaczynamy akceptować te naturalne ograniczenia, które dotykają część z nas. To krok w dobrą stronę.
A czy faktycznie jest coś takiego, czego nie powinno się robić w czasie miesiączki? Mam na myśl np. bardziej wymagające aktywności fizyczne lub może jeszcze coś innego, o czym nie wiem?
Jest coś takiego: cytologia (śmiech). I seks bez zabezpieczenia, jeśli nie chce się zajść w ciążę. Jeśli chodzi o sporty, nie ma ograniczeń. Powtórzę jeszcze raz: można robić to, na co ma się ochotę i siłę. Pływanie? Ok. Jazda konna? Ok. Ścianka wspinaczkowa – też ok! I, co ważne, równie ok jest to, że w „tych dniach” masz ochotę wyłącznie na to, by zawinąć się w koc jak naleśnik i oglądać łzawe seriale!
Jeszcze jeden motyw, który dostrzegam w społecznej i medialnej narracji o miesiączce to zachęcanie do ukrywania faktu, że ma się okres. Też Pani to widzi?
Jak najbardziej, choć oczywiście nie ma racjonalnego powodu, by ukrywać krwawienie, czy nie przyznawać się do niego. Kobiety, na szczęście, też zaczynają dostrzegać i rozumieć tę kwestię. Jakiś czas temu jedna z marek produkujących tampony wypuściła reklamę swoich produktów, której hasło brzmiało mniej więcej tak „nawet twój chłopak nie zorientuje się, że masz okres”. Mimo wciąż mocno dającej o sobie znać tabuizacji tematu ten przekaz nie spodobał się klientkom. Dały temu wyraz, pytając, dlaczego są zachęcane do ukrywania swojej fizjologii. Marka zreflektowała się i nie promowała już podobnych haseł.
Myśli Pani, że zmiana „społecznego” sposobu myślenia i mówienia o miesiączce może ułatwiać dziewczynkom wchodzącym w okres dojrzewania doświadczenia związane z tym czasem?
Na pewno. Wiedza zawsze ułatwia życie. Szczególnie, jeśli jest podawana przez bliską osobę – matkę, stającą się przewodniczką i przyjaciółką na drodze do dojrzałości płciowej. W tej kwestii dużo zmienia się ostatnio na lepsze. Kobiety z pokolenia obecnych 30- i 40-latek coraz lepiej radzą sobie w rozmowach z córkami o dojrzewaniu, miesiączce i życiu seksualnym. Wiele z tych, które od swoich matek nie dostały w tym obszarze wsparcia, dziś w moim gabinecie z dumą mówi, że przygotowują się z córką na pierwszą miesiączkę. To naprawdę dobrze rokuje na przyszłość kolejnego pokolenia.
Dostrzega Pani jakieś zależności pomiędzy podejściem kobiet do tematu miesiączki a kwestiami seksualności w ogóle? Otwartość w tym obszarze coś ułatwia czy utrudnia?
Nie chciałabym, aby to, co powiem, zabrzmiało tak, że jeśli mało wiesz o swoim cyklu, to masz nieudany seks, bo to nieprawda. Niemniej zauważam, że kobiety bardziej oswojone ze swoją fizjologią, świadome jej, łatwiej odnajdują się w pewnych obszarach życia seksualnego, akceptują jego specyfikę. Banalna rzecz dla przykładu: akceptacja odgłosów, które mogą się wydobywać z pochwy podczas z stosunku, gdy ruchy penisa wtłaczają do niej powietrze. Te dźwięki przypominają popierdywanie – tak mówią o nich same kobiety – i mogą bardzo zawstydzać, jeśli się nie wie, że to fizjologiczny proces. Jeśli tę wiedzę się ma, po prostu się je akceptuje, uznaje za naturalny element życia intymnego. Jeszcze jedno, co mogę powiedzieć na temat wpływu świadomości seksualnej na życie kobiet w ogóle, to to, że zwykle pięknie się ona przekłada na radzenie sobie w czasie porodu i połogu. To jeszcze jeden powód do tego, by edukować się w tym zakresie.
Dziękuję za rozmowę.