"Nieruchomy poruszyciel” miał swój pierwszy pokaz latem, na festiwalu w Kazimierzu Dolnym. Pierwsze głosy pełne były oburzenia, widzowie z trzaskiem krzeseł opuszczali salę. Mówiono: "film skandaliczny”, "obraz brutalny” czy nawet "pornografia”. Trailer promujący film potwierdza tę opinię. Jest mroczny i pełen erotyki - zapowiada, że jeszcze więcej golizny zobaczymy w kinie, jesienią. Tymczasem cała nagość zawiera się w tym minutowym fragmencie, "to zupełnie nie o tym", mówi gwiazda filmu. Obawia się, że przez to "Poruszyciel” może trafić nie do tego widza, dla którego został zrobiony. A powinny go zobaczyć przede wszystkim kobiety…
"Nieruchomy poruszyciel” to historia o miłości trudnej i obezwładniającej, takiej po której nie ma już powrotu do tego, co było. Akcja toczy się w małym miasteczku. Mężczyzna to Generał (Jan Frycz), właściciel fabryki, w której pracuje Teresa (Marieta Żukowska). Kobieta wyzwala w Generale najdziksze instynkty i pragnienia, chęć panowania nad nią i posiadania jej na własność. On i ona stają się nawzajem swoimi ofiarami, nie potrafią się wyplątać z matni, w którą wpadli. To opowieść o dominacji, przemocy psychicznej i fizycznej, o tym, co się dzieje, kiedy uczucie posuwa się kilka kroków za daleko.
Z Marietą Żukowską rozmawia Magdalena Kacalak:
"Nieruchomy poruszyciel" to film o przemocy wobec kobiet?
O przemocy także. To film o ludziach znajdujących się w skrajnej sytuacji, złapanych w kleszcze. O ludziach, którzy przez swoje emocje stają się dla siebie największym zagrożeniem . Teresa, pracownica fabryki, jest wykorzystywana przez swojego szefa. On chce ją posiadać na własność, kochać na wyłączność, ale ona stawia mu opór swoją niezależnością, swoją wewnętrzną wolnością. Wtedy on, Generał, znajduje sposób, aby ją złamać i posiąść. Film po części dzieje się w "chorej głowie”, w wyobraźni głównego bohatera. Świat realny miesza się tu z nierealnym.
Kim jest Teresa, postać, którą grasz?
Teresa jest kobietą rozdartą. Staje przed sytuacją bez wyjścia, w której godzi się na kolejne akty brutalizmu na sobie, bo zaczyna kochać swojego oprawcę. Budzi się w niej jakaś niesamowita namiętność do Generała. Dramat polega na tym, że stając się jego ofiarą, jest jednocześnie ofiarą samej siebie. Ta dwójka to ludzie, którzy nie potrafią się kochać prosto, jest między nimi ból, walka. On wykorzystuje swoją władzę nad nią, ale i ona tak samo go uzależnia.
Czy wielka miłość jest tutaj przyzwoleniem na takie akty przemocy?
W moim przekonaniu jest tutaj pewnym wytłumaczeniem. Teresa próbuje wyrwać się z takiego życia, dla swoich dzieci, dla siebie - wie, że to wszystko idzie za daleko, ale nie potrafi już przed tym uciec. Im bardziej jest nadużywana jej kobiecość, tym bardziej jest spętana niemocą, bo sama zaczyna traktować się jak przedmiot. Nie ma obrony dla Teresy i Generała, bo uczucia ich determinują, nokautują wszystkie ich działania. Dochodzi do tego także tajemnica, która ich wiąże.
Filmową parę łączy miłość chora. Pytanie brzmi: czy tylko miłość na tak wysokich tonach, tak burzliwa i gwałtowna może być nazwana prawdziwą miłością, taką aż do końca?
Nie, właśnie chodziło o to, żeby pokazać, że to uczucie jest złe dla tych ludzi, szkodzi im. To jest taka droga do piekła, przez którą trzeba przejść, żeby zobaczyć, że światło jest w przeciwnym kierunku.
Można zaryzykować takie stwierdzenie, że kobieta, która jest ofiarą przemocy, jest podwójną ofiarą, bo krzywdzi też sama siebie, godząc się na to?
Nie mogę generalizować, ale w tym wypadku tak jest. Ja poznałam kilka kobiet, które doświadczyły przemocy i dlatego nie śmiem wypowiadać się całościowo. Każda sytuacja jest inna, każdy dramat jest porównywalnie wielki i nikogo nie można oceniać, bo byłby to grzech przekłamania wobec tych kobiet.
Panuje jednak taki niedobry stereotyp, że kobieta, która założy krótką spódnicę i szpilki,sama prosi się, żeby ją zaczepić...
Nienawidzę tego, to kompletna bzdura. Jak można taką prostą i durną formułką tłumaczyć takie dramaty? Czy to ma znaczyć, że jak się założy spódnicę, to jest to powód, żeby przekraczać czyjąś nienaruszalność cielesną? Robić komuś krzywdę? Powinniśmy mówić o tym głośno, żeby kobiety nigdy nie czuły się winne temu, że ktoś napadł je, bo został do tego sprowokowany. Filmowa Teresa chce czuć się piękna i wyglądać dobrze. Ma w końcu jedno życie i dlaczego ma się ograniczać, tak samo jak my wszystkie zresztą. Mamy prawo nosić ubrania, jakie chcemy i czuć się bezpiecznie. A nie martwić się, że sukienka to potencjalne zaproszenie do napaści. Nie godzę się na to i na brak wolności w naszym kraju.
Skąd to się w Polakach bierze? My chyba generalnie jesteśmy jako naród dość zachowawczy. Wstydzimy się mówić o uczuciach, o naszej seksualności.
Jesteśmy wychowani w takiej kulturze, gdzie cielesność jest czymś złym, nie potrafimy się nią cieszyć. Wstydzimy się, zaprzeczamy naszym odruchom, wypieramy naturalne uczucia. Jakbyśmy nie rodzili dzieci, nie kochali się. Stąd potem mogą brać się wszelkie wynaturzenia i chore zachowania.
W takim razie zdjęcie ubrania przed drugą osobą może być w pewnym sensie aktem wolności?
Tak, może być takim odrzuceniem kajdan i zniewolenia. Zdajemy sobie wtedy sprawę, że tak naprawdę to nie jest ważne. Kiedy stajemy przed drugim człowiekiem nago, jesteśmy tylko my, nie ma żadnej kurtyny. Trzeba się wtedy akceptowaćm jakim się jest, kochać człowieka przede wszystkim.
Ale wiesz, kobiety zwykle nie potrafią się rozebrać przed swoim mężczyzną. Nawet w takiej intymności granica wstydu jest dla nich nie do przekroczenia.
Warto ten wstyd w sobie przełamywać, mamy w końcu tylko jedno życie. Przed tą najbliższą osobą trzeba starać się być nagim, i psychicznie, i fizycznie, nie można się kryć. Co innego jest ważne w takiej sytuacji.
Grając taką postać, musiałaś przełamać w sobie pewne bariery?
To było dla mnie bardzo trudne, ale jednocześnie czułam, że tragedia mojej bohaterki, jej emocje są ważniejsze od sfery mojego ciała. Dla mnie jako aktorki ciało jest narzędziem pracy, to taki zawód. Ludziom spoza branży jest to trudno zrozumieć, ale dla aktora prawdziwa prywatność to jego wnętrze, uczucia i mentalność. Poza tym mocne sceny są w tym filmie bardzo potrzebne. To nie jest zabawa, one pokazują nadużycie wobec tej kobiety i nie da się tego zrobić inaczej, żeby do ludzi dotarło. Pokazujemy wszystkim, że jak się kogoś gwałci, to właśnie tak wygląda, tak to boli. Grając Teresę, łączę się swoją rolą z kobietami, które to przeszły.
Przeżyłaś mocno tę rolę?
Jak wchodzisz w takie rejony, to nie ma tak, że to jest całkiem bez znaczenia. To musi kosztować. W końcu gwałt to mentalne piekło, bo ktoś wchodzi w twoje życie z butami. Po projekcji (a była na razie tylko jedna, na festiwalu w Kazimierzu Dolnym) dostałam telefon od kobiety, którą znałam, a nie wiedziałam nic o jej doświadczeniach. To, że dzięki filmowi zaczęła mówić o swoich przeżyciach, wszystko mi wynagradza.
Tak reagują na ten film kobiety? Zwierzają się ze swoich przeżyć?
Ta jedna to zrobiła i dla mnie to osobisty sukces. W Polsce 90% kobiet do gwałtu się nie przyzna. Boją się dlatego, że nie mają zrozumienia i wsparcia ze strony otoczenia. Bardzo cieszą mnie powstające organizacje wsparcia dla kobiet czy chociażby strony internetowe, gdzie można anonimowo podzielić się swoim problemem. Jeśli będziemy o tym stale mówić głośno, to zaczniemy ten problem oswajać. A kobiety nie będą czuły, że są same.
Co mężczyzna wyciągnie dla siebie z tego filmu?
Trudno mi powiedzieć, to nie mój punkt widzenia, ale na pewno jasne jest to, że kobieta nie jest do posiadania. Nie można przekraczać pewnych granic i stawiać się ponad drugim człowiekiem.
Jak tworzyło się z Janem Fryczem tak bliską relację cielesną i emocjonalną?
Granie tak trudnych scen wymaga całkowitego zaufania do drugiego człowieka. Musi być pomiędzy aktorami całkowite porozumienie, podobna energia i wrażliwość na świat. Janek jest niezwykłym człowiekiem, praca z nim jest fascynująca. Musieliśmy się przed sobą odsłonić psychicznie, przejść przez ciemne rejony naszych postaci, przez te ich wybory bez wyjścia. Gdybym nie czuła się z nim bezpiecznie, nie mogłabym zagrać tej postaci .
Byłaś kiedyś w takim toksycznym związku?
Nie, nigdy. Może właśnie dlatego mogłam zagrać te rolę.
MARIETA ŻUKOWSKA - absolwentka łódzkiej filmówki, wielokrotnie nagradzana aktorka teatralna związana z Łódzkim Teatrem Jaracza. Doceniona w tym roku prestiżową nagrodą Nardellego za najlepszy debiut teatralny. Znana z takich projektów jak "Bezmiar sprawiedliwości”, "Pit bull”, "M jak Miłość”. Żukowska do tej pory otrzymała 11 nagród teatralnych, w tym Międzynarodową Nagrodę na Festiwalu w Brnie.
Rozmawiała Magdalena Kacalak
Zdjęcia: Przemysław Ludwiczak