MARIANNA, 35 LAT, PRACUJE W FIRMIE KOMPUTEROWEJ:
„Jestem mamą 4-letniej Gabrysi. Rok temu posłaliśmy córeczkę do prywatnego, polecanego przez wielu znajomych przedszkola. Nie dlatego, że mieliśmy taki kaprys czy jesteśmy milionerami, ale w naszej okolicy brakuje przedszkoli państwowych. Placówka zrobiła na mnie doskonałe wrażenie: czysto, kolorowo, uśmiechnięte ciocie. Gabrysia od razu poczuła się tam jak ryba w wodzie.
Po tygodniu wróciła z katarem i zaczęła kaszleć. Zaczyna się. Ale nie przejmuj się, dzieci muszą się wychorować – powtarzałam sobie, podając dziecku syropy. Lekarz stwierdził wirusową infekcję górnych dróg oddechowych i kazał tydzień siedzieć w domu. Mała gorączkowała, coraz mniej kasłała i po tygodniu wszystko było z nią w porządku. Poszła z powrotem do przedszkola.
Po trzech dniach wróciła z jeszcze gorszym kaszlem. Tym razem okazało się, że ma zapalenie oskrzeli. Lekka załamka. Ponieważ ani ja, ani mąż nie mogliśmy zostać z córką, poprosiliśmy moją mamę. Dwa tygodnie troskliwej babcinej opieki zrobiły swoje. Gabrysia z suchutkim noskiem, całkowicie zdrowa poszła do przedszkola. Na wszelki wypadek poszłam jeszcze z nią do lekarza, by ostatecznie stwierdził, że dziecko jest zdrowe. Bez wątpienia było.
CHOROBA GONI CHOROBĘ
Po tygodniu kaszel i katar wrócił. Zdenerwowałam się nie na żarty. Poszłam na rozmowę do przedszkola. Okazało się, że ponad połowa dzieci w grupie choruje. I wtedy pani przedszkolanka nie wytrzymała i powiedziała mi: „Marysia chodziła parę dni do przedszkola i kasłała, raz nawet miała 39,3, ale mama nie mogła po nią przyjechać. Następnego dnia też kasłała, ale już bez gorączki”. Zdębiałam. Jak to, chore dziecko chodziło do przedszkola i nikt nie zwrócił na to uwagi?” Powiedziałyśmy mamie Marysi, że mała powinna zostać w domu, a ona na to, że nie ma jej z kim zostawić, bo teściowie mieszkają 300 kilometrów stąd, a ona do pracy musi chodzić. Małej nic nie będzie, podleczy się wieczorem w domu. A jak nadal będziemy protestować, to ona odda dziecko do innej placówki i tyle widzieliśmy jej 800 złotych co miesiąc!” – wyznała przedszkolanka, nie patrząc mi w twarz.
Zadzwoniłam do dyrektorki przedszkola, od której usłyszałam: „Wie pani, mamy trochę problemowych rodziców, ale rzeczywiście, niektóre dzieci przychodzą do przedszkola chore. Ja wywieszę karteczkę, że muszą przychodzić zdrowe, dobrze?” – zapewniała mnie miła pani po drugiej stronie telefonu. No tak, ale co to da, pomyślałam. Nie tędy droga.
Spotkałam się z innymi mamami i usłyszałam historie, które zmroziły mi krew w żyłach - a to że niektóre mamy dają przedszkolankom antybiotyki, żeby podawały je dzieciom o określonych godzinach, a to, że rodzice kaszlących dzieci wmawiają przedszkolankom, że to alergia, a nie infekcja. Co więcej – mają na to zaświadczenia lekarskie, chociaż dzieci mają np. goraczkę i ból gardła, to nadal jest alergia.
Dowiedziałam się również z tych opowieści, że w szatni ostatnio odbywało się poranne oklepywanie dziecka, które wykasływało z siebie resztki choroby, która już – według mamy – właśnie się skończyła; dziecko z wirusem żołądkowym miało założoną pieluchę, gdyby nie daj Boże zrobiło kupkę w majtki, to ma szybko ją wyrzucić i nikomu nie mówić, że ma rozwolnienie. A jedna z dziewczynek została przyprowadzona do przedszkola z zapaleniem gardła, ale mama głośno komentowała, że owszem dziecko jest chore, ale nie mogła nie puścić małej na przedstawienie teatralne w przedszkolu.
CO Z TYM MOŻNA ZROBIĆ?
Teraz było jasne, skąd moja córka bierze te wszystkie choroby… to ja zawsze doleczałam ją do końca, puszczałam do przedszkola, gdy byłam pewna, że jest w 100 procentach zdrowa, chuchałam i dmuchałam, a tu taka skrajna nieodpowiedzialność.
Zaklęty krąg trwa. Choroba, zwolnienie lekarskie moje albo męża, doleczenie małej do końca, powrót do przedszkola, za trzy dni to samo. Żadne kuracje wzmacniające nie działają. Lekarz radzi, by ją zabrać na miesiąc z przedszkola. Chyba tak zrobimy.
A w placówce wisi kartka, że do przedszkola przyprowadzamy tylko zdrowe dzieci. Genialne rozwiązanie. Szkoda, że nie działa. Na nikogo, a tym bardziej na nieodpowiedzialnych rodziców.”
A CO NA TO PRZEDSZKOLA?
DZIENNIK postanowił sprawdzić, jak wyglądają w warszawskich przedszkolach procedury dotyczące przyprowadzania chorych dzieci do przedszkola. Oto co usłyszeliśmy:
Warszawski Ursynów, prywatne przedszkole językowo-muzyczne:
„Mamy zapis w statucie, że dzieci chore nie są przyprowadzane do przedszkola. A jak to wygląda w praktyce? Gdy widzimy, że dziecko jest zakatarzone i kaszle, to rozmawiamy z rodzicami, jak długo to trwa, jakiego pochodzenia są katar i kaszel, czy to może jest alergia? Ale zasada jest taka, że dzieci chore nie są przyprowadzane.”
Artystyczne przedszkole niepubliczne, także Ursynów:
„Chore dzieci odsyłamy natychmiast do domu. Oczywiście, w takim skupisku dzieci nie sposób uniknąć jakichkolwiek kłopotów zdrowotnych, ale dzieci z infekcjami czy wirusami nie przebywają wśród innych dzieci.”
Prywatne przedszkole na warszawskiej Białołęce:
"Nie ma co sobie obiecywać, że dziecko, które jest w przedszkolu pierwszy rok, nie będzie chorować. To oczywiste, że infekcje będą częstsze niż dotychczas. Dlatego jeśli dziecko nie ma temperatury i się nie pokłada, a ma po prostu lekki, biały katar, to można je przyprowadzić. W końcu katar nie jest chorobą. No, chyba że katar zmienia się w cieknący i zielony. Wtedy dzwonimy do rodziców, informujemy ich o tym i najczęściej prosimy, żeby je odebrał. Ale nie zdarzyło się, żebyśmy odesłali rodzica z chorym dzieckiem do domu.
Inne prywatne przedszkole na Białołęce:
"Dzieci muszą być przyprowadzane do przedszkola zdrowe. Nasi rodzice podpisali zgodę, że jeśli maluch ma oznaki choroby, to wzywamy lekarza, który ocenia jego stan i decyduje, czy może zostać w przedszkolu, czy raczej powinno zostać w domu. Ale dotyczy to sytuacji, kiedy rodzice przyprowadzają dzieci z zielonym katarem lub ostrym zapaleniem. W pozostałych przypadkach po prostu opiekunki obserwują dziecko w ciągu dnia, a jeśli źle się czuje, to dzwonimy do rodzica i sugerujemy, żeby przetrzymał dziecko w domu jeden dzień. Jeśli lekceważy problem, to po dwóch, trzech dniach prosimy lekarza o ocenę. Ale nigdy nie odsyłamy matki z chorym dzieckiem do domu już pierwszego dnia."
A CZY TY MASZ PODOBNE DOŚWIADCZENIA Z PRZEDSZKOLAMI? MOŻE PROBLEM NIE DOTYCZY TYLKO PRZEDSZKOLI PRYWATNYCH? Opisz swoją historię i prześlij mailem na adres:przedszkole@dziennik.pl.