7 września w Polsce ruszyła kampania społeczna przeciw molestowaniu w miejscach publicznych - „Stand Up”. Akcję zainicjowały marka L’Oréal Paris we współpracy Centrum Praw Kobiet i międzynarodowa organizacją Right To Be.

Z badań, które na zlecenie organizatorów kampanii przeprowadził Ipsos, wynika, że 84 proc. kobiet doświadczyło molestowania w przestrzeni publicznej raz albo wielokrotnie. Tylko w 41 proc. przypadków ktoś okazał im wsparcie. Aż 86 proc. osób będących świadkami molestowania nie wie, jak reagować w takich sytuacjach. Celem kampanii jest zwiększenie świadomości społecznej na temat tego poważnego problemu, a także edukacja w zakresie reagowania na tego typu zdarzenia, gdy jest się ich świadkiem. Będą temu służyć specjalne szkolenia, w których każdy może wziąć udział. W wersji elektronicznej są one dostępna na stronie internetowej Centrum Praw Kobiet, ale dla zainteresowanych będą także prowadzone na żywo – wystarczy skontaktować się z organizatorami i wyrazić chęć spotkania większej grupy słuchaczy z certyfikowaną trenerką. Kampania została objęta m.in. patronatem honorowym Prezydenta m. st. Warszawy oraz Rzecznika Praw Obywatelskich. Jedną ze znanych kobiet, które się w nią zaangażowały, jest Magda Mołek.

Reklama

W rozmowie dziennikarka i prezenterka opowiedziała nam m.in. o tym, dlaczego wzięła udział właśnie w tym projekcie i co jej zdaniem sprawia, że w Polsce tak trudno walczy się z negatywnymi wzorcami zachowań wobec kobiet.

Marta Jarosz: Dlaczego zaangażowała się Pani właśnie w tę akcję?

Magda Mołek: Bo kocham kobiety i bardzo zależy mi na tym, żebyśmy przestały żyć w poczuciu winy i wstydu za rzeczy, których nie zrobiłyśmy. W tym, że kobiety są molestowane w przestrzeni publicznej, nie ma żadnej ich winy, a kiedy stają się ofiarami takich zachowań, czują się za to odpowiedzialne. Kultura patriarchatu nauczyła nas myśleć, że kiedy przydarzają się nam się takie rzeczy, to najczęściej słyszymy, że cytuję: same się o to prosiłyśmy. Nie, nie prosimy się o to, żeby nas molestowano, gwałcono, zaczepiano w niewybredny sposób, ani „flirtowano” z nami, kiedy tego nie chcemy. To, że takie rzeczy się dzieją, to wina wyłącznie agresorów, a nie nasza. Trzeba o tym jasno mówić.

W jednym z odcinków swojego programu na YouTubie „W moim stylu”, rozmawiając z rzeczniczką Centrum Praw Kobiet, opowiedziała Pani dwie szokujące historie molestowania, które Pani się przydarzyły. Jedna miała miejsce wiele lat temu, druga całkiem niedawno. Czy przez te lata, które dzielą oba wydarzenia, zmieniła się Pani reakcja na nie?

Przede wszystkim chciałabym zaznaczyć, że te dwie historie, o których mówię publicznie, to nie wszystko. Po prostu one najbardziej zapadły mi w pamięć. Mając 14 lat, zostałam spoliczkowana przez mężczyznę, któremu odpowiedziałam na niemiłe zaczepki. To się stało w środku dnia, na głównym deptaku w Legnicy. Nikt nie zareagował. Zostałam z tym zupełnie sama. Niedawno z kolei mężczyzna, którego grzecznie poprosiłam o przestawienie samochodu zaparkowanego niezgodnie z przepisami i w sposób uniemożliwiający mi dojazd do domu, obrzucił mnie stekiem wulgaryzmów, próbując mnie też zawstydzać słowami związanymi z moją seksualnością, co akurat jest normą w tego typu zachowaniach. Tym razem nie pozostałam bierna. Powiedziałam mu, że ma pecha, bo jako dojrzała I świadoma kobieta już umiem zareagować. I nie uda mu się mnie uciszyć. Nie będzie mógł być dumny z tego, że pokonał słabszego.

Reklama

Odpowiadając na pytanie: moja reakcja wciąż jest taka sama – nie rozumiem, dlaczego mężczyźni to robią. Dlaczego cmokanie, gwizdanie, posyłanie całusków, puszczanie oczek i werbalne zaczepki z podtekstem seksualnym to uliczna codzienność. Ja tego nie chcę, inne kobiety tego nie chcą. Badania jasno pokazują, jak kobiety to odbierają. Nie ma naszej zgody na to.

A czy to nie jest po prostu nieudolna próba nawiązania kontaktu, jakiś rodzaj flirtu?

No właśnie. Od tego należałoby zacząć: od definicji flirtu. Powiedzmy jasno: flirtujesz z kimś, kiedy masz coś co w Polsce jest tak wyśmiewane, a najważniejsze w tej relacji – konsensualną zgodę. Obie strony mówią TAK dla tej sytuacji. Molestowanie natomiast jest zawsze wtedy, gdy jedna osoba nadużywa granic drugiej, a wynika to z jej poczucia siły. Ta siła w ogóle odgrywa decydującą rolę w każdym rodzaju molestowania w miejscu publicznym. Prześladuje się młodszych, słabszych, inaczej wyglądających. Poczucie siły, o którym mowa, daje władzę. To co jest szczególnie istotne w kampanii Stand Up to to, że nie koncentrujemy się na zapobieganiu sytuacjom molestowania. Uczymy, jak z zachowaniem zasad bezpieczeństwa reagować, gdy widzi się takie zdarzenia, gdy jesteśmy obok, w autobusie, pociągu, na przystanku, na ulicy. Tylko jeśli przełamiemy obojętność, jeśli stworzymy wspólny front, jesteśmy w stanie zmienić rzeczywistość.

A jeśli przyjąć by, że wszystkie te zachowania mężczyzn, o których rozmawiamy, faktycznie są sposobem na podjęcie rozmowy, zwrócenie uwagi – fatalnym, ale jednak; mężczyźni naprawdę często tak się wzajemnie tłumaczą z „końskich zalotów” – to, czym Pani zdaniem należałoby je zastąpić?

Te końskie zaloty to już udręka dziewczynek w wieku szkolnym! I to jest patriarchalna wymówka stosowana od pokoleń. Świat się zmienił, a patriarchat wciąż swoje. Jestem zdania, że jeśli czegoś się chce od drugiego człowieka, to należy mu to zakomunikować, ale nie w sposób, który narusza jego godność, granice czy prawa. Podoba ci się kobieta? Podejdź, wyraź to zgodnie z obowiązującymi normami grzecznościowymi. Chcesz się umówić? Zapytaj, czy się zgodzi. Wiem: to trudniejsze niż zaczepki rzucone z oddali, szczególnie, gdy jest się w towarzystwie kolegów, a ona jest sama. Nie chcę jednak poświęcać ani chwili na to, by szukać usprawiedliwienia dla przemocy.

Zgadza się Pani z opinią wielu ekspertów, że mamy jednak przyzwolenie społeczne na tego typu zachowania?

Oczywiście. Obowiązujące w Polsce kody kulturowe powodują, że kobiety traktuje się jak dziewczynki, a dziewczynce – w zamyśle agresorów - można powiedzieć i zrobić wszystko, bo ona ma być grzeczna i cicha. Nie wolno jej się wychylać, stawać po swojej stronie. Jako element w układance kultury patriarchatu ma pozostać na swoim miejscu. Nie ma prawa się wychylać ani sprzeciwiać. Jej zadaniem jest podporządkowanie się wyborowi silniejszego – „systemowo” i fizycznie – mężczyzny. Tak jednak wcale nie musi być. Kampania, którą inaugurujemy jest o tym, żeby zrozumieć, że otoczenie, które widzi sytuację molestowania, ma wszystkie narzędzia po swojej stronie. Ma i przewagę i siłę argumentów.

Kampania jest bardzo ważna, ale myślę, że przydałoby się jeszcze coś więcej, aby skutecznie zmieniać rzeczywistość i aby w niedalekiej przyszłości mniej kobiet pytanych o doświadczenie molestowania w przestrzeni publicznej odpowiadało twierdząco. Ma Pani jakiś pomysł na to? Może działania na jakimś etapie edukacji…?

Na pewno należy głośno o tym mówić, dookreślić, czym to molestowanie w przestrzeni publicznej jest. Pytane przez Instytut IPSOS kobiety nie wiedzą, jakie zachowania kwalifikują się do molestowania w miejscach publicznych: dwuznaczne gesty, natarczywe spojrzenia, propozycje o charakterze seksualnym, więc nie tylko fizyczne napaści, ale wszystko to z czym ofiara czuje się niekomfortowo, co wywołuje w niej obawę lub strach. Brałbym - wiele kobiet w swoim życiu słyszało ten „komplement”, a większość tego nie chce. To też jest molestowanie. Edukacja? Doskonały trop! Ale jakiej edukacji można się spodziewać w państwie PiS-u? Prokobiecej, która wyciągnie nas z patriarchatu i kodów kulturowych, które są tak naprawdę kodami religijnymi? To się nie uda. W Polsce wydajemy miliony na podręcznik, który nazywa się HiT, a który został przez polskich nauczycieli odrzucony. Organizujemy lekcje religii, na które nie uczęszcza już więcej niż połowa uczniów. To kosztuje nas podatników półtora miliarda złotych rocznie!

Wydajmy te pieniądze na lekcje psychologii w szkole, na których będzie podręcznik - kompendium wiedzy, które nauczy dziewczynki I chłopców stawiania własnych granic i nieprzekraczania granic drugiej strony. Wszyscy by na tym zyskali.

Dziękuję za rozmowę.