Najnowszy raport prestiżowej amerykańskiej sieci telewizji publicznej PBS o światowym rynku modelingu rozpalił wyobraźnię nad Wisłą. Polska znalazła się na 8. miejscu wśród krajów, skąd pochodzi najwięcej topowych modelek. Zwyciężyły Amerykanki, Brazylijki i Rosjanki, ale wyprzedziliśmy zmysłowe Francuzki, seksowne Czeszki czy królowe lodu ze Skandynawii. Wyobraźnia ma jednak to do siebie, że z realiami się rozmija. – Zostać modelką czy modelem to jedno z piękniejszych marzeń młodej dziewczyny czy chłopaka. I jedno z najszybciej rozbijających się o okrutną rzeczywistość. Bo ten fach to niewdzięczna, ciężka fizyczna praca, marne zarobki, nieustanne wyrzeczenia i minimalne szanse na karierę – nie pozostawia złudzeń Piotr Ostrach, doradca mediowy, pracujący m.in. przy pierwszej edycji telewizyjnego programu „Top Model”.
Niewiele jest zawodów, które tak bardzo różnią się od społecznych wyobrażeń i które tak mocno obrosły w mity. Wykreowany przez media wizerunek modelek to z jednej strony wysoko opłacane beztroskie życie podziwianych przez wszystkich piękności, z drugiej siedlisko zgnilizny moralnej i prostytucji. To tak, jakby mówić np. o branży motoryzacyjnej, entuzjazmując się tylko wyczynami Roberta Kubicy czy Krzysztofa Hołowczyca albo biadoląc o gangach złodziei samochodów.
Olbrzymi rynek, nędzna płaca
Ale winna jest temu także sama branża. W trakcie przygotowywania tego artykułu z kilkunastu rozmówców DGP przy autoryzacji wypowiedzi zdecydowana większość wycofała swoje nazwiska i nazwy agencji. Niektórzy chcieli sami redagować powstający tekst, wielu nie chciało w ogóle rozmawiać na ten temat. Nie należy się więc dziwić, że do opinii publicznej docierają głównie sensacje o wysyłaniu modelek do arabskich szejków, skoro proza ich zawodowego życia to aż taka tajemnica.
Miliony, które zarabiają najsłynniejsze modelki, i ich popularność nieustannie nęcą setki tysięcy młodych Polek i Polaków. Nie zdają sobie sprawy, że w Stanach Zjednoczonych, światowym centrum modelingu, w 2012 r. średnie roczne zarobki modelki wyniosły – według raportu PBS – zaledwie 32 920 dol. Dla porównania – pracownicy telefonicznych biur obsługi klienta zarabiali w USA 31 970 dol., a urzędnicy administracji i sekretarki 34 660 dol. Trzeba dodać, że sam nowojorski przemysł fashion PBS szacuje na 55 mld dol. rocznie. Pracuje przy tym ponad 165 tys. osób.
Wydatki reklamowe na całym świecie w tym roku dom mediowy ZenithOptimedia wylicza na 518 mld dol. Średnie miesięczne zarobki modelki w USA sięgające 2,7 tys. dol. nie wyglądają przy tym zbyt imponująco. W Polsce, na rynku praktycznie nieliczącym się w tej branży (analitycy ZenithOptimedia Group szacują wydatki reklamowe netto w naszym kraju na 6,4 mld zł), zarobki są wielokrotnie niższe. Jeśli w ogóle są. Lecz to nie przeszkadza marzyć.
– Rok temu jeden z największych polskich serwisów poświęconych modelingowi miał ok. 100 tys. profili, a dziś szczyci się liczbą ponadtrzykrotnie większą. Każda z tych osób opublikowała swoje zdjęcia i jest gotowa podjąć się modowego zlecenia – podkreśla Oskar Kamiński, zawodowy model pracujący dla agencji z Europy i USA.
Ta rzesza marzycieli stara się dostać do profesjonalnych agencji albo szuka szczęścia na własną rękę. Obie te drogi mają swoje wady i zalety, lecz żadna nie gwarantuje sukcesu. Agencje modelek to niewątpliwie świat zawodowców. Sztab profesjonalistów, wieloletnie zagraniczne kontakty, prestiż i prawdziwe okno na Zachód. Oczywiście, jeśli mowa o poważnej agencji, bowiem na rynku działa wiele firm krzaków nastawionych na ściągnięcie pieniędzy od naiwnych. I nie chodzi tu tylko o pseudocastingi organizowane w hipermarketach, gdzie za 300 czy 500 zł fotograf zrobi 10 zdjęć małej dziewczynce, by połechtać ambicje jej rodziców. Na takie obietnice światowej kariery łapią się już nieliczni – dzięki internetowi, gdzie na forum portali modelingowych użytkownicy ostrzegają przed naciągaczami. Ci jednak nie próżnują. – W prasie wciąż ogłasza się firma, która prowadzi nabory do konkretnych produkcji. Prosi o nadsyłanie zdjęć albo organizuje casting. Za darmo. Potem odzywa się do ofiary, mówiąc, że producent jest daną osobą zainteresowany i że potrzebne są dodatkowe zdjęcia testowe, które kosztują 250 złotych – opisuje mechanizm oszustwa Bartek, model z 8-letnim stażem. Po sesji firma rozkłada ręce, twierdząc, że produkcję odwołano albo klient wybrał inną osobę. – Szanująca się agencja za zdjęcia testowe nie bierze pieniędzy. To pewnego rodzaju inwestycja w kandydatkę na modelkę. Koszt takiej sesji zapisuje się jako jej dług. Jeśli zacznie zarabiać, to z tych pieniędzy go spłaca – tłumaczy Sonia Kuśmierek z agencji modelek Mango Models. Taka testowa sesja kosztuje od 150 do kilkuset złotych, zależy to od agencji czy renomy fotografa. Gorzej, że nie fair grają również firmy, które rzeczywiście są z branży. – Fotograf robi dziewczynie sesję zamówioną przez czasopismo, umawiając się, że modelka nie dostanie pieniędzy za pierwszą okładkę, na której się pojawi. Za następne już ma zarobić. Tylko że te pisma nigdy nie biorą drugi raz tej samej modelki na pierwszą stronę – ujawnia fotograf pracujący przy sesyjnych zleceniach.
Łowcy twarzy
Na zszarganie opinii nie pozwalają sobie największe agencje. Tu problemem jest raczej dostanie się do nich. – Nie szukamy modelek w internecie, bo nie mamy na to czasu. To do nas zgłaszają się chętni. Współpracujemy też z ludźmi, którzy wyszukują na ulicy ciekawe twarze, to najczęściej styliści, fryzjerzy czy fotografowie – opowiada Sonia Kuśmierek z Mango Models. Scout, czyli zawodowy specjalista od new faces, nowych twarzy, to w Polsce raczkujący fach. Na Zachodzie są specjaliści, których codzienną pracą jest wynajdywanie odpowiednich kandydatów. U nas scouting to dorywcze zajęcie. Za znalezienie modelki scout może dostać do tysiąca złotych, pod warunkiem że agencja podpisze z dziewczyną umowę. A to rzadkość. Dlatego częściej na ulicy czy w dyskotece można spotkać podrywaczy, którzy udają łowców talentów.
Niezwykle trudno przekonać zawodowców, że jest się pięknością, która podbije świat. Nie wystarczy być ładnym, trzeba jeszcze mieć to coś, choć pewne kanony obowiązują. Kandydatka na modelkę nie powinna mieć mniej niż 172 cm wzrostu. I raczej nie więcej niż 182 cm. Ale najważniejsze są proporcje nóg do reszty sylwetki – powinny stanowić 60 do 40 proc. Równie ważne są szczegóły – niezapadnięte ramiona, zdrowe, bujne włosy, gładka skóra, długa szyja i równe zęby. I dobra znajomość języka angielskiego, co wciąż jest dla niektórych problemem. Choć brzmi to jak opis targu koni, realia są nieubłagane – bycie modelką to sprzedawanie pięknej sylwetki i twarzy. Tu nie ma miejsca na defekty. Szczupłe, idealne ciało to podstawa, dyskutować można tylko o rysach twarzy. – Prawdziwej modelki nie rozpozna się na ulicy. Bez makijażu, stylizacji to najczęściej chude, szare myszki. Niektórzy mogą nawet ocenić, że są brzydkie. Bo piękno ich rysów wydobędzie dopiero obiektyw aparatu czy kamery. Oko profesjonalisty to wychwyci, oko amatora nie – mówi fotograf Wojtek Górski.
Gdy kandydatka na modelkę zainteresuje przedstawicieli agencji i zdjęcia testowe wypadną zachęcająco, czas na podpisanie umowy. A ta wiąże modelkę na kilka lat, od dwóch do nawet ośmiu w przypadku młodych modelek poniżej 14. roku życia. I to najczęściej na wyłączność. Co oznacza taki kontrakt? Że agencja będzie pobierać z reguły 20 proc. tego, co zarobi jej modelka. Że nie będzie ona mogła sama decydować, gdzie zapozuje. Zobowiązuje się też do pełnej dyspozycyjności, musi dbać o urodę, wagę i sylwetkę. Jeśli modelka jest nieletnia, agencje po konsultacji z rodzicami próbują porozumieć się ze szkołami, kiedy szykuje się kilkumiesięczny zagraniczny wyjazd.
Umowa z agencją nie oznacza, że modelka ma zagwarantowaną pracę. Dziewczyna staje się twarzą firmy, a ta nią handluje. To czysty biznes. My mamy ładną, atrakcyjną postać, a klient szuka kogoś, kto pomoże sprzedać towar czy usługę. Pozostaje omówić warunki współpracy. Książki modelki, czyli zestaw zdjęć, agencje pokazują swoim kontrahentom – magazynom mody, domom produkcyjnym, projektantom czy fotografom, a także współpracującym z nimi agencjom na całym świecie. Rzadko zdarza się, że nowa modelka czy model to profesjonalnie ukształtowany zawodowiec. – Polki są zakompleksione, nie mają wiary w siebie. Jak dowiadują się, że mają potencjał, są w szoku. Trzeba z nimi długo pracować – dodaje Sonia Kuśmierek. Dlatego topowe agencje uczą dziewczyny podstaw fachu. Nie tylko jak się poruszać na wybiegu podczas pokazu kolekcji projektanta, ale także jak się malować, czesać czy jak dobierać na co dzień ubrania. – To praca psychologa. Takie wsparcie dodaje im skrzydeł. Nasi agenci mają 10-letnie doświadczenie, ich wskazówki, jak się pokazać od najlepszej strony, jak wydobyć swoje zalety i jak ukryć wady, są dla nich bezcenne – podkreśla Małgorzata Leitner, właścicielka agencji Avant Models.
Specjalistka dodaje, że w tej branży oprócz urody i promocyjnego wsparcia agencji nie mniej ważny jest charakter modelki. – Kiedyś klienci myśleli, że modelki tylko ładnie wyglądają. Dziś już rozumieją, że dużo ważniejszy jest profesjonalizm. Bez tego nawet najbardziej atrakcyjna dziewczyna może osłabić kampanię reklamową – dodaje Małgorzata Leitner.
Dług do odpracowania
Pierwsze kroki agencyjna modelka stawia na polskim gruncie. U nas rynek jest wprawdzie płytki, pieniądze niewielkie, a prestiż jeszcze mniejszy, jednak zdobywa się doświadczenie. Za edytorial, czyli zamówioną przez modowy magazyn serię zdjęć w określonej stylizacji, modelka może liczyć od 200 do 800 zł. Ale czasami nie dostaje ani grosza – jej zarobkiem jest publikacja w znanym piśmie. To przydaje się w negocjacjach z kolejnymi klientami. Taką sytuację wykorzystują renomowane czasopisma nie tylko w Polsce. Amerykańska edycja jednego z najsłynniejszych magazynów modowych wyceniła sesję polskiej modelki na okładkę na 250 dol.
Zdjęcia do katalogu, np. firmy bieliźnianej, to ok. 1500 zł, choć zdarzają się stawki 3 tys. I to bez nagości, bo ta podnosi cenę. Pokaz kolekcji, 2-godzinny, gdzie trzeba wyjść w kilkunastu kompletach ubrań, to zarobek od 100 do kilkuset złotych. Taki wybieg to niewdzięczny kawałek chleba. Stroje są przygotowane pod standardowe wymiary dziewcząt. Także buty. Jeśli modelka ma małą stopę, to pół biedy, czubek buta wypcha się watą. Gorzej, jeśli ma za długą. I tak musi wyjść do publiczności. Bolą palce, nieważne, klient płaci, to wymaga. Idź i cierp.
Lepsze zlecenia to filmy reklamowe. Tu stawki sięgają od dwóch do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Ale najczęściej górne stawki wyznacza poziom 6–8 tys. Przedstawiciele agencji zgodnie podkreślają, że polski rynek jest nieuregulowany. Stąd tak duża różnica cen. – Teoretycznie klient oprócz kosztów produkcji powinien płacić modelce za prawa do emisji – zauważa przedstawiciel jednej z agencji. Ale jeśli w ogóle płaci, to najwyżej za 3–6 miesięcy, a potem reklama hula w telewizji czy internecie, a modelka nic z tego nie ma.
– Polski modeling zżera konsumpcjonizm. Nie kształtuje dziewczyn, wykorzystuje je doraźnie. Klienci są zachowawczy, boją się eksperymentów, nie są chętni do kreacji nowości, zaskakujących rozwiązań. Wybierają modelki o niebieskich oczach, ciemnych włosach, klasycznym typie urody, od 27 do 33 lat – to klasyka polskiej reklamy – mówi przedstawicielka znanej agencji. Ludzie z branży oceniają, że o sukcesie można mówić, gdy modelka zarabia w Polsce średnio w miesiącu od 2 do 4 tys. zł. Zarobki są jednak nieregularne – praca trafia się raz czy dwa w miesiącu. Czasami to pokaz za 200 zł albo prosta sesja za 500 zł. Potem kilka miesięcy posuchy, by złapać kontrakt np. na 10 tys. zł.
Więcej możliwości daje rynek zagraniczny, niestety, dostępny dla nielicznych. Paryż, Mediolan, Londyn, Nowy Jork, Miami, a ostatnio Szanghaj, Hongkong, Tokio czy Singapur. – W Azji jest zapotrzebowanie na białe modelki. Najlepiej powyżej 18o cm wzrostu. Problem w tym, że Azjaci traktują je surowo. Mają wykonać zamówienie jak najszybciej i do widzenia – opowiada Klaudia, modelka, właścicielka firmy fotograficznej FotoSzopa.
– Nie wysyła się new faces do Chin. To zbyt wymagający rynek. Tam jadą tylko doświadczone modelki, które dadzą radę przymierzyć jednego dnia 200 par dżinsów – potwierdza Sonia Kuśmierek z Mango Models. Zastrzega jednak, że azjatyckie rynki są atrakcyjne, bo honoraria są wyższe niż w Europie, zawsze płacone na czas i zgodnie z umowami.
Proza życia modelki na Zachodzie czy w USA wygląda niewiele lepiej. To ciężka praca, by zdobyć zlecenie, a potem jeszcze cięższa, by je wykonać. Polska agencja matka podpisuje umowę z zagranicznym partnerem i wysyła naszą modelkę na 2–3 miesiące. Dziewczyna ma wykupiony bilet lotniczy, choć ostatnio coraz częściej musi płacić za dojazd z własnej kieszeni, zagraniczna agencja wynajmuje też mieszkanie i zapewnia kieszonkowe. Brzmi nieźle, ale realia są mało atrakcyjne. Bilet lotniczy wart np. 500 euro zapisuje się w dług do odrobienia. Podobnie kieszonkowe w wysokości od 50 do 100 euro tygodniowo i czynsz za mieszkanie – do 1000 euro. Drogo i niewygodnie, bo apartament najczęściej zamieszkuje kilka podopiecznych agencji. Umowa wynajmu zakazuje palenia tytoniu, spożywania alkoholu, sprowadzania osób postronnych itp. Pełen ascetyzm, przez nikogo jednak niekontrolowany. Modelka dostaje wieczorem listę castingów na następny dzień i już sama musi postarać się tam o pracę.
– Zostałam wysłana do Nowego Jorku. I zaczęło się latanie po castingach z portfolio pod pachą, mapą w rękach i obcasami na nogach. Bywało różnie, jednego dnia nie było żadnego castingu, następnego było ich dziesięć, każdy w innej części Nowego Jorku, a casting na Broadway’u do reklamy okularów liczył kilkuset modeli i modelek ubiegających się o pracę. Wybrana została jedna para. Moja tamtejsza wizja tego biznesu nie była zbyt wesoła. Mimo iż zarabiałam, musiałam spłacać dług, w który wliczane były wszystkie koszty miesięcznego utrzymania. Bilans wyjazdu był zatem ujemny, bo np. drogie w Nowym Jorku jedzenie musiałam kupować po części za własne pieniądze – wspomina Agnieszka Gąsiorek, modelka z Mango Models. Średni dług zagranicznej modelki w Nowym Jorku to, według danych telewizji PBS, 10 tys. dol.
W Europie stawki są podobne jak w Polsce, z tym że liczone w euro. Edytoriale sięgają 250–500 euro. Za katalog – 1,2 tys. euro, za reklamę 10 tys. euro. Brzmi nieźle, ale trzeba od tych smacznych sum odliczyć podatki. O ile w Polsce modeling traktowany jest jako twórczość autorska z 50-proc. kosztami uzyskania przychodu, o tyle we Francji miejscowa agencja odciąga z honorarium od 30 do 50 proc. zarobku. We Włoszech czasami nawet 70 proc. Tymi pieniędzmi dzieli się z polską agencją matką, która bierze dla siebie kilka procent. – Żeby się utrzymać z modelingu na Zachodzie, trzeba zarabiać co najmniej 100 tys. euro rocznie. Bo od tego trzeba odliczyć drakońskie podatki, składki i koszty utrzymania. Jeśli zarabia się mniej, to jest to hobby – brutalnie podsumowuje przedstawiciel warszawskiej agencji.
Hobby, dodajmy, bardzo wyczerpujące. Dzień modelki zaczyna się już o 6 rano, bo pierwszy casting zaplanowany jest na godz. 8. Ale trzeba dojechać przez całe miasto, na własny koszt, odpowiednio umalowanym i ubranym. Takich castingów bywa kilkanaście, co zajmuje cały dzień. – Sam casting trwa czasami dosłownie minutę. Modelka pokazuje swoją książkę ze zdjęciami, odpowiada na kilka pytań, ewentualnie musi przejść się przed komisją. Większość czasu traci na stanie w kolejce, bo na taki nabór, gdzie potrzeba jednej osoby, przychodzi dwustu chętnych – wspomina Oskar Kamiński. Co gorsza, zdarza się, że miejscowi agenci przekazują modelkom nieaktualne albo niepełne dane o castingach. – W Mediolanie razem z kolegą dostaliśmy adres castingu, gdzie szukano modeli z długimi włosami. To był podstawowy warunek, ale nasz booker (osoba zajmująca się szukaniem zleceń) nawet nas o tym nie poinformował, choć obaj mieliśmy krótkie włosy. Odstaliśmy swoje w kolejce i gdy nadeszła nasza pora, od razu nam podziękowano. To było czysta strata czasu zawiniona przez miejscową agencję – mówi model.
Jak często trafia się za granicą zlecenie? Nie ma reguły. Przedstawiciele agencji podają różne liczby – jedni szacują, że 10 proc. z wysłanych w świat modelek ma szansę zarabiać poważne pieniądze, inni zapewniają, że większość dostaje ponad 100 tys. dol. rocznie. Weterani zagranicznych wojaży studzą te emocje. – Żeby utrzymać się z tej pracy za granicą, trzeba mieć niewiarygodne szczęście. Ma je może jedna osoba na tysiąc. Reszta zadowala się poznawaniem świata – mówi modelka, która właśnie wróciła z Londynu. Po dwóch miesiącach walki o przetrwanie i kilku niewiele płatnych zleceniach na koncie ma debet.
– Znam modeli i modelki, którzy pracują w branży od 6–7 lat. Mają fenomenalne książki, okładkowe sesje renomowanych czasopism, latają po całym świecie, ale pieniędzy wystarcza im tylko na bilety, noclegi i wyżywienie. Tak naprawdę żyją z dnia na dzień – opowiada Oskar Kamiński. – Zwiedzanie świata, poznawanie nowych ludzi i przy okazji zarabianie pieniędzy jest świetną stroną modelingu. Oczywiście nie zawsze jest tak kolorowo – dodaje Małgorzata Guzowska, modelka z Mango Models.
Zdjęcie za dolara
Okno na świat, jakim są agencje, dla większości jest jednak nieosiągalne. Dlatego marzący o sławie próbują sił na własną rękę. Amatorski rynek jest znacznie większy od tego profesjonalnego. Ale tu panuje krwiożercza konkurencja. – Za zawodowe modelki z agencji klienci musieliby zapłacić więcej, więc szukają po branżowych portalach, gdzie są tysiące ładnych, chętnych dziewcząt gotowych pozować za grosze. Albo nawet za darmo, byleby zaistnieć – opisuje ten proceder modelka Klaudia.
– Zaniżanie cen psuje rynek. To problem całej branży. Kiedyś agencje brały 35 tys. dol. za telewizyjną reklamę, dziś 10 razy mniej – mówi szefowa jednej z agencji. Doradca mediowy Piotr Ostrach zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt – zaniżanie jakości. – Na Fashion Week w Łodzi wiele modelek to były nieznane amatorki. Jedna z nich kompromitowała siebie i projektanta, żując na wybiegu gumę. To było żenujące – opowiada Ostrach.
Mimo krytyki zawodowców rynek amatorski ma się dobrze. Korzysta z niego coraz więcej firm, także znanych marek. Wolą sami wynająć studio, co kosztuje od 100 zł za godzinę, fotografa za kolejne kilkaset złotych, makijażystkę, fryzjera i stylistkę (każdy od 50 do 500 zł). I modelkę, amatorkę, która zgodzi się zrobić kilkugodzinną sesję za 100–200 zł. Wystarczy dobrze poszukać.
– Praca z takimi modelkami jest ciężka. Nie przychodzą na umówione spotkania, nie potrafią pozować, nie umieją wywołać emocji na twarzy. To modelki jednej miny. Od profesjonalizmu fotografa, jego cierpliwości i pomysłowości zależy sukces sesji – opowiada zawodowy fotograf zajmujący się modelingiem.
– Z drugiej strony skoro jest popyt, to dlaczego podaż ma być reglamentowana? Małej firmie oferującej usługi na lokalnym rynku nie potrzeba do reklamowej ulotki dziewczyn z okładek prestiżowych magazynów. Wystarczy porządne zdjęcie sympatycznej twarzy, wywołujące pozytywne emocje. Wtedy niska cena zadowoli i przedsiębiorcę, i początkującą modelkę – zauważa fotograf Wojtek Górski.
Dynamicznie rozwija się też modeling aktowy, zwłaszcza jesienią, gdy fotografowie dostają zlecenia na wykonanie kalendarzy. Modelka dostaje od 800 zł do 3 tys. za dzień zdjęciowy. Dużą karierę robią też banki zdjęć. – To potężne bazy z setkami tysięcy propozycji praktycznie na każdy temat. Klient płaci za takie zdjęcie zwane stockowym od kilku do kilkudziesięciu euro i nie martwi się o prawa autorskie, organizację sesji czy honoraria modelek – wyjaśnia fotograf Marek Babirecki, właściciel Orlastudio. Banki kupują takie zdjęcia po 50 centów czy dolarze z pełnymi prawami do ich bezterminowego, dowolnego wykorzystywania. Są już w Polsce zawodowcy, którzy z tego żyją, sprzedając do baz po kilkaset zdjęć dziennie.
– W Warszawie właściciel hal targowych wykorzystał stockowe zdjęcie dziewczyny na schodach w płaszczu do swojej wiosennej kampanii reklamowej. Kupił je za 4 dol. Modelka zgodziła się kiedyś pozować fotografowi za 200 zł i zrzekła się wszelkich praw. Teraz jej zdjęcie wisi na wielkich banerach, a ona nie ma z tego ani grosza – tłumaczy człowiek z branży.
Ofiarą stockowych zdjęć padła ostatnio modelka Natalia Siwiec. Pojawiła się w reklamie kremu do wybielania intymnych części ciała. Dystrybutor kremu kupił jej stockowe zdjęcia z dawnych czasów. Modelka nie ma dziś do nich żadnych praw.
– Mimo tych wszystkich problemów modeling to wspaniała przygoda. Możliwość poznania świata, nauki języka, ale także tej ciemnej strony życia: że w biznesie obowiązują twarde reguły, że nie można nigdy stawiać wszystkiego na jedną kartę i trzeba mieć alternatywę – podsumowuje model Oskar Kamiński.
Rzadko zdarza się, że nowa modelka czy model to profesjonalnie ukształtowany zawodowiec. Polki są zakompleksione, nie mają wiary w siebie. Jak dowiadują się, że mają potencjał, są w szoku. Trzeba z nimi długo pracować