O specyfice ASMR z psychologiczno-naukowego punktu widzenia mówi dr Beata Rajba, psycholożka z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.
ASMR to tajemnicza metoda relaksacji, która tylko w bardzo krótkim czasie doczekała się kilkudziesięciu tys. filmów na YT i niezliczonych postów w innych mediach społecznościowych. Co to takiego?
W pewnym uproszczeniu jest to przyjemny dreszczyk w kontakcie z bodźcem, zaczynający się na głowie, szyi i barkach i wędrujący wzdłuż ciała. Gdy świadomie go wywołujemy za pomocą dźwięków, zapachów, obrazów czy wrażeń dotykowych, koncentrujemy się na nim, potrafi wprawić nas w euforyczny nastrój. Takie relaksujące działanie dźwięków, powolnych ruchów czy szeptu zostało nawet zbadane i potwierdzone naukowo, przy czym nie wszyscy jesteśmy na nie równie podatni. Co najmniej 6% populacji, a prawdopodobnie w mniejszym zakresie znacznie więcej osób, ma tendencję do synestezji, czyli odczuwania bodźców z jednego zmysłu jako wielozmysłowe, np. niskie dźwięki powodują uczucie wibracji w ciele albo wrażenie, które daje dotykanie aksamitu.
ASMR to skrót od…
Autonomous Sensory Meridian Response, czyli samoistna odpowiedź meridianów czuciowych. Oczywiście w tej nazwie jest dużo marketingu, bo z jednej strony odpowiedź wcale nie jest samoistna, stanowi reakcje na bodziec, z drugiej ładnie i tajemniczo brzmiące meridiany zapożyczone zostały z tradycyjnej medycyny chińskiej, gdzie stanowią kanały energii łączące miejsca ważne w akupunkturze. Brzmi dobrze, jednak należy pamiętać, że jest to pojęcie czysto metafizyczne, mapy meridianów nie znajdują potwierdzenia w badaniach anatomicznych, bo w II w. p.n.e, kiedy powstawała ta gałąź medycyny chińskiej, nie wolno było wykonywać sekcji zwłok. Należy je więc traktować jako metafizyczną otoczkę wokół zjawiska, które ma swoje fizjologiczne i psychosomatyczne wyjaśnienie.
No właśnie, jak działa ASMR. Jeśli nie meridiany, to co?
Przede wszystkim synestezja, czyli odczuwanie jednego bodźca jako wrażenie stymulujące inne zmysły. Myślę, ze prawie każdy z nas przeżył to, gdy szczególnie udana solówka na gitarze elektrycznej albo aksamitny głos wokalisty sprawiały, że przysłowiowe ciarki przechodziły po plecach. Bywa zresztą, że twórcy świadomie wykorzystują to zjawisko, np. Ludovico Einaudi gra na preparowanym fortepianie o bogatszym zestawie alikwot, czyli umiejętnie dopasowanych, nakładających się składowych dźwięku, sprawiając, że staje się on wielowymiarowy, i indukuje u wielu słuchaczy przyjemny dreszczyk.
Pod tym względem zjawisko ASMR jest w pewnym sensie przeciwieństwem mizofonii, zwanej inaczej zespołem SSS (Selective Sound Sensitivity Syndrome), reakcji fizycznego bólu występującej w zetknięciu z określonym bodźcem, takim jak ostrzenie noża czy przejechanie paznokciami po tablicy, ale też zwykły odgłos przełykania czy stukania na klawiaturze. Jedno i drugie wywołuje somatyczne, fizyczne odczucia, jednak w mizofonii są one wysoce nieprzyjemne, a w ASMR wręcz odwrotnie.
A dlaczego relaksuje?
Bo koncentruje nas na odczuciach cielesnych na „tu i teraz”, i odrywa od niepokojących myśli. Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, że bardzo rzadko przebywamy w chwili teraźniejszej. Zwykle nasze myśli biegną albo ku przyszłości, rozwijając przed nami wachlarz wszelkich możliwych czarnych scenariuszy, albo ku przeszłości - wspominamy wówczas i próbujemy zanalizować nieprzyjemne chwile, prowadzimy w myślach kłótnie z szefem czy partnerem. Rodzi to wiele stresu i cierpienia, bo mózg reaguje na kłótnię w fantazji czy na wyobrażenie czarnego scenariusza tak, jakby on się właśnie dział, wchodząc w fazę alarmową. Tymczasem nasze „tu i teraz” zwykle jest dobre – żyjemy, oddychamy, nic nam bezpośrednio nie zagraża, co daje organizmowi sygnał do relaksacji. Praktyka skupiania się na bodźcu może wręcz prowadzić do płytkiego transu, stanu szczególnie przyjemnego wyciszenia i odcięcia od hałasu, pospiechu czy zmartwień.
W psychologii i terapii stosuje się wiele sposobów indukowania takiego stanu poprzez wizualizacje albo skupianie uwagi na ciele lub na określonym bodźcu. ASMR to właśnie taka technika, jednak nie narzucona – bodźce wyzwalające są inne dla każdego, i sami musimy je odkryć.