Hasło "emo” budzi jednoznaczne skojarzenie: depresyjne nastolatki z długimi grzywkami zasłaniającymi pół twarzy. Starannie wystylizowana punkowa niechlujność, gotycki makijaż, w odtwarzaczach MP3 muzyka zespołów w rodzaju: My Chemical Romance, Kill Hannah, Thrice czy Panic! At the Disco.
"Emo powstało jako reakcja na agresywny i materialistyczny styl życia amerykańskich raperów. Dotyczy to głównie popełniania przestępstw, zażywania środków odurzających, powierzchowności braku okazywania uczuć i konsumpcjonizmu” - piszą redaktorzy serwisu Emostyle.pl. Emodzieciaki chętnie powtarzają, że emo to przede wszystkim stan duszy, a nie styl. "Będąc sobą, pozwalasz innym docenić swoją wyjątkowość. Jeśli wydaje Ci się, że wiesz o mnie wszystko, to masz rację: wydaje Ci się!” - pisze na swoim emoblogu Ania.
W Niemczech czy Danii niemal każdy gimnazjalista tak wygląda. W Warszawie emodzieciaki gromadzą się m.in. na tzw. patelni przy wyjściu z Metra Centrum. Chowają się po kątach. "Najważniejsze jest to, jak spędzają czas. Nie robią nic innego, tylko przytulają się i całują. Wszyscy ze wszystkimi. Pary nie wytrzymują więc na patelni dłużej niż tydzień" - mówi Marcin Kaliński, autor zdjęć, które publikujemy w galerii. "Trudno się do nich zbliżyć komuś z zewnątrz, bo są potwornie nieśmiali i łatwo się płoszą. Mają emocje na wierzchu.
Emo to romantyczny Weltschmerz, dojmujące poczucie bezsensu istnienia, odrzucenia i niezrozumienia. Przekonanie, że bezlitosny i okrutny świat nie jest w stanie pojąć skomplikowanych i głębokich emocji, jakich doświadczają ci, którzy czują i rozumieją więcej. Emo to także introwertyczny bunt przeciwko światu i ustalonym regułom, a zarazem skłonność do okazywania - najczęściej negatywnych - emocji.
Emo to rozmyślania o śmierci i samobójstwie, na szczęście rzadko popierane czynami (choć takie przypadki niestety się zdarzają - również w Polsce). Słowem, wszystkie uczucia doskonale znane niemal każdemu dojrzewającemu nastolatkowi. To jednak emodzieciaki wyciągnęły je na sztandary, ściągając tym samym na siebie niezrozumiałą nienawiść sporej części rówieśników oskarżających nową subkulturę o pozerstwo, egzaltację i tendencję do nadmiernego rozczulania się nad sobą.
Emo również jawnie manifestują swoją orientację seksualną - często odczuwają pociąg do obojga płci. Także ten aspekt wzbudza agresję u przedstawicieli innych subkultur.
Sam termin "emo” nie jest nowy. Ukuty został w połowie lat 80., kiedy na amerykańskiej scenie hardcore’owej zaczęły pojawiać się zespoły poruszające w tekstach bardziej osobiste, emocjonalne tematy. U źródeł gatunku stały takie zespoły, jak: Rites of Spring, The Nation of Ulysses i Embrace. Grupy, których nazwy większości współczesnych emodzieciaków nie powiedzą już nic.
"Fenomen subkultury emo w jej obecnym wydaniu jest idealną pożywką dla studiów z dziedziny socjologii i teorii marketingu" - mówi Sebastian Rerak, dziennikarz muzyczny współpracujący m.in. z punkowo-hardcore’owym magazynem "Pasażer”. "Dziś sprowadza się to do odpowiednio ometkowanej garderoby, gotyckiego makijażu i smarkatej afirmacji depresji. To duża zmiana w stosunku do czasów, gdy bycie emo oznaczało uczuciową wybujałość i aktywność.
Moda na emo stała się prawdziwą żyłą złota. Po wpisaniu do wyszukiwarki w serwisie aukcyjnym Allegro.pl hasła "emo” wyskakuje ponad 4 tys. produktów. Większość to ubrania, ale także portfele, ręczniki, zegary, papierośnice, a nawet rzeczy całkowicie kuriozalne jak świeca zapachowa. Stojące za emo idee szybko trafiły w bezlitosne tryby komercyjnej machiny. I wbrew nacechowanym naiwnym idealizmem deklaracjom młodzieży emo stało się we współczesnym świecie przede wszystkim modą. Barwną i atrakcyjną, świetnie zaplanowaną i idealnie trafiającą w potrzeby oraz nastroje dzieciaków. Ale z romantycznym cierpieniem duszy ma to coraz mniej wspólnego.