To nie jest opowieść o upartej kilkulatce, lecz o rodzicach w matni, głównie matkach. O tym, że wyrzuty sumienia to ścieżka, na którą wkraczają z zaskakującą łatwością.
Dziewięciolatka ślęczy nad lekcjami. Ćwiczy odmianę „to be”. Zatrzymuje się nad tłumaczeniem na angielski czasownika „są”. „They?” – pyta matkę, której od razu przychodzi na myśl scena z „Dnia świra”. Wieczorem rodzice się głowią, co robią źle („Nie potrafimy wytłumaczyć? Wybraliśmy złą szkołę?”). A może po prostu dzieciak jest mniej zdolny i potrzebuje więcej czasu, żeby przyswoić wiedzę? Na ten trop nie wpadają.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego rodzicom tak łatwo przychodzi obwinianie siebie? „Wraz z tą pierwszą, a potem kolejnymi ciążami, dołączyłam do wielkiej, chyba niekończącej się grupy Winnych” – napisała kilka lat temu na swoim blogu Katarzyna Gałązka, matka trójki dzieci. „Że nie potrafię karmić, że karmię nie dość zdrowym jedzeniem, że poszłam na fitness, zamiast spędzić wieczór z dziećmi, że nie przypilnowałam lekcji albo że za bardzo się wtrącam i nie pozwalam na samodzielność, że nakrzyczałam, że się zezłościłam”. Lista przewin nie ma końca.

Wzór współczesnej polskiej matki? Dzielna, godząca życie zawodowe z rodzinnym, troszcząca się, zmartwiona, stająca na wysokości zadania po pokonaniu tysiąca przeszkód

Reklama

Bo to się zwykle tak zaczyna…

– Matka równa się poczucie winy – mówi Joanna Jaskółka, autorka bloga „Matka jest tylko jedna”. I przytacza jedno z najwcześniejszych wspomnień związanych z rodzicielstwem. – Położna na pierwszym spotkaniu powiedziała mi, że teraz będę musiała się dostosować. Mojego dziecka jeszcze nie było na świecie, a ja już musiałam wpasować się w rolę matki, która myśli głównie o nim – opowiada.
Jeśli nie myślisz głównie o dziecku, nie stawiasz jego potrzeb na pierwszym miejscu, to coś z tobą nie tak. I dlatego, nawet jeśli w pierwszej chwili miałaś wątpliwości, wskakujesz do kotła z napisem „wyrzuty sumienia”, z którego bardzo trudno wyleźć. I coraz częściej słyszysz wewnętrzny głos: chyba nie jesteś wystarczająco dobrą matką.
Według Kai Kozłowskiej, która jest coachem pracującym z rodzicami, chodzi też o pułapkę własnych wyobrażeń. – Wymyśliłam sobie, że będę najlepszą albo najweselszą, albo najbardziej kreatywną, albo najbardziej luźną lub najbardziej ogarniającą mamą świata. Krótko mówiąc, miałam pomysł na swoje rodzicielstwo – mówi. Potem następuje zderzenie z rzeczywistością i to dzieje się najczęściej niedługo po urodzeniu dziecka. Miało być różowo i miło, a nie jest.