Do tej pory, jak oceniali eksperci, większość kobiet decydowała się na oddanie własnego jajeczka, by pomóc bezpłodnym parom. Finanse nie były oczywiście bez znaczenia - w końcu dawczyni dostaje za to między 5 a 10 tysięcy dolarów.

Wraz z recesją to jednak pieniądze stają się dla Amerykanek priorytetem. Kliniki leczenia bezpłodności obserwują nowe zjawisko - wzrost liczby kobiet chętnych do oddania swojego materiału genetycznego.

Reklama

CNN przytacza historię Michelle (nie podała nazwiska, by zachować anonimowość), która postanowiła dać jajeczko bezpłodnej parze. "Koszty życia rosną, ceny benzyny, dwójka dzieci, czynsz” - mówi Michelle. "Potrzebowałam pieniędzy, by skończyć szkołę”. Jej przypadek nie jest odosobniony.

"Obserwujemy wzrost zainteresowania, ale nie jesteśmy pewni, czy wywołują je przyczyny ekonomiczne czy wzrost świadomości kobiet“ - powiedziała CCN doktor Susan Willman, endokrynolog z Reproductive Science Center w Bay Area. W 2007 roku centrum miało 120 telefonów w sprawie, w tym roku było ich już 158.

Reklama

Podobnie jest w całych Stanach. "Jesteśmy zasypywani pytaniami” - powiedziała Robin von Halle, szefowa Alternative Reproductive Resources. W samym Chicago do tej instytucji dziennie przychodzi aż 50 zapytań. Rok temu było ich góra 30. "Wiem, że dzwonią, bo to sposób na kłopoty finansowe. Rzadko przyznają to otwarcie, ale niektórzy nie wstydzą się o tym mówić” - zdradza von Halle. Podobnie uważa Mahshid Albrecht, szef Donor Services w Reproductive Science Center.

Sześć tygodni w laboratorium

Bycie dawczynią to długotrwały i nieprzyjemny proces. "To nie jest tak, że młoda kobieta przychodzi do kliniki, mówi: <<Chcę oddać jajeczko>>, a ktoś od ręki daje jej pieniądze - tłumaczy doktor Mark Hornstein, prezes Society of Assisted Reproductive Technology. "Są rządowe procedury. Bardzo surowe"

Reklama

Dawczyni musi przejść serię testów psychologicznych i fizjologicznych. Trwa to około 40 dni - 90 procent zgłaszających się zostaje wtedy wyeliminowana. Palaczki z indeksem BMI powyżej 30 i problemami ginekologicznymi nie mogą być dawczyniami.

Po wyborze kobieta przez trzy tygodnie dostaje olbrzymią dawkę hormonów, by wspomóc produkcję jajeczka. Musi się też poddawać badaniom krwi oraz co najmniej 10 razy przyjechać do centrum medycznego na USG.

"To długi proces“ - przyznaje bohaterka materiału Michelle. "To jakieś sześć do ośmiu tygodni zastrzyków, prób i testów“. I to obarczonych ryzykiem. Najbardziej niebezpieczne z powikłań to hiperstymulacja jajników, kiedy dochodzi do ich powiększenia (zbiera się w nich płyn). Większość jednak jest krótkotrwała i nieszkodliwa jak wzdęcia, tycie i bóle brzucha.

Mimo tak surowej kontroli podczas procesu oddawanie jajeczek wciąż budzi kontrowersje etyczne - właśnie z powodu finansowych korzyści, jakie czerpią z tego kobiety. "W idealnym świecie nie powinno się za to płacić- powiedział Weller. "Te kobiety handlują czym, czego nie mają inni" - dodaje.

Michelle twierdzi, że chociaż miała motywację finansową chce też pomóc innym. "Bycie matką, to najlepsze co mnie w życiu spotkało. Fajnie, że mogę to umożliwić komuś innemu. To lepsze niż pieniądze".

W obliczu "komercjalizacji" ciąży i handlu komórkami jajowymi, pojawia się jednak pytanie: czy ktoś w ogóle kontroluje magazynowanie i wymianę materiału genetycznego? W Stanach Zjednoczonych ustawa zabrania jednej kobiecie oddanie więcej niż sześciu jajeczek do zapłodnienia - by uniknąć możliwości rozrodu pomiędzy jej "potomstwem". Bo biologicznie to przecież rodzeństwo. Jednak, jak przyznają kliniki, nikt nie prowadzi statystyk na szeroką skalę.

Ciekawe więc, ile pokoleń przyjdzie nam czekać, by w realnym świecie - jak w hollywoodzkim serialu - spotkało się dwoje ludzi, którzy powstali z komórki jajowej tej samej kobiety.