Relacja łącząca matkę z synem zmienia się w trakcie dorastania dziecka. Jaki charakter ma taka więź wpływa zarówno na to w jaki sposób będzie się ona zmieniała w czasie, jak i na to, na jakiego młodego człowieka wyrośnie chłopiec.
Portal EurekaAlert opisuje długoterminowe badania, jakie zostały przeprowadzone we współpracy uniwersytetów z Wayne, Oklahomy, Pittsburgha, Montrealu i Oregonu. W badaniu wzięło udział 265 par matek z synami. Obserwacje naukowcy rozpoczęli, gdy chłopcy mięli po 5 lat i kontynuowali ją aż do ich dorosłości. Naukowcy brali pod uwagę takie czynniki, jak sąsiedztwo, związek matki z partnerem, metody wychowawcze prezentowane przez matkę oraz temperament dziecka. Pod lupę wzięto także poziom konfliktu i czułości pomiędzy matką i synem, chuligańskie zachowania chłopców, ich relacje z przyjaciółmi oraz poczucie moralności w dorosłości.
Po analizie wyników ustalono, że relacja matek z synami, którzy już od wczesnego dzieciństwa wykazywali trudny temperament, miały większy poziom konfliktu i niższy stopień bliskości przez wszystkie lata. Jeśli zaś matki miały zażyłe relacje z bliskimi im ludźmi, wykazywały tendencję do tworzenia bliższych więzi ze swoimi synami, które trwały zarówno w dzieciństwie, jaki i w dorosłości.
Rodzaj więzi matki z synem miał też wpływ na chuligańskie zachowania chłopców. Jeśli w relacji z matką często dochodziło do konfliktów, stając się nastolatkiem, dziecko wykazywało większą tendencję do zachowań przestępczych. Niski poziom konfliktu w relacjach matki z synem, skutkował zaś znacznie lepszymi relacjami z przyjaciółmi nieco starszego już chłopca.
Autorzy badania twierdzą, że ich wnioski mogą posłużyć rodzicom w modyfikowaniu relacji z dziećmi. Obniżenie poziomu konfliktu i zadbanie o bardziej zażyłe relacje matki z synem mogą zapobiec problemom wychowawczym i pomóc w wychowaniu lepszego i bardziej szczęśliwego, dorosłego mężczyzny.
Komentarze (5)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeNie wiem czy się podniosę.
A wiem, że nikt tego za mnie nie zrobi.
Toksyczność na poziomie reaktorów po wybuchu w Fukushima.
Dzień w dzień widzę swoją śmierć w oczach.
Nie jej śmierć ale własną.
Mam 32 lata, nie stać mnie na własne mieszkanie tylko z matką, mieszkam z 10 kotami - było ich 15 od 15 lat jest syf, gnój, smród, brud i ubóstwo przez matkę, która psychicznie się wyżywa na mnie.
Drugorzędna sprawa jest taka, że nienawidzi płci męskiej.
Pozbawiła mnie kompletnie ojca gdy miałem półtorej roku i uciekła do swojej matki, która po latach była jeszcze bardziej toksyczna niż ona - stosowałą terror psychiczny tak jak i ona. Od lat najgorszy, że nikt mnie nie chce a same się do tego przyczyniały. Dzięki bogu jedna z nich już umarła.
No ale resztę kultywuje matka, która jest przeklętym potworem i wyżywa się na mnie za pośrednictwem 10 kotów, które wszędzie srają, szczają i żygają od tego jej jedzenia. Niszczą wszystko i strasznie śmierdzi a wyprowadzić się nie mam dokąd. Zarobki jeżeli już jakieś mam, to 1200zł a to za mało na przeprowadzkę i zbudowanie zdrowej relacji damsko męskiej.
Od 10 lat bujam się po różnych robotach i nie jestem w stanie zarobić więcej niż najniższa krajowa. Czym sobie na to zasłużyłem?
Przecież byłem dobrym chłopcem i aktualnie porządnym dorosłym człowiekiem, którego gnoi matka, bo chce widzieć moją nędzę i zaniżoną samoocenę.
Na partnerkę mnie nie stać, bo budzę obrzydzenie żyjąc w smrodzie i tej gnojówce, którą robi z mieszkania podła matka.
Mści się za swoje niepowodzenia w życiu - szkoda tylko, że wyładowuje to na mnie. Robi mi patroszenie mózgu swoimi infantylnymi i stanowczymi wypowiedziami pozbawionymi sensu. Działa destrukcyjnie na mnie i na siebie.
Rujnuje mnie psychicznie, bo nienawidzi mnie.
Po prostu się mści.
Patrzę z dorosłej perspektywy na życie, nie jestem niedorozwinięty.
Z wykształcenia jestem ekonomistą i logistykiem.
Wiem co ma sens a co nie.
Jednak w obliczu czegoś takiego, nie jestem w stanie nic.
Począwszy od realnych możliwości finansowych, skończywszy na systematycznym niszczeniu mnie psychicznym.
Gdyby zrezygnowała z tego syfu, który reflektuje na mnie, to klarowniej bym myślał i na pewno miałbym normalną samoocenę - nie zaniżoną.
A tak, to czuję się jak gnój - bo rzeczywiście żyję w gnoju.
Tu już śmierdzi odorem jak się wchodzi do mieszkania.
Zero szans na budowę zdrowych relacji z mojej strony z jakąkolwiek partnerką, bo żadna nie potraktuje mnie poważnie.
Wystarczy spojrzeć jaką ma się matkę niepoważną i wręcz chorą.
Ludzie się mnie brzydzą, bo boją się, że zarażą się boreliozą lub jakimś innym paskudztwem. Kobiety nie lubią smrodu kału co godzinę i rzygów czy szczochów w butach. Bardzo chciałbym się wyprowdzić tak jak nie raz to robiłem - za granicę na swoje. Ale trzeba odpowiednio zarabiać, by miało to sens. Gorzej gdy nikt zarobić nie daje na tyle, by chociaż żyć normalnie a nie wynajmować do końca życia pokój i mieszkać w stadninie sublokatorskiej.
Na emigracji nie da się nawet jak odkładać, skoro wynajem pokoiku kosztuje tyle, że oszczędzanie na jedzeniu jest pozbawione sensu.
Tym bardziej jak się pracuje poprzez różnego typu agencje zatrudnienia lub nawet i nie. Za niska płaca i tu i tam. Ale, że własna matka chce wykończyć syna.
Tego nie rozumiem.