34-letnia Katarzyna, mama czwórki dzieci. Przerwała pisanie doktoratu i poświęciła się wyłącznie ich wychowaniu.

Kiedy urodziła się Ania, a potem Tadek, nie przeszkadzało mi to w pracy zawodowej. Nadal mogłam wykładać, a także pisać doktorat. Jednak w ciąży z Mają postanowiłam, że na razie dam sobie spokój - praca naukowa poczeka, a ja zajmę się dzieciakami. Szybko potem urodziła się Magda i utwierdziła mnie w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję. Jestem szczęśliwa, siedząc w domu, bo widzę, jak dzieci zmieniają się, i mogę odkrywać z nimi świat. Zawsze wiem, co się z nimi dzieje. Rozumiem, dlaczego któreś płacze czy ma zły humor. Funkcjonuję jako "ja i czwórka dzieci”, nigdy ja sama. W chwilach słabości myślę, że moje życie jest potwornie monotonne. I wtedy cieszę się, że mąż wraca z pracy wcześniej i zajmuje się całą czwórką.

Reklama

31-letnia Matylda, podjęła pracę, gdy córka miała rok

Kiedy po kilkunastu miesiącach siedzenia w domu tylko z dzieckiem poszłam do pracy, poczułam, że odżyłam. Teoretycznie miałam mnóstwo czasu, siedząc w domu, a jednak dzień mi przepływał przez palce. A od kiedy zaczęłam pracować, dni nabrały zdrowego rytmu. Po powrocie do domu zabawa z dzieckiem sprawia mi ogromną przyjemność, której nie odczuwałam, siedząc z małą 24 godziny na dobę. To najmilszy moment dnia. Cudowna jest też świadomość, że w domu ktoś tak bardzo na mnie czeka. Oczywiście czasem wpadam w czarną rozpacz, szczególnie kiedy mam natłok pracy, i myślę, że jestem wyrodną matką, bo nie zajmuję się dzieckiem.

31-letnia Barbara, mama dwóch córeczek, łączy pracę z wychowywaniem dzieci

Jestem skrzypaczką, a muzyka to moja pasja. Tak jak moje dziewczynki. Kiedy urodziła się Majra, a potem Gaba, od razu zauważyłam, że obie są muzykalne. Dzięki temu nie miałam dylematu: praca czy dom. Uczę bowiem małe dzieci grać na skrzypcach i na zajęcia zabieram moje dziewczynki. Majra już przygrywa na swoich małych skrzypeczkach, a Gabriela rwie się do tego. W zajęciach, które prowadzę, wykorzystuję metodę Suzuki. Pozwala uczyć już dwuletnie dzieci. Dzięki niej nie traci się radości i przyjemności z grania. Wymagane jest też zaangażowanie rodziców. Wszystko to razem pozwala na głębszy kontakt z dzieckiem. Ja odczuwam to bardzo mocno.

27-letnia Olga urodziła dziecko jeszcze na studiach. 4-letnia Lena teraz mieszka u dziadków

Reklama

Rodzice, którzy mieszkają na wsi, przekonali mnie, że skoro pracuję, wnuczce będzie lepiej u nich niż pod opieką obcej osoby. Córkę odwiedzam w każdą wolną chwilę. Kiedy jej nie widzę, najmilszy moment dnia to wieczór, gdy rozmawiam z Leną przez telefon. Czytam jej wtedy bajki i śpiewam do snu. Niesamowite są też chwile, kiedy przyjeżdżam, a córka podbiega do mnie, krzycząc z całych sił: „Maaama!”. Czuję się jak szczęściara, bo wiem, że moi rodzice dają Lenie wiele miłości, a ja mogę spokojnie pracować. Martwi mnie tylko, że córka zaczęła wykorzystywać nietypową sytuację, więc zanim zacznie chodzić do szkoły, zabiorę ją do siebie na stałe.

p

Matki traktowane są jak trzecia płeć

Anna Bogusz: Po co założyła pani fundację MaMa?
Sylwia Chutnik*:
Mój syn Bruno jeździł jeszcze w tzw. głębokim wózku, ciężkim i mało zwrotnym. Szukałam osoby, która mogłaby pomóc wnieść mi ten wózek do tramwaju. Na przystanku nie było nikogo. W środku sami starsi ludzie. Patrzyli na mnie bezradnie, a ja na nich. W pewnym momencie drzwi się zamknęły, tramwaj odjechał, a ja zostałam na przystanku. Takich sytuacji, które mnie wkurzały, było bardzo wiele. Stąd zrodziła się idea fundacji. Pomyślałam, że albo będę sfrustrowaną mamą, która narzeka w gronie innych sfrustrowanych mam, albo coś z tym zrobię. W ubiegłym roku na przykład w Dzień Matki zorganizowałyśmy akcję „Wózkowa masa krytyczna, czyli marsz mam przez Warszawę pod Pałac Prezydencki”.

I co, czy ktoś się tym przejął?
Nie za bardzo, ale nie zrażamy się. Właśnie zakończyliśmy trzecią edycję akcji „O Mamma Mia!”. Na razie działa tylko w Warszawie, ale myślimy też o innych miastach. W ubiegłych latach tworzyłyśmy czarną listę miejsc nieprzyjaznych matkom i osobom niepełnosprawnym. Rozdawałyśmy ulotki i wlepki „O Mamma Mia! Tutaj wózkiem nie wjadę!”, które można było nalepić na drzwiach tych lokali. W tym roku stworzyłyśmy listę pozytywną.

Dlaczego sprawa wózka jest tak ważna?
Wózek waży mniej więcej 20 kg, a matki noszą go 4 - 6 razy dziennie. Otwierając drzwi, musimy stać na jednej nodze, drugą je kopać i przytrzymywać je łokciem. Często musimy prosić o pomoc, bo ludzie bardzo rzadko robią to z własnej inicjatywy. Jeszcze gorzej, jak my to mówimy do kwadratu, mają matki dzieci niepełnosprawnych, bo wożą tymi wózkami coraz starsze i coraz cięższe dzieci...

Nie lepiej więc siedzieć w domu?
Nie, choć czasami wydaje mi się, że wszystkim o to chodzi. Gdy mama chce wreszcie iść do pracy, nie ma gdzie zostawić dziecka, bo w Polsce za mało jest przedszkoli i żłobków. Czeka ją prawdziwe wyzwanie logistyczne: jak dotrzeć z punktu A do punktu B. W jednej dzielnicy mieszka, w innej ma pracę, a jeszcze w innej żłobek lub przedszkole dla dziecka, bo oddaje je tam, gdzie jest miejsce. Nasza fundacja zabiega, by tworzyć przyzakładowe placówki w miejscu pracy. Ważne jest też, by były czynne dłużej, bo jak matka wychodzi wcześniej niż szef i współpracownicy, to wszyscy źle na nią patrzą.

Może trzeba jednak pogodzić się z tym, że najpierw należy odchować dziecko, a potem zająć się sobą?
Dlaczego? My w fundacji uważamy, że można robić jedno i drugie. Zauważyłam, że o ile kobiety są wyemancypowane lepiej lub gorzej, o tyle matek to zupełnie nie dotyczy. Traktowane jesteśmy jak trzecia płeć.

Jak zamierzacie świętować swój dzień?
Organizujemy strajk! Chcemy odzyskać Dzień Matki na mówienie o realnych problemach macierzyństwa, a nie na zwyczajowe życzenia i laurki. Listę skarg i wniosków przedstawimy 26 maja w warszawskim Hyde Parku. Chcemy tego dnia powiedzieć głośno, jak żyjemy w pozostałe.

*Sylwia Chutnik, mama 5-letniego Brunona, szefowa fundacji MaMa, w marcu ukazał się jej debiut literacki - „Kieszonkowy atlas kobiet”