Nieco wyższe pensje oznaczają bowiem wyższy podatek PIT. O ile dokładnie? Nikt z ekonomistów nie jest w stanie wyliczyć. Zależy to bowiem od zbyt wielu czynników. Zmiana nie będzie jednak wysoka, tak jak w sumie niewielkie będą podwyżki.

Reklama

Kolejne pieniądze oddamy państwu z podatku VAT. "Trzeba pamiętać, że od jakiegoś czasu drożeje żywność, więc Polacy nawet nie poczują, kiedy przejedzą te niewielkie pieniądze. Rząd dał podwyżki, które za chwilę do niego wrócą w postaci podatków ukrytych w cenach produktów" - nie ma złudzeń Andrzej Sadurski z Centrum Ekonomicznego im. Adama Smitha.

VAT jest wliczony w większości towarów i usług. Dodatkowo - w przypadku np. papierosów i alkoholu - w ich cenie zawarty jest kolejny podatek dla państwa, czyli akcyza. Zasada jest więc prosta: im więcej mamy pieniędzy, tym więcej kupujemy. A to z kolei oznacza, że do Skarbu Państwa wpływa więcej środków z VAT i akcyzy. Zwłaszcza że, zdaniem ekonomistów, ceny w niektórych sektorach nadal będą rosły.

"Pensje po podwyżce wciąż nie będą bowiem konkurencyjne w stosunku do tego, co można zarobić w Anglii czy Irlandii. A to oznacza, że ciągle będzie w Polsce brakowało fachowców i nadal będą rosły ceny, np. usług" - uważa Sadurski.

Reklama

W przyszłorocznym budżecie z podatku VAT i akcyzy pojawi się dzięki temu o około 27 mld zł więcej niż w tym. Rząd mógłby te pieniądze wydać na spłatę gigantycznego zadłużenia, ale zdecydowano, że lepiej obniżyć pozapłacowe koszty pracy. Operacja polegać będzie na tym, że do systemu emerytalno-rentowego wpłynie z naszych pensji brutto mniej pieniędzy.

Dziurę załata budżet. Tyle że załata ją środkami z naszych podatków, które płacimy, kupując między innymi benzynę, chleb czy kosmetyki. Taką prostą drogę podwyżek z naszych portfeli do Skarbu Państwa kreśli Maciej Kossakowski z firmy doradczej Expander, która dla DZIENNIKA przygotowała wyliczenia, jak wzrosną nasze pensje.

"Kwoty podwyżek są zbyt małe, by je inwestować, więc Polacy te dodatkowe pieniądze natychmiast wydadzą. A to może spowodować, że nakręci się inflacja, na czym wszyscy stracimy, bo po prostu wzrosną ceny. Wzrosną też stopy procentowe, co oznacza, że zwiększą się raty kredytów" - dodaje Kossakowski.