Marta Jarosz: Twoja obecność w męskim świecie sportów motoryzacyjnych to przypadek czy wybór?
Aldona Marciniak: Nie ma tu mowy o żadnym przypadku. To zdecydowanie wybór, a wpływ na niego miało już to, co działo się w moim nastoletnim życiu. Ja zawsze miałam przyjaciół, a nie przyjaciółki i byłam córeczką tatusia. Moją wymarzoną zabawką był strażacki zestaw Lego, a nie domek dla lalek. Nasz dom był dosłownie wypełniony sportem i ja od zawsze wiedziałam, że to moja największa pasja. Pamiętam, jak jeszcze za czasów liceum i na studiach przychodziło się do domu, włączało telewizor i oglądało najróżniejsze transmisje – wszystkie, nie jakieś tam wybrane. Śledziłam turnieje snookera, biathlony, skoki narciarskie, no i oczywiście sporty motoryzacyjne. Do dziś pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam bolid Michaela Schumachera mknący ulicami Monako. To był niesamowite uczucie. Później, podobnie jak wielu innych ludzi, zafascynowała mnie historia Ayrtona Senny. I tak już zostało. Kiedy poszłam na studia dziennikarskie, wiedziałam już na pewno, że nie będę się zajmować niczym innym, tylko sportem.
Zdarzają się trudne chwile – takie, w których czujesz, że nie pasujesz do tego zmaskulinizowanego świata?
Nie, absolutnie nie! Owszem, miewam poczucie, że zbyt dużo robię, że jestem zmęczona i przeciążona, ale nigdy, że nie pasuję. Przeciwnie: kiedy zobaczyłam padok Formuły 1 czy pak serwisowy w mistrzostwach świata rajdowych, poczułam, że jestem bardzo na swoim miejscu! Tym bardziej, że za granicą kobieta w padoku nikogo nie dziwi. Pełno tam na przykład Włoszek, Brytyjek. To u nas, w Polsce, tworzy się wokół tego narrację pełną stereotypów i pytań.
No, właśnie, czy jako kobieta działająca w tym obszarze dziennikarstwa musisz robić coś więcej, żeby udowodnić swoją wartość i kompetencje?
Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Z jednej strony jako kobieta w sporcie w ogóle, a w sportach motorowych szczególnie przyciągasz uwagę i dostajesz swoją szansę o wiele szybciej niż mężczyźni. Z drugiej strony jednak kiedy już ją masz, czeka cię wyjątkowo surowa weryfikacja. Jesteś oceniana bardziej i musisz pokazać więcej; udowodnić, że naprawdę zasługujesz na to, co ci dano.
Jakie cechy charakteru ułatwiają Ci odnajdywanie się w tym, co robisz i w środowisku, w którym działasz? Czujesz się do tego w jakiś sposób predysponowana?
Myślę, że tak. Pomaga mi w tym styl komunikacji, który jest dla mnie naturalny. Nie jestem dyplomatką. Zdecydowanie bliższa jest mi bezpośredniość i w tym kontekście to pomaga. To nie jest łatwa praca. Dużo w niej stresu. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Dużo rzeczy może nie wyjść. Masz w sobie ogrom emocji, które chcesz przekazać widzom, a obok jest tak głośno, że nie słyszysz własnych myśli. W takich sytuacjach niełatwo o spokój. Łatwo powiedzieć słowa, których w innych okolicznościach na pewno by się nie powiedziało. Trzeba to rozumieć.
Jaka jest Twoja definicja kobiecości?
Hmmm… Myślę, że jesteśmy bardziej emocjonalne niż mężczyźni – w najlepszym znaczeniu tego słowa. Empatia i wrażliwość na wszystkie płaszczyzny komunikacji to nasze mocne strony. Dzięki nim udaje nam się zauważać to, co często jest niezauważalne dla mężczyzn i dlatego jesteśmy bardziej skuteczne w budowaniu relacji.
Zgodnie z tą definicją jesteś kobieca?
Tak! Mam to. I bardzo się cieszę, bo myślę, że to ważne w pracy dziennikarskiej, w której chodzi przecież o przekazywanie emocji, budowanie więzi z widzem.
A myślisz, że potrzebowałabyś czegoś męskiego, co jeszcze ułatwiłoby Ci pracę?
Hahaha, gdyby koledzy, z którymi pracuję na co dzień, usłyszeli to pytanie i gdybyśmy rozmawiali tak jak zawsze w swoim towarzystwie, odpowiedzieliby chóralnie za mnie: NIE! Więc: NIE! (Śmiech)
Jakie jest Twoje zawodowe marzenie?
Być jak najdłużej tam, gdzie jestem. Naprawdę! Ja nieustannie spełniam marzenia – wiem to za każdym razem, gdy jestem w pracy i wzruszam się, gdy widzę prostą startową.
Czy zdarzyła Ci się kiedyś sytuacja zawodowa, która Cię onieśmieliła?
Nie. Wierzę w potęgę przygotowania. Wiem, że jestem w stanie mierzyć się z wyzwaniami i kiedy się pojawiają, nie myślę o nich jako o czymś, co muszę przetrwać. Zawsze doceniam skalę zadań, które przede mną stają, ale nie boję się ich. Mam przekonanie, że odpowiednio działając, mogę zrobić to, co należy.
Wow, to brzmi dumnie…! Wróćmy jeszcze na chwilę do tematu kobiecości: czy w Twoim życiu jest miejsce na jej prywatny wymiar? Mam na myśli takie stereotypowe ujęcie tego tematu: ułożone życie, pani domu, żona, matka…
Żyję po swojemu – to jest dla mnie emanacja kobiecości. Mam szczęście, że bliskie mi kobiety – mama, babcia – podobnie myślą na ten temat i takie spojrzenie na świat mi przekazały. Dają mi przestrzeń do tego, żebym w nim funkcjonowała. Siła do tego, by być sobą i nie ulegać stereotypom – to moja prywatna kobiecość.
Czujesz się feministką?
Nie.
A co z feminatywami? Kierowca, kierowczyni, a może kierownica – kim się czujesz? Jak o sobie mówisz?
Nie używam żeńskich końcówek, bo ich nie potrzebuję. W żaden sposób nie podnoszą mojej wartości. To działa też w drugą stronę: formy męskie z kolei jej nie umniejszają. Wiem, kim jestem i nie potrzebuję mówić o tym w żaden szczególny sposób. Mam tym kimś być. Tyle.
A czy kiedykolwiek spotkało Cię w pracy coś nieprzyjemnego związanego z Twoją płcią?
Nic bardzo dotkliwego. Pamiętam jednak, jak pewnego razu usłyszałam od jednego z zawodników, z którym rozmawiałam, coś, co nazywam ukrytym komplementem – zdanie w rodzaju „wow, ty się naprawdę znasz, nie sądziłem, że to możliwe, ale naprawdę super”. Wiem, że on nie miał nic złego na myśli i pewnie nawet uważał, że mówiąc to, jest miły, ale dla mnie niekoniecznie był to komplement. Naprawdę zależy mi na tym, aby właśnie takie stereotypy zniknęły z przestrzeni publicznej i wierzę, że to się stanie.
Podkreślasz w pracy kobiecość - przywiązujesz dużą wagę do makijażu, ubrań, ogólnie do wyglądu?
Tak, nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. W Formule 1 dzień niedziela to pewnego rodzaju święto. Dziennikarze, którzy pojawiają się wtedy w pracy, mają niepisany zwyczaj, że zakładają koszule i marynarki. Ja wybieram umiarkowanie elegancką i jednocześnie wygodną sukienkę albo żakiet i spodnie. Ze szpilek zrezygnowałam, bo są dość niewygodne, kiedy trzeba dużo biegać, ale wciąż mam ich tyle, że nie mieszą się w jednym pokoju… (Śmiech) Nie mogłabym pójść do pracy w rozciągniętym T-shircie i dżinsach. To jak wyglądam, to w jakimś sensie wyraz zaangażowania w to, co robię.
Najlepsza i najgorsza rzecz w Twojej pracy?
Najlepsze jest na pewno to, że to moja pasja, a jak wiadomo, jeśli pasję uczynisz swoją pracą, to nigdy nie będziesz pracować… Niestety, równocześnie może to też oznaczać – i zwykle oznacza – że jesteś w pracy cały czas… Tak właśnie jest w moim przypadku. Moi przyjaciele, rodzina i bliscy muszą być bardzo wyrozumiali dla tego, co robię. Omija mnie uczestnictwo w ogromie imprez, na których powinnam być. Nie odpowiadam na żadne zaproszenia, zanim upewnię się, jak wygląda kalendarz startów w sezonie F1 - 23 weekendy w roku mam „wyjęte z kalendarza”. Moje życie prywatne na pewno na tym cierpi, ale ja – w ogólnym rozrachunku – nie.
A czego poza pracą potrzebujesz do życia?
Rodziny. Przyjaciół. Dużo jeżdżenia samochodem – kiedy dłużej tego nie robię, wariuję. Dobrej energii od ludzi. Bycia w miejscach, w których swobodnie oddycham. Miłości! Pasji i towarzystwa ludzi z pasją.
Na zakończenie pytanie o rozwój: czy jest coś, czego musisz się jeszcze nauczyć, żeby być doskonałą w tym, co robisz? Dostrzegasz jakiś deficyt, które warto byłoby wyeliminować?
Deficytu raczej nie widzę, ale na pewno ciągle muszę robić wszystko, żeby nie wypaść z obiegu, żeby być na bieżąco. To oznacza nieustanny rozwój, podążanie za informacjami, śledzenie tego, co dzieje się w bardziej i mniej znanych obszarach branży. Nigdy nie możesz odpuścić. Można to porównać do sytuacji, gdy wystawiasz do startu ten sam bolid na początku i na końcu sezonu. Jeśli nie wprowadziło się w nim żadnych ulepszeń, nie skorzystało z nowinek technologicznych, które na pewno pojawiły się w tym czasie, można mieć pewność, że na końcu będzie co najmniej 1,5 sekundy wolniejszy – w porównaniu z wynikiem, który osiągał wcześniej i z wynikami rywali.
Dziękuję za rozmowę.