Marta Jarosz: Czy jest się czym martwić, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie i zachodzące w nich w czasie pandemii zmiany?
Agnieszka Zydroń: Martwić to może starajmy się mimo wszystko jak najmniej, ponieważ mamy wystarczająco trosk, ale na pewno trzeba się temu uważnie przyglądać i odpowiednio szybko reagować, jeśli pojawiają się niepokojące sygnały, a tych nie brakuje. W ostatnim czasie trudne emocje dotyczą przede wszystkim dzieci – tych najmłodszych, które niedawno wróciły do szkoły i tych starszych, które nadal siedzą w domach. Mogłoby się wydawać, że dzieci są elastyczne i najłatwiej to wszystko znoszą, ale wcale tak nie jest. Różnica w przeżywaniu trudności przez nie, a przez młodzież i dorosłych polega na tym, że one nie są świadome tego, co je powoduje, nie dostrzegają przyczyn, a jedynie odczuwają skutki. Nie umieją jednak tego wszystkiego nazwać, wytłumaczyć sobie. To nie ułatwia sprawy. Jeśli natomiast chodzi o dorosłych, to oni też nie mają lekko, bo poczucie destabilizacji wciąż się przedłuża i nic nie wskazuje na to, że w najbliższym czasie się zakończy. Remedium na to jest umiejętność bycia elastycznym, ale nie każdy umie automatycznie przestawić się na taki tryb.
Komu w takim razie jest łatwiej być elastycznym i radzić sobie z nieplanowanymi zmianami?
To wszystko jest kwestią bardzo indywidualną, ale ogólnie można na przykład powiedzieć, że konieczność pracy zdalnej i izolacji lepiej znoszą ci, którzy już wcześniej pracowali z domu, a także ludzie ze skłonnościami do zachowań separatywnych oraz osoby, dla których planowanie i życiowe uporządkowanie nie są najważniejsze. Ekstrawertycy – ludzie, którym kontakt z drugim człowiekiem dodaje energii i warunkuje ich funkcjonowanie, na pewno czują się teraz gorzej. Warto jednak zauważyć, że kiedy sytuacja będzie wracać do normy i obostrzenia zostaną zniesione, to właśnie ekstrawertykom łatwiej będzie wrócić do rzeczywistości, która wcześniej była normalnością.
Czy to naprawdę możliwe, że będą problemy z powrotem do „dawnego świata”, jeśli większość ludzi wyraża głęboką tęsknotę za tym starym porządkiem rzeczy?
Ależ oczywiście. Teraz doskonale widać to na wspomnianym już przykładzie dzieci. Wiem na przykład, że wśród uczniów starszych klas pojawia się lęk przed powrotem do szkoły. Bo jak to, że rano znowu trzeba będzie się śpieszyć, zatroszczyć się o ubranie, to jak się wygląda, znowu spędzać czas również z tymi, których może mniej się lubiło? Stan, z którym się mierzymy, trwa już na tyle długo, że przywykliśmy do niego. Owszem, tęsknimy za tym, co było, ale to co jest, trochę nas rozleniwiło, trochę skłoniło do wyrobienia innych nawyków. Na tyle skutecznie „wyrwało” ze społeczności, że ci, którzy mieli problemy z funkcjonowaniem w niej, mogą nawet odczuwać pewien komfort związany z koniecznością izolowania się.
Jest jakiś skuteczny sposób na zahamowanie marazmu, który niektórym mocno daje się teraz we znaki?
Jeśli mowa o osobie, która cierpi z powodu utraty środków do życia, bo jej branża w ogóle nie funkcjonuje, a ona sama właściwie z dnia na dziej została „wyciągnięta” ze schematu codzienności, może się nie udać obejść bez fachowej pomocy. Jeśli natomiast sprawa dotyczy kogoś, kto musiał na przykład w trybie natychmiastowym przestawić się na pracę zdalną – często w warunkach domowych, które skutecznie ją spowalniają lub nawet ograniczają – to nie pozostaje nic innego, jak narzucić sobie obowiązek „niemarnowania dnia”. Zastosować wobec siebie samego rygor: robię wszystko, by moje obecne funkcjonowanie było jak najbardziej podobne do tego sprzed pandemii. Trzeba wręcz zakazać sobie myślenia w kategoriach „byle do wieczora” czy „nie opłaca się ubrać w coś innego niż wyciągnięty dres, bo i tak nikt mnie nie widzi”.
A można jakoś rozbudowywać swoją zdolność do bycia elastycznym?
Tak, można próbować, ale dla kogoś kto nie ma takich predyspozycji charakterologicznych, pewnie nie będzie to łatwe. Chodzi o to, by świadomie decydować się na małe zmiany, które normalnie powodują, że zostaje naruszona osobista strefa komfortu. Dla każdego to może oznaczać coś innego, ale ważna jest ta świadomość i chęć podjęcia wyzwania. Kiedy na przykład pojawia się możliwość zrobienia czegoś niestandardowego, innego niż zwykle, nieplanowanego, i towarzyszy jej niechęć, trzeba sobie powiedzieć „zrobię to, mimo że mi się nie chce”. Takie działanie trzeba podejmować metodą małych kroków. Nie od razu robić coś, o czym samo myślenie paraliżuje. Dużo lepiej będzie zacząć od czegoś, co tylko delikatnie niepokoi, jest małym wyzwaniem.
W Internecie dosłownie roi się od inicjatyw, które mają pomagać w podtrzymywaniu relacji międzyludzkich. Nawet przyjęcia okolicznościowe przenoszą się do Internetu. Pani zdaniem spotkania online mogą zastąpić rzeczywisty kontakt z drugim człowiekiem?
Są na pewno lepsze niż nic, ale zastępować rzeczywistego kontaktu nie mogą. Choćby „technicznie” to niemożliwe. Jeśli chodzi o pracę zdalną to od zawsze uważam, że może ona znakomicie uzupełniać tradycyjne modele działania. W kontekście prywatnej bliskości natomiast widzę to raczej jako namiastkę normalności. W ten sposób nie da się zastąpić tego, co otrzymujemy od siebie nawzajem i dajemy sobie, kiedy naprawdę się spotykamy. Wystarczy przyjrzeć się choćby imprezie sylwestrowej online. Niby wszystko było, jak należy: w tle balonik powieszony pod żyrandolem, kieliszek szampana w ręku, muzyka. Wybija jednak jakaś godzina, wyłączamy kamerkę i jeśli ktoś był sam w domu, to sam w nim zostaje, w dodatku pozbawiony energii, którą zyskujemy w bezpośrednim kontakcie z bliskimi. Spojrzenia, przypadkowe przyjacielskie muśnięcia ciała, uścisk na pożegnanie, wreszcie: możliwość poczucia zmęczenia realnym towarzystwem i chęć wyjścia z imprezy, ale właśnie z tym emocjonalnym pozytywnym ładunkiem. Przyjęcie online nijak nie może się z tym równać.
Jak długo człowiek jest w stanie znieść taką – nie da się ukryć – stresogenną rzeczywistość?
To znowu kwestia bardzo indywidualna, a także zależna od wielu czynników zewnętrznych. Gdyby próbować przekrojowo spojrzeć na emocje towarzyszące rozwojowi pandemii w perspektywie ostatniego roku, to można zauważyć trzy najważniejsze, nazwijmy to, okresy reakcji. Na początku mierzyliśmy się z realnym lękiem o życie i zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych. Później zaczęło się poszukiwanie wytłumaczenia dla tego, co się dzieje, a teraz jesteśmy już bardzo zmęczeni. Tym bardziej, im większa destabilizacja nas dotyka – szczególnie niepewność zatrudnienia i możliwości prowadzenia biznesów oraz związane z tym problemy finansowe. Nie da się powiedzieć, ile można to znosić. Są ludzie mniej i bardziej odporni psychicznie. Już teraz widać jednak, że ci słabsi docierają do swoich granic. Mam tu na myśli pojawiające się informacje o samobójstwach, które są pokłosiem różnorodnych problemów powodowanych przez sytuację pandemiczną.
Jeśli już przy tym jesteśmy: co powinno być dla człowieka sygnałem, że jego psychika nie wytrzymuje i należałoby poszukać profesjonalnej lub jakiejkolwiek pomocy?
Kiedy najprostsze czynności, dotąd wykonywanie bez zastanowienia i wysiłku, sprawiają problem. Ale nie takie wynikające z braku chęci, tylko prawdziwego braku siły do działania. Kiedy coraz trudniej rano się wstaje i ciągle jest się zmęczonym i przygnębionym. Kiedy wypełnienie absolutnego minimum obowiązków kończy się wyczerpaniem. Kiedy zaczyna się znajdować powody do tego, by nie wychodzić z domu lub tak jak to tylko możliwe, ograniczyć liczbę tych wyjść. I najważniejsze: kiedy zaczyna się unikać kontaktu z ludźmi. Można wręcz powiedzieć tak: nie jest najgorzej, dopóki masz siłę powiedzieć komuś, że jest ci źle. Dzwonisz do kogoś i żalisz się na swoją sytuację? To bardzo dobrze! Sytuacja robi się trudniejsza, gdy nie chcesz już mieć z nikim kontaktu. Nie chcesz dzielić się swoimi emocjami i zaczynasz myśleć, że cokolwiek zrobisz, twoja sytuacja się nie poprawi. Unikasz ludzi, bo nie chcesz, żeby wiedzieli, że jest ci źle. To są symptomy, które powinny niepokoić.
Czy faktycznie jest tak, że wyraźnie rośnie teraz liczba pacjentów szukających porady w gabinetach psychologów?
Nie znam oficjalnych statystyk na ten temat. Obiegowa opinia rzeczywiście jednak głosi, że psychoterapeuci mają teraz pełne ręce roboty. Widać też wyraźnie, że rośnie rynek wizyt online. W obecnej sytuacji każdy kontakt z drugim człowiekiem jest na wagę złota, więc znowu powiem, że nawet ten kontakt online jest lepszy niż nic, tym bardziej jeśli mowa o terapii. A przy okazji: chciałabym zwrócić jeszcze uwagę na coś, co zapewne podpowie psycholog, a można spróbować samodzielnie „zaimplementować” to w życiu. Chodzi o pewne konkretne myślenie o tej trudnej sytuacji, przebudowanie spojrzenia na nią i towarzyszącej mu oceny. Krótko mówiąc: warto spróbować zrobić najlepsze, co się da z tego, co się ma. Na przykład: wykorzystać czas spędzany w domu na wykonywanie kojących czynności. Dla jednych może to być czytanie, dla drugich - gotowanie, dla jeszcze innych – szycie. Ważne jest, żeby nie myśleć o tym doświadczeniu wyłącznie źle, ale traktować je jako lekcję, okazję do poznania i rozwijania siebie. Oczywiście wiem, że na tym etapie może to już być bardzo trudne, bo ograniczająca inność szalenie długo trwa, ale nie ma innego wyjścia – trzeba próbować.
A czy znajduje Pani usprawiedliwienie dla ludzi podejmujących ryzykowne zachowania, naruszających obowiązujące obostrzenia i tłumaczących się koniecznością „ratowania życia”? Mam na myśli na przykład pojawiające się w sieci coraz częściej relacje mniej i bardziej znanych ludzi z dalekich podróży. Piszą i mówią oni wprost, że nie dali rady i musieli to zrobić dla własnego zdrowia psychicznego.
Jestem ogólnie przeciwna jakiemukolwiek łamaniu zasad w życiu, ale każdy przypadek w obecnych czasach jest indywidualny, ponieważ sytuacja jest całkowicie nowa i nie chcę się wypowiadać w kontekście oceny zachowania, których prawdziwych przyczyn nie znam. Żyjemy jednak w społeczeństwie i jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale także za innych. Zazwyczaj łamanie zasad do niczego dobrego nie prowadzi, ale na tak zadane pytanie nie da się jednoznacznie odpowiedzieć. Chodzi o to, jak rozumie się w tym kontekście pojęcie ratowania życia. Jeśli faktycznie sytuacja byłaby taka, że kładziemy na szali wyjazd człowieka do ciepłych krajów i jego realny zamiar popełnienia samobójstwa lub zapadnięcia na depresję, to oczywiście byłabym skłonna uznać, że taka podróż jest konieczna terapeutycznie. Myślę jednak, że w wielu wypadkach po prostu bardzo tęsknimy za dawnym życiem i próbujemy przywrócić choćby namiastkę tego, co dawało nam odpoczynek psychiczny.
Kiedy/jeśli to wszystko się skończy, będzie normalnie?
Jeśli to pytanie o to, czy zapomnimy o tym doświadczeniu, to odpowiadam NIE. Jeśli o to, czy będzie co robić w kwestii odbudowywania relacji międzyludzkich i umiejętności funkcjonowania w społeczeństwie – odpowiedź brzmi TAK. Istnieją też pewne przesłanki do tego, by przypuszczać, że właśnie wtedy będzie kolejna fala zapotrzebowania na pracę z psychologami. A ogólnie rzecz biorąc: NIE WIADOMO, bo jeszcze bardzo wiele może się zdarzyć i w tej chwili bardzo trudno przewidywać możliwe scenariusze rozwoju wypadków. Z jednej bowiem strony epidemia trwa już bardzo długo, a z drugiej za krótko, by na podstawie tego, co działo się do tej pory, wnioskować o przyszłości.
Dziękuję za rozmowę.