Niedawno oglądałam razem z synami brytyjski program, którego tytuł w przybliżeniu brzmi: „Chcesz tego mężczyznę, poznaj jego rodzinę”. Głównym wątkiem programu są wizyty młodych ludzi, którzy postanowili razem zamieszkać w ich rodzinnych domach. Dziewczyna na pięć dni przenosi się do domu przyszłych teściów, chłopak mieszka w domu jej rodziców. To wcale niełatwe zadanie, np. jeden z bohaterów, młody mężczyzna z katolickiej rodziny, przez pięć dni mieszkał w domu buddystów. Medytacje, dieta wegetariańska, joga, śpiewanie mantr itp. Jego dziewczyna znalazła się w domu farmerów. Zamiast, jak w swoim rodzinnym domu, oddać się duchowemu rozwojowi, doiła krowy, ujeżdżała młode ogiery i rąbała drzewo. Po ustalonych pięciu dniach młodzi i ich rodziny spotkali się na kolacji i wymieniali się doświadczeniami. W tym przypadku młodzi zostali zaakceptowani przez rodziny swoich wybranków, a jeśli by tak się nie stało?
Zastanawiałam się, czy para zdecydowałaby się na rozstanie. Moi synowie stwierdzili, że to bzdura, komercyjna gra. Nie byli w stanie uwierzyć, że dziś młodzi i niezależni ludzie przy wyborze partnera kierują się zdaniem rodziców. Wcale im się nie dziwię. My, dorośli, też w to nie wierzymy. Wybieramy partnera czasami wbrew rodzinie, a nawet jeśli za jej aprobatą, to i tak wzajemne kontakty ograniczamy do minimum.
Znany od wieków konflikt synowa - teściowa odchodzi jakby do lamusa. "Nie będę żyła z jego mamusią, tylko z nim” - niejedna z nas pociesza się w ten sposób. Jesteśmy młodzi, niezależni, mamy własne mieszkanie, pieniądze, nie potrzebujemy pomocy rodziców, a w razie czego - zawsze możemy unikać spotkań z niezbyt przychylnymi naszemu związkowi rodzicami. Czy aby na pewno? Terapeuci rodzinni, zwolennicy teorii systemowej z Bertem Hellingerem na czele przekonują, że od rodzinnego dziedzictwa nie da się uciec.
Ulepimy swoją własną rodzinę
Kilka dni temu zadzwoniła moja znajoma i z rezygnacją wysapała do słuchawki: "Ty wiesz, że ja jestem taka sama jak matka?”. "No cóż, geny, nic na to nie poradzisz” - odparłam. "Jakie geny? Ja jestem taka sama jak jego matka”.
Myślę, że coś w tym jest
Psychologowie od lat łamią sobie głowy nad tym, by odkryć zagadkę dobierania się w pary. Co rusz powstaje nowa teoria. Jedni mówią o feromonach, inni przekonują, że ważny jest poziom IQ i status materialny, a jeszcze inni są pewni, że wybieramy partnera podobnego do rodzica płci przeciwnej. Wybieramy? A może to nasz ukochany mężczyzna robi wszystko, by stworzyć nas na obraz i podobieństwo swojej mamusi, pierwszej i najważniejszej kobiety? To niezbyt zachęcająca perspektywa, ale przyjrzyjmy się jej uważnie i tak obiektywnie, na ile jesteśmy w stanie to zrobić. Pierwsza faza związku, trwająca średnio dwa lata, to etap tzw. docierania się - ustalania zakresu odpowiedzialności i obowiązków, tworzenie części wspólnej, czyli lepienie sfery "my”. A żeby coś ulepić, trzeba mieć glinę. A gliną jest to, co wynieśliśmy z naszych rodzinnych domów. Choćbyśmy nie wiem jak się zarzekali, że w naszej rodzinie będzie inaczej, w podświadomości każdego z nas zapisane są wzorce z dzieciństwa. Jeśli np. matka twojego mężczyzny nigdy nie pracowała, bo poświęciła się dla dzieci i domu, twój partner (na świadomym poziomie) prawdopodobnie będzie wspierał cię na drodze do kariery, ale…
Kiedy przyjdzie na świat wasze dziecko i okaże się, że żadna opiekunka wam się nie podoba, być może pewnego dnia rzuci pomysł: „A może byś tak, kochanie, wzięła wychowawczy albo pracowała na pół etatu?”. Jeśli zaś twój ojciec zawsze celebrował rodzinne święta, traktował cię jak swoją małą kobietkę, obsypywał prezentami, to choć dałabyś sobie głowę uciąć, że wybranek twojego serca nie ma nic z twojego taty, to kiedy zdarzy mu się wpadka i np. zapomni o rocznicy waszego poznania, poczujesz się zraniona. Nie do końca więc wierz w mit, że uda wam się odciąć od korzeni, że stworzycie rodzinę, która będzie zupełnie inna niż te, z których wyszliście.
Prawdopodobnie będzie inna, bo powstanie z połączenia rodzinnych dziedzictw każdego z was. I nie warto z tego powodu kruszyć kopii, bo to tak, jakbyś miała pretensje, że odziedziczyłaś geny po rodzicach. Dlatego zamiast buntować się i zarzekać, że z teściami nie chcesz mieć nic wspólnego, podejmij działania rozpoznawcze.
Z teściową w tle
Nawet jeśli jesteś już wiele lat po ślubie i na temat teściów masz swoje (nie najlepsze) zdanie, zawsze możesz wybrać się na wieczorek zapoznawczy. Ale przedtem musisz wbić sobie do głowy fakt, że twój partner wybrał ciebie nie bez powodu i jego rodzina ma w tym niemały udział. Zwłaszcza jeśli twój ukochany jest najstarszym dzieckiem w rodzinie, bo pierworodny ma nieść w świat rodzinny dorobek, a - by to robić - musi mieć odpowiednią partnerkę. I dlatego, mniej lub bardziej świadomie wybrał ciebie.
Jeśli odpuścisz sobie pretensje do teściowej (przynajmniej na ten moment), postarasz się być obiektywna, nastawisz się na obserwację, przekonasz się, że to będzie cenny wieczór. Poniżej kilka wskazówek.
1. Poznaj relacje panujące w tej rodzinie, a dowiesz się, co twój partner wnosi do waszego związku. Rób to obiektywnie.
2. Pomyśl o wzorcach swojej rodziny, które ty wnosisz do waszego związku.
3. Poznaj zasoby obydwu rodzin - i te w sensie pozytywnym, ale i ograniczenia (nie traktuj ich jako wady). Na przykład możesz uznać, że zasobem ze strony teściów jest ich chęć niesienia pomocy wszystkim członkom rodziny, a ograniczeniem - przekonanie teściowej, że rolą kobiety jest zajmowanie się domem. Nawet jeśli do tej pory uważałaś to za wadę, pomyśl, że dzięki temu masz u boku mężczyznę, który potrafi docenić domowy obiad, ale też nie stroni od zmywania naczyń, bo w domu rodzinnym to należało do jego obowiązków. Pamiętaj, że jeśli będziesz wiedziała, który wzorzec wyniesiony z twojego lub męża domu ci nie pasuje, łatwiej będzie ci go kontrolować.
4. Jeśli już wiesz, z jakiej gliny będziecie lepić wasze „my”, będziesz mogła postanowić: n co powtarzacie, bo obydwoje uważacie, że to fajny model, np. celebrowanie rodzinnych uroczystości; n co odrzucacie albo robicie odwrotnie, np. podział domowych obowiązków na typowo męskie i typowo kobiece.
5. Dokładnie przeanalizuj relacje panujące w domu teściów, które ci nie odpowiadają, np. jeśli uważasz, że twój teść to despota, pomyśl, że obydwoje (teść i teściowa) pracują na ten despotyzm. Zamiast krytykować teścia, poobserwuj, co robi teściowa, że zgadza się na zachowania swojego męża i staraj się nie popełniać jej błędów.
6. Po powrocie do domu spróbuj w nieagresywny sposób porozmawiać o swoich obserwacjach z partnerem. Możesz np. powiedzieć: „W waszym domu twój ojciec zawsze ma ostatnie słowo, ale wydaje mi się, że mama się na to zgadza. Wiesz, kochanie, ja bym chciała, żebyśmy ważniejsze decyzje podejmowali wspólnie. Co ty na to?”. Na tym właśnie polega tzw. kobieca dyplomacja. To naprawdę cenna sztuka. Jeśli ją opanujesz, uda wam się uniknąć wielu małżeńskich nieporozumień.
7. Nawet jeśli tworzycie udany związek, raczej nie uda wam się uniknąć kłótni. I dobrze, bo każda konstruktywna kłótnia oczyszcza domową atmosferę. Pamiętaj jednak, by w czasie kłótni nie używać argumentów: „Bo ty jesteś taki sam, jak twój ojciec”. Ważne, byś wiedziała, że robisz to nie dlatego, że nie cierpisz swojego teścia, ale prawdopodobnie dlatego, że boisz się wprost krytykować swojego partnera.
Test na teściową
Na zakończenie proponuję ci ćwiczenie, które być może cię zdenerwuje, ale… zanim rzucisz w męża gazetą, przeczytaj. Weź kartkę i wypisz swoje wady. Na drugiej kartce wypisz wady swojej teściowej. Tę część ćwiczenia prawdopodobnie zrobisz z wielką przyjemnością. A teraz porównaj obydwie kartki. I co? Nie masz wrażenia, że są identyczne? Tak to już jest, że w innych najczęściej drażnią nas wady, których sami w sobie nie dostrzegamy. Miłego dnia.