Są zadbane, mają dzieci i dobre posady, pochodzą z dobrych domów. Nie piją - popijają. Tak, żeby nikt nie widział, nie podejrzewał, że coś u nich z tym piciem nie tak. Same zresztą najczęściej nie widzą w tym żadnego problemu...
Polki piją coraz więcej
Czasy, kiedy punkt 13.00 przed sklepami ustawiała się kolejka klientów oczekujących na otwarcie działu monopolowego, już minęły. W sklepach z alkoholem tłumów nie widać, a mimo to pijemy więcej. Zgodnie z danymi Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych dzisiaj Polacy wypijają od 30 do nawet 50 proc. więcej czystego alkoholu (100 proc.) niż jeszcze kilka lat temu. Największy wzrost spożycia napojów wyskokowych odnotowano wśród pań. W grupie kobiet między 18. a 29. rokiem życia pijących szkodliwie (wypijających więcej niż 7,5 litra czystego alkoholu rocznie) jest prawie dwukrotnie więcej niż jeszcze w 2002 roku. To znaczy, że co dziesiąta młoda Polka ma zadatki na alkoholiczkę.
Picie szkodliwe niszczy zdrowie - jak twierdzą lekarze, naduywanie trunków znacznie bardziej odbija się na zdrowiu przedstawicielek płci pięknej. Już po 10 latach zniszczeniu ulegają wątroba, nerki, znacznie pogarsza się wygląd skóry. Panowie na takie efekty czekają dwu albo i trzykrotnie dłużej. Picie szkodliwe to także przedsionek uzależnienia. Dzieli je od niego cienka, czasami niedostrzegalna linia. Kiedy „środek relaksujący” czy „wspomagacz” zamienia się w coś, bez czego nie można żyć? Gdzie jest granica, której przekroczyć nie wolno? Wiele Polek może się tego dowiedzieć, gdy będą już daleko po drugiej stronie.
Olga (33)
Czasami przypomina mi się, jak wyobrażałam sobie swoje życie, kiedy miałam 17, 18 lat… Miało być zupełnie inaczej. Kariera oczywiście, ale i dom, dużo pasji, dużo ognia. Z tego wszystkiego został mi tylko dom. W dodatku niezbyt pełny, bo Mariusza, mojego męża, w gruncie rzeczy w tym domu nie ma. Pracuje jako przedstawiciel handlowy firmy z branży chemii budowlanej. Wyjeżdża w delegacje na trzy, czasami cztery dni. A ja… siedzę w domu jak królewna zamknięta w wieży. Pranie, gotowanie, mycie kibla, wycieczka do piaskownicy, od nowa pranie, gotowanie, mycie kibla… I tylko piwo, dwa, coraz częściej trzy - wieczorem, dla relaksu, żeby się oderwać. To jedyny „luksus”, na jaki mnie stać.
Miało być inaczej. Po maturze i studium sekretarskim dostałam pracę w urzędzie miejskim w moim rodzinnym miasteczku. Swój numer wewnętrzny, swoją szafkę na papiery. Rodzice puchli z dumy. Pewnie, że posada w urzędzie to nie kokosy, ale w naszej mieścince to naprawdę coś znaczy. I przede wszystkim to stała, pewna praca, bo przecież urzędu ot tak nie zamkną, nie zlikwidują. Po wyjściu za mąż szybko zaszłam w ciążę. Źle ją znosiłam, było ryzyko poronienia. Ostatnie 3 miesiące przeleżałam. Gdy przyszła na świat Ida, byłam bardzo szczęśliwa. Zajmowałam się nią, Mariusz opiekował się nami obiema. Ale po macierzyńskim chciałam wrócić do pracy. Niestety. Idusia zaczęła chorować. Często się przeziębiała, dwa razy miała zapalenie oskrzeli, myślałam, że będzie musiała iść do szpitala. Na szczęście obyło się bez tego, została w domu na silnych antybiotykach. Nocami dusiła się od kaszlu. Nasza pani doktor powiedziała: „Przykro mi, dziecko ma nadwrażliwość oskrzeli, będzie często chorować. Proszę zapomnieć o oddaniu jej do żłobka”. Dlatego dopiero po dwóch latach od porodu umówiłam się w referacie architektury, w którym pracowałam wcześniej, na rozmowę. Szefowa bez owijania w bawełnę powiedziała, że pracy dla mnie nie ma.
Skoro i tak musiałam zostać w domu, postanowiłam: wykorzystam okazję, teraz nie ma posady, może potem coś się zwolni, a na razie urodzę drugie dziecko… Na świat przyszedł Antoś. Już przed jego urodzeniem zaczęłam popijać piwo. Oczywiście nie w ciąży, i nie w czasie karmienia. Czasami, gdy położyłam już Idę spać i szłam włączyć sobie ulubiony serial, brałam piwo męża. Siadałam przed telewizorem, zatapiałam się w historię rodziny Mostowiaków i popijałam piwo. Mariusz się śmiał: „Co, tak cię zmęczyło to siedzenie w domu, że musisz sobie walnąć browca dla relaksu?”. Bo on tak właśnie robił po ciężkim dniu pracy. Zresztą - normalka. Mój ojciec też pił po pracy, tylko wódkę. Wszyscy pili. A ja? Tak, czułam się zmęczona. Ta małżeńska i macierzyńska rutyna… Nie tak chciałam żyć. Jak na moje rodzinne strony zdobyłam niezłe wykształcenie, policealne, kierunkowe. To prawda, nie mam studiów, a angielski znam „średnio na jeża”. Ale i tak sądziłam, że jestem nieźle przygotowana do „wyścigu szczurów” - przynajmniej na lokalną skalę.
Po urodzeniu Antosia Mariusz został przedstawicielem na cały region i zaczął częściej wyjeżdżać. Czułam się, jakbym była samotną matką. Wszystko sama: zrobić zakupy, zająć się domem, oporządzić dzieci, wezwać hydraulika do pralki zepsutej trzeci raz w tym półroczu, naprawić Idzie rowerek. I tylko koszule, które prasowałam wieczorem dla Mariusza przypominały mi, że mam męża. W naszym domu zawsze był alkohol - piwo, bo Mariusz lubił sobie wypić wieczorem. Ostatnio, jak wracał, też pił więcej - czasami nawet cztery piwa w czasie jednego meczu. Kupował tych piw sporo. Zajęły dolną półkę narożnej szafki w kuchni, czteropak puszek zawsze czekał schłodzony w lodówce. Zaczęłam podbierać piwo Mariuszowi. Najpierw wieczorami. Ale piłam już więcej - żeby się lekko wstawić. Potem zdarzało mi się sporadycznie wypić piwo w południe, jak robiłam obiad. Otwierałam puszkę, wlewałam do szklanki (nie chciałam, żeby Ida wypaplała ojcu) i zabierałam się do roboty. Obrać ziemniaki - łyczek, zrobić kotlety - łyczek, odcedzić ziemniaki - łyczek, zrobić surówkę - łyczek, zetrzeć jabłko dla Antoniego - o, pusto. Więc zaczęło mi się zdarzać, że otwierałam drugą puszkę. Czułam lekki „gazik” w głowie, ale nie sądziłam, że jestem pijana.
Jeden raz, po dwóch piwach wypitych w domu, podczas sprzątania i gotowania, wzięłam Antosia i Idę na spacer do pobliskiego parku. Wyszliśmy. Był piękny, ciepły, wiosenny dzień. Słońce grzało. Po pięciu minutach zrobiło mi się gorąco. Po dziesięciu szumiało mi w głowie. Zaczęły mi się plątać nogi. Bez słowa zawróciłam wózek. „Mamusia źle się poczuła, musi się położyć” - powiedziałam Idzie, zawiedzionej, że nie pobawi się na huśtawce. Po przekroczeniu progu mieszkania z ulgą zwaliłam się na łóżko. Boże! Byłam pijana. Powinnam była od razu wyciągnąć z tego nauczkę, zebrać się do kupy. Ale ja pomyślałam tylko, że muszę bardziej uważać. Mniej więcej wtedy też Mariusz odkrył, że podbieram mu już sporo tego piwa. Pokłóciliśmy się o to strasznie. Zwymyślał mnie od leniwych krów, krzyczał, że tak mało mam obowiązków i nawet tych nie potrafię dobrze wypełnić, że nie dbam wcale o nasze dzieci. Puściły mi nerwy. Przecież to on trzymał hektolitry piwa w domu, to on coraz częściej wieczorem był zwyczajnie na rauszu! Mariusz wyjechał w kolejną delegację, a ja zaczęłam kupować własne piwo. Było tanie. Odkryłam nowy, fascynujący świat.
Piwa Mariusza były gorzkie, a w sklepach był ogromny wybór słodkich, smakowych piw dla kobiet. I gotowych drinków. Pomarańczowy, cytrynowy, arbuzowy… Ten pierwszy, wlany do szklanki, wyglądał jak Fanta. Przerzuciłam się więc na piwa smakowe i drink pomarańczowy. Butelki i puszki chowałam do plastikowej torby, wypchanej papierem i wyrzucałam tego samego dnia. Wypchanej papierem, żeby nie dzwoniły i nie brzęczały, gdy szłam do śmietnika. Wydawało mi się, że wszyscy patrzą, choć mówiłam sobie: „Hej, nie robię nic złego! To tylko piwko, nie wódka!”. Największy problem to były oczywiście zakupy. Wyrzucić można tak, żeby nikt nie widział, ale kupić tak się nie da. Starałam się rzadko kupować w sklepie blisko domu, żeby ekspedientka się nie zorientowała, ile piję. Więc często było tak: szłam z dziećmi do odległego parku, z wielkim placem zabaw i wracając, wstępowałam do pobliskiego sklepu. Mówiłam: „Poproszę pół kilo białego sera, dwie grahamki, mleko pełnotłuste, cztery pomidory, sześć jaj… hm, to chyba wszystko… A, i jeszcze dwa piwa, o te, z tej dolnej półki”. Wychodziłam z siebie, żeby to wyszło naturalnie, bo zaczęłam się wstydzić tego mojego piwa.
Kilka razy zdarzyło się, że zakupy robiłam w drodze do parku - bo Ida chciała loda, cukierki. Raz - to było latem zeszłego roku - otworzyłam piwo na placu zabaw. Nie czułam się dziwnie, często widywałam tam matki z puszkami. Miałam kiepski dzień, Mariusz nawrzeszczał na mnie przez telefon, bo zawracałam mu cztery litery większym łóżeczkiem dla Antosia. Pytał, czy on musi wszystkim się zajmować, czy taka prosta sprawa, jak kupno łóżka, przekracza moje możliwości, czy może jestem zbyt zajęta i trzeba nająć mi asystentkę… Otworzyłam piwo. Wzięłam łyk. Oparłam się wygodnie o ławkę. Ida szalała w piaskownicy, Antoś spał smacznie w wózku. Patrzyłam na liście, słuchałam ptaków. Otworzyłam drugą puszkę. Sama nie wiem, jak to się stało, że zasnęłam. Obudziła mnie Ida. Stała obok, ciągnęła mnie za rękę. „Mamo, mamo! Chyba znowu źle się poczułaś…”. Dwie puszki po piwie leżały na alejce. Jeszcze nigdy tak się nie wstydziłam. Przecież dzieciom coś się mogło stać! Nie miałam z kim o tym porozmawiać. Tego wieczora weszłam do internetu. Trafiłam na forum Akcji SOS (www.alkoholizm.akcjasos.pl). Zaczęłam poznawać ludzi, którzy też popijali, pili. Zrozumiałam, że jestem krok od uzależnienia. Od zeszłego roku staram się nie pić, chociaż często mnie korci. Myślę, żeby pójść na terapię, może mityng AA? Chciałabym, żeby Mariusz też poszedł. Ale wiem, co powie: „Postradałaś rozum, z nudów ci się w głowie poprzewracało! Mam stresującą pracę, lubię wypić wieczorem piwo, to normalne!”. Wiem, bo przecież… wszyscy tak mówią. ważne Przeczuwasz, że alkohol zaczął odgrywać w twoim życiu zbyt ważną rolę? Poszperaj w internecie. Zbierz wiadomości, poznaj inne kobiety, które przeżywają to samo, co ty. www.alkoholizm.akcjasos.pl - forum, czat, ważne informacje; www.parpa.pl - ważne adresy, książki, informacje; www.ipz.edu.pl - czytelnia tekstów, adresy, testy.
Beata (30)
Lubię się zabawić. Nie ma w tym nic złego. Wiem, że teraz robi się wielkie halo z tego, że kobiety potrafią dużo wypić. Przez całe wieki faceci chlali na umór i nikt nie widział w tym niczego niewłaściwego. Pewnie, że jeśli przejmujemy męskie role, zawody, jeśli wymaga się od nas, żebyśmy były facetami w spódnicach, to i męskie rozrywki też nam się należą.
Już w czasie studiów ostro balowałam. Na ostatnim roku poszłam do pracy. Dział marketingu, znana firma produkująca słodycze, międzynarodowy koncern. Ciężko było. Zwłaszcza że na początku byłam takim „przynieś - zanieś - pozamiataj”. Nierzadko wychodziłam z firmy po 21.00. Wracałam do pustego, wynajmowanego mieszkania. Nawet kota nie mogłam mieć, nawet kwiatki więdły, bo nie miałam kiedy ich podlewać. Oczywiście o facecie nie było mowy. Nie miałam czasu. Nie miałam siły ani ochoty. Ale człowiek potrzebuje towarzystwa, kontaktów, innych ludzi. Mężczyzn również. Więc w weekend nadrabiałam zaległości. Stać mnie było. Z dwoma kumpelkami ze studiów umawiałyśmy się na melanże. Najpierw spotkanie w mieszkaniu którejś. Dobieranie ciuchów, robienie makijaży i fryzur. Śmiechy, chichy. Oczywiście od razu było grane winko. Albo i dwa. Albo koniak. Koniak lubiłam najbardziej, bo po winie (dużej ilości rzecz jasna) puchnie brzuch i nie wygląda się zbyt seksownie w obcisłych kieckach, a koniaku nie pije się tyle, daje szybko efekt i w ogóle. No. I potem dzwoniło się po taryfę i zaczynał się rajd po klubach.
Zaczynałyśmy od „Piekarni” - to wtedy było najmodniejsze, najbardziej trendy miejsce. Na bramce stała „sekserka” - od jej widzimisię zależało, kogo wpuszczą. Ale my wchodziłyśmy zawsze, choć ja najczęściej byłam już tak zalana, że tego nie pamiętam. W środku jedna zostawała z torebkami - Kaśka, bo nie lubiła tańczyć - my ruszałyśmy na dance floor. Zaraz pojawiali się jacyś faceci. Tam się tańczy niby oddzielnie, ale w kółkach i szybko można podłapać jakiegoś „amanta”. Nie, nie chodziłam tam na seks! Chciałam się do kogoś poprzytulać w tym tańcu, myślałam o tym, żeby pojawiła się jakaś chemia, żeby wiedzieć, że się komuś podobam… Jak nam się nudziło, jechałyśmy dalej. W objazd miasta. Z wielu takich wyjść nic nie pamiętam. Po jednym znalazłam w kieszeni futerka guzik od męskich spodni. Ale czyich? Nie mam pojęcia. Śmiałyśmy się potem z dziewczynami z takich sytuacji. Kiedyś, po imprezie z okazji Beaujolais Nouveau wróciłam tak nawalona, że ledwo trafiłam kluczem do dziurki. Strasznie było mi niedobrze. Mam takie przebłyski pamięci - idę do toalety, schylam się nad muszlą. Potem to nic nie pamiętam. A potem obudziłam się o czwartej rano, z policzkiem przyciśniętym do klozetu, w staniku i rajstopach. Dziwne, bo w rajstopach miałam trochę tynku. Skąd się tam wziął? Nie wiem. Potem mi się przypomniało, że na otwarciu nowego klubu zaciągnęłam jakiegoś gościa pod schody. Nawet mi się nie podobał, zdaje się, że było mi go żal, bo wyglądał na smutnego. Całowałam się z nim, to wszystko. Zrywałyśmy z dziewczynami boki z tej historii.
W ciągu pięciu lat od zakończenia studiów wiele się w moim życiu zmieniło. Jestem teraz senior managerem, czyli awansowałam. Też wychodzę po 20.00, ale wracam już do własnego, fajnie urządzonego M - oczywiście, na kredyt. Dalej nie mam faceta, kota ani kwiatków. Kaśka wyszła za mąż i szlaja się z nami rzadziej, ale mam dwie nowe przyjaciółki, które też lubią dobrą zabawę. Dalej jeździmy w weekendy do klubów, ale już nie zawsze. Czasami po prostu spotykamy się u mnie, czy u którejś z dziewczyn, coś gotujemy i pijemy wino. Dużo - możemy zaszaleć, bo wtedy wydęty brzuch już się nie liczy. Butelka na głowę to plan minimum, najczęściej przekraczany. Pamiętam, jak z Agą we dwie wypiłyśmy sześć butelek. Jak skończyłyśmy o świcie, miałam wrażenie, że jestem zupełnie trzeźwa. Nawet zadzwoniłam na komisariat i zrobiłam awanturę o psa, który wył na balkonie w bloku naprzeciwko. Nie kręciło mi się w głowie, nic. Byłam przekonana, że po prostu zdrzemnę się trzy godzinki, wstanę, wsiądę w samochód i pojadę do pracy, bo o dziesiątej miałam spotkanie z product managerami w sprawie nowych żelków. Ale jak się obudziłam o ósmej, miałam wrażenie, że jadę na karuzeli. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo jestem pijana. Jednak do samochodu nie wsiadłam, oczywiście, że nie! Lubię zaszaleć, lubię się wstawić, ale mimo wszystko jestem odpowiedzialną osobą i myślę. Nie wsiadam do wozu nawet na kacu, jak zabaluję w tygodniu - jadę do pracy taksówką.
Andżelika (19)
Mieszkam w małym mieście nad Narwią. Most, droga szybkiego ruchu na Mazury, pomnik Armii Czerwonej. Ryneczek, kościół i blokowiska. Kilkanaście pubów i dyskotek. To jedyne miejsca, w których można spędzać czas. Można siedzieć w parku, ale jesienią i zimą trochę się marznie. Wystarczy wejść do pubu - można pogadać ze znajomymi, zagrać w bilard i lotki, pograć na automatach, potańczyć. No, ale jest warunek - trzeba kupić piwo. Chciałam zostawić to za sobą. Marzyła mi się - i dalej marzy - Warszawa.
Raz na pół roku jeździmy tam z kumpelą PKS-em. Nocuję u siostry, która mieszka w stolicy. Chciałabym chodzić po tych szerokich ulicach, robić zakupy w centrach handlowych, mieć fajną, ciekawą pracę. Złożyłam papiery na nauki polityczne na UW, ale się nie dostałam. Kolejny rok w tej dziurze… Przepłakałam trzy noce. Musiałam znaleźć pracę, żeby odciążyć rodziców. Pracuję na pół etatu w ciucholandzie. Na rękę dostaję tyle, że starcza mi na błyszczyk do ust i wypady do pubów.
Chłopak, z którym chodziłam w liceum, wyjechał. Mam dwie przyjaciółki, które też się nie dostały na studia. Jak jest ciepło, kupujemy sok jabłkowy, wódkę i idziemy nad wodę. Przy wódce czas szybciej płynie, nie myśli się o tym, co będzie, co ze sobą zrobić. Człowiek nie przejmuje się takimi rzeczami. Jest lekko, chce ci się śmiać. Potem wygłupiamy się z dziewczynami, chodzimy po mieście, krzyczymy, śpiewamy. Czasami spotykamy chłopaków. Idziemy razem do parku albo do jakiegoś pubu. Na początku wódka mi nie wchodziła. Okropna jest w smaku. Lepsza jest ta cytrynowa, nie śmierdzi tak. Ale z sokiem jabłkowym prawie nie czuć. Można robić mocne drinki, i tak cię nie skręca. Piwo jest smaczniejsze, ale drożej wychodzi. Pół litra wódki na trzy dziewczyny to jest już superzabawa. Można naprawdę nieźle popłynąć.
Nigdy nie próbowałam bawić się na trzeźwo. Nikt tak nie robi. No, byłoby mi trochę głupio. Ale nie tylko o to chodzi. Jak kiedyś napiłam się mniej, a cała reszta była już ubzdryngolona, to nie bawiłam się dobrze. W ogóle nie rozumiałam, z czego oni się śmieją. Chłopcy mieli takie cielęce oczy, dziewczyny były spocone i czerwone. Staram się hamować, bo raz po jednej imprezie obudziłam się w łóżku jakiegoś faceta. Starszego. Chyba poznałam go na dyskotece. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co zrobić. Szybko zebrałam swoje rzeczy i uciekłam. Modlę się tylko, żeby więcej go nie spotkać.
Wiem, że chłopaki mają taki sport - piją do upadłego, żeby urwał im się film. Dziewczyny niektóre też się w to bawią. Ja nie. W tym roku też będę próbowała z tymi studiami w Warszawie, ale nie wiem, czy się dostanę… Nie miałam kasy na kursy przygotowawcze, niespecjalnie się uczyłam, więc nie mam wielkich szans, co? Niby to tylko rozmowa kwalifikacyjna, ale co ja mogę ciekawego powiedzieć takiej komisji? Na niczym się nie znam. Zobaczymy. Może coś innego wymyślę. Może poproszę siostrę, żeby pozwoliła mi ze sobą zamieszkać, na jakiś czas chociaż. To nie będzie proste, bo ona mieszka z facetem w wynajmowanej kawalerce. Ale to moja siostra, na pewno mi pomoże. Zamieszkałabym w Warszawie, poszłabym na płatne studia. Wyrwałabym się stąd. Tam też pewnie wszyscy tak samo się bawią, siostra mi mówiła. Ale w innych lokalach, piją co innego, inaczej. Pewnie, że mogłabym tam spróbować bawić się bez alkoholu. Bo tu, gdzie mieszkam, to raczej nie do zrobienia.