Wszystko wiąże się z tzw. hormonem głodu, czyli greliną. Powstaje ona w pustym żołądku, potem dostaje się do krwiobiegu, skąd jest transportowana do mózgu. Dopiero wtedy czujemy, że chce nam się jeść (to dlatego trzeba jeść powoli, bo także informacja o zaspokojeniu apetytu dociera do naszego mózgu dopiero po jakimś kwadransie).

Reklama

Okazuje się, że zamiłowanie do jedzenia jest naturalne i może mieć zbawienny wpływ na nasz organizm: bo wysoki poziom hormonu głodu oprócz tego, ze przekazuje nam informację: "zjedz, daj organizmowi siłę", działa też antydepresyjnie. Na razie badania przeprowadzono na myszach, ale pokazują one, że kiedy nie spełnimy rozkazu wydanego hormon, owszem, jemy mniej, ale mamy większe skłonności do popadania w zły nastrój.

Jak wynika z badań zespołu doktora Jeffreya Zigmana, myszy, które miały wysoki poziom greliny oraz nieograniczony dostęp do jedzenia, były czterokrotnie mniej podenerwowane i nie miały depresji. Natomiast te, które nie mogły zaspokoić głodu, o którym informowała je grelina, były smutne i przybite.

Naukowcy mają nadzieję, że po szerzej zakrojonych analizach, badania nad greliną pomogą w leczeniu anoreksji i bulimii. A dla nas wypływa z tego jeden wniosek - w życiu zawsze należy kierować się instynktem, on nas nigdy nie zawiedzie. Przecież każdy wie, że nic nie uszczęśliwia bardziej niż pyszny posiłek.

Reklama