Oczywiście mistrzami w pochłanianiu ogromnych posiłków są Amerykanie. Wie to każdy, kto choć raz odwiedził Stany i zamówił obiad w knajpie lub chociaż lody w cukierni. Tam wszystko jest XXXL. Jak wyznała "New York Timesowi" kelnerka jednej z amerykańskich restauracji: "Może klienci narzekają czasem na smak, ale nigdy na rozmiar porcji". A w restauracjach codziennie żywi się 133 milionów Amerykanów, którzy przyznają, że to "część ich stylu życia".
Za oceanem wszędzie jest mnóstwo reklam jedzenia, skierowanych bardzo często do dzieci, Ameryka ciągle jest wodzona na pokuszanie. Ostatnio jedna z sieci fast-foodów nazwała swojego gigantycznego hamburgera "Pomnikiem dekadencji”, inne w swoim menu proponują Góry Jedzenia.
Według raportu ONZ, Amerykanie jedzą najwięcej na świcie - 3770 kalorii dziennie, zaraz po Kanadyjczykach (3590) i mieszkańcach Indii (2,440).
Paul Roberts, autor książki "The End of Food", twierdzi, że zmniejszenie spożywanych porcji może pomóc. "Gdyby przekonać ludzi do mniejszych porcji, panika na giełdach żywności byłaby mniejsza, ceny by się ustabilizowały”. Zgadzają się z nim pracownicy departamentu rolnictwa, którzy namawiają George'a Busha na zainicjowanie kampanii promującej mniejsze spożycie jedzenia. W tym roku bowiem ceny żywości w Stanach wzrosną o około 5 procent, najwięcej od 1990 roku.
Czy zła sytuacja ekonomiczna to metoda, by zmusić Amerykanów do diety? To dość przewrotna metoda, bo jak pokazują badania, wcale nie wróży im zdrowia. Jak podaje Ford Marketing Institute wysokie ceny żywności spowodowały, że 48 procent Amerykanów po prostu kupuje mniej... warzyw, które są relatywnie droższe. Warto odchudzić amerykańskie talerze, ale warzyw nie było na nich nigdy za dużo. No może z wyjątkiem ziemniaków...