Marta Jarosz: Wielu rodziców traktuje początek roku szkolnego podobnie jak pierwsze dni każdego roku kalendarzowego i robi „listę postanowień” dla swoich dzieci. Czy to przynosi pozytywne skutki?

Reklama

Jakub Gutowski: Tak, jak najbardziej. Robienie postanowień działa motywująco, a to, że dziecko podejmuje je wraz z początkiem nowego roku szkolnego, jest całkowicie naturalne, bo wiąże się z organizacją jego czasu, którą wyznaczają określone obowiązki. Tworzenie takiej listy celów powinno być jednak bardzo starannie przemyślane, żeby dawało efekty, których oczekujemy.

Co konkretnie musi się więc zadziać, aby tak się stało?

Przede wszystkim zajęcia pozaszkolne, które wybieramy dla dziecka, powinny być zgodne z jego zainteresowaniami i pasjami. Dziecko nie powinno być angażowane w zajęcia dodatkowe wbrew swojej woli, a to wcale nierzadki przypadek, że mama czy tata upierają się, aby maluch chodził na przykład na lekcję gry na pianinie, a on wyraźnie woli jakieś zajęcia plastyczne lub sportowe. Mały człowiek powinien mieć prawo wyboru. Warto przy tym zwrócić uwagę na to, jakiego rodzaju niechęć wyraża dziecko wobec tego, co mu proponujemy. Możliwe bowiem, że nie chce uczestniczyć w lekcjach muzyki ze względu na konkretnego nauczyciela czy specyfikę miejsca, w którym odbywają się zajęcia. W takiej sytuacji może się okazać, że wystarczającą zachętą do tego rodzaju aktywności będzie np. zmiana grupy lub instruktora.

O czym jeszcze powinni pamiętać rodzice organizujący czas dziecku i chcący je wszechstronnie rozwijać?

O tym, żeby nie przeładowywać go obowiązkami. Każdy ma prawo do odpoczynku. Dziecko wracające ze szkoły powinno mieć pewien czas (przed lub po odrobieniu lekcji) zarezerwowany tylko dla siebie – na robienie tego, co chce, np. na ulubioną zabawę. I jeszcze jedna ważna rzecz: rodzice nie mogą „się usztywniać”, jeśli chodzi o plany wobec swoich dzieci.

Co to znaczy?

Reklama

Że niekiedy kurczowo trzymają się swoich założeń i zupełnie nie biorą pod uwagę możliwości zmiany „harmonogramu działań”. Trzeba się nauczyć, że to nie koniec świata, jeśli planowało się, że dziecko zostanie wirtuozem skrzypiec, a ono po paru lekcjach ma dość i nie chce tego robić. Marzy o spróbowaniu czegoś innego, sprawdzeniu się na innym polu. Rodzice, którzy tego nie akceptują, najprawdopodobniej mają podobny problem ze sobą w dorosłym życiu – nie są elastyczni, źle znoszą wszelkie nieprzewidziane zmiany planów.

A co w takim razie z powszechnie znaną prawdą, że do sukcesu dochodzi się wyłącznie drogą wyrzeczeń, maksymalnego skupienia na określonej aktywności i bardzo ciężkiej pracy? Wirtuozem raczej nie zostanie ten, kto jako dziecko próbował wszystkiego po trochu…

Tak, to prawda, że geniusze określonych dziedzin zwykle od dziecka ciężko pracują na swój sukces, ale każdy rodzic powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chce wychować geniusza, czy szczęśliwego człowieka, bo to często nie idzie ze sobą w parze…

W takim razie jak warto motywować dziecko do oczekiwanych działań i zachowań – nie tylko w wieku szkolnym, ale i młodsze?

Najprostszy sposób to chwalenie go za nawet najdrobniejsze sukcesy, ale nie tylko – również za same podejmowane przez nie starania. Oczywiście warto też stosować system nagród, ale niekoniecznie rozumiany jako kupowanie kolejnych zabawek czy sprzętów. Dla dziecka wartościową nagrodą jest już samo wyrażenie przez opiekuna uznania. Może nią być też np. czas dodatkowo spędzany z rodzicem na jakiejś wyjątkowo atrakcyjnej dla dziecka aktywności, takiej jak choćby wspólne wyjście na spacer w wybrane przez nie, zazwyczaj nie odwiedzane miejsce, lub obejrzenie wymarzonego filmu, czy nawet wyczekiwane pójście na basen ze zjeżdżalnią. To wszystko dziecko może „dostawać w nagrodę”. Polecam także korzystanie z jakiegoś przejrzystego systemu zapisywania pozytywnych i negatywnych zachowań dziecka. Warto umówić się z naszą pociechą, że za każde pożądane zachowanie będzie otrzymywało na przykład uśmiechniętą buźkę, którą przykleimy do specjalnie przygotowanej w tym celu tablicy. Kiedy uzbiera się ich określona liczba, dajmy na to: 10, maluch dostanie w zamian coś, na czym mu zależy – może to być nawet wymarzona zabawka. Oczywiście w ten sam sposób warto wykorzystywać smutne buźki. Ich określona liczba będzie skutkować wprowadzeniem jakiejś wcześniej ustalonej kary.

Taka prosta rzecz naprawdę może skutecznie działać?

Jak najbardziej – pod warunkiem, że rodzice będą konsekwentni i wytrwali w swoich ustaleniach. Jeśli bowiem umówią się z dzieckiem na te buźki i zapomną o ich stosowaniu po tygodniu, pożądanego efektu na pewno nie będzie.

A porównywanie z rówieśnikami to dobry sposób motywowania dziecka?

Nie polecam go, bo przecież nikt nie chce zaszczepić w dziecku poczucia niższości, a tak może się stać, gdy dziecko będzie miało nieustannie stawiane wzory do naśladowania w postaci swoich rówieśników.

Co gorzej wpływa na małego człowieka: traktowanie go jak dorosłego czy niekończące się dawanie ulg, „bo to przecież dziecko”?

I jedna i druga postawa rodziców będzie miała negatywne skutki. Dziecko musi znać system obowiązujących je reguł, który równocześnie powinien być dostosowany do konkretnego etapu jego rozwoju. Szczególnie warto zwrócić uwagę na rodzaj kar – te zbyt surowe są zazwyczaj mniej efektywne od łagodniejszych, bywa też, że odnoszą skutek odwrotny do zamierzonego budząc w dziecku poczucie nieuzasadnionej krzywdy i skłaniając je do zachowań buntowniczych. Nie oznacza to jednak, że z kar trzeba zrezygnować. Przeciwnie: jeśli na przykład ustaliło się z dzieckiem, że nie wolno mu wrzucać mydła do sedesu, a karą za takie zachowanie będzie odebranie prawa do zjedzenia lizaka, to ten lizak faktycznie ma nie trafić w ręce malucha. Warto tylko pamiętać, że mimo kar dziecko ma przez cały czas czuć się bezwarunkowo kochane.

Jak to praktycznie zrobić?

Najprościej mówiąc: na co dzień – przytulania i słownych wyrazów miłości nigdy za wiele, ale oczywiście w takiej sytuacji jak na przykład wspomniane ponowne utopienie mydła w toalecie raczej żaden rodzic nie będzie zbyt chętny do obejmowania malucha (i słusznie zresztą). W podobnych wypadkach, aby podtrzymać w dziecku poczucie, że jest kochane, nie rezygnując jednocześnie z egzekwowania obowiązujących je zasad, często wystarczy powiedzieć: kocham cię i zawsze tak będzie, ale ustaliliśmy, że tego nie wolno ci robić, więc teraz musisz mieć karę.

Jak często zdarza się, że rodzice są „bez skazy”, a dziecko sprawia trudności wychowawcze?

Bardzo rzadko. Zdecydowana większość nieprawidłowych zachowań dzieci jest odbiciem postaw i skutkiem błędów ze strony ich opiekunów.

I nawet to, że nastolatki „się psują” to wina opiekunów?

Bunt nastolatka to zupełnie naturalne zjawisko. Dorastający człowiek musi na pewnym etapie częściowo odrzucić wpajany mu system wartości, między innymi po to, żeby stworzyć swój własny. W tym momencie od rodziców zależy to, jak sprawnie obu stronom uda się przejść przez ten trudny czas. Im lepsza komunikacja między nimi i dzieckiem została wypracowana wcześniej, tym dorastanie będzie mniej bolesne. Należy też pamiętać o tym, że funkcjonowanie psychiczne i emocjonalne dorastającego nastolatka jest inne niż dziecka, którym do niedawna był.

To jakie postawy rodziców robią dzieciom więcej szkody, niż pożytku?

W największym skrócie: wspomniany już brak konsekwencji, niespójność w wymaganiach obojga rodziców – np. mama pozwala, a tata nie, brak komunikacji z dzieckiem, dostrzeganie wyłącznie błędów i karanie za nie, a niedostrzeganie sukcesów i brak pozytywnych wzmocnień. Zarówno nadmierna pobłażliwość, jak i zbytnia surowość są szkodliwe. Brak czasu dla dziecka – nie tylko tego zarezerwowanego na dopilnowanie lekcji, ale też przeznaczonego na wspólne aktywności, zabawę, szczere rozmowy. Wyjątkowo toksyczne jest też odrzucanie emocjonalne dziecka, okazywanie mu chłodu.

W szkole często bywa tak, że dobrym uczniom wybacza się więcej, jeśli chodzi o zachowanie i ta postawa jest przejmowana również przed rodziców. To dobrze, czy źle?

Oczywiście źle, i to z co najmniej dwóch powodów. Gorszy uczeń, surowiej karany niż lepszy za ten sam wybryk, zaczyna odczuwać wobec niego negatywne emocje, a to może się różnie skończyć, zaburzyć relacje koleżeńskie, a w skrajnych przypadkach nawet prowadzić do odrzucenia i prześladowań pilnego dziecka przez rówieśników. Po drugie: lepszy uczeń niekiedy zaczyna wykorzystywać to, że wolno mu więcej i przesuwa granice swoich zachowań w niebezpiecznym kierunku.

Co powinno zaniepokoić rodziców w zachowaniu dziecka na tyle, by pomyśleli o spotkaniu z psychologiem?

Na pewno każda gwałtowna lub dłużej trwająca zmiana w jego zachowaniu. Jeśli na przykład dziecko zwykle było wesołe i otwarte, a teraz nagle zamyka się i staje małomówne lub przygnębione i ten stan trwa dłużej, np. tydzień – dwa, to dla spokoju własnego sumienia lepiej się temu bliżej przyjrzeć. Warto też na pewno skonsultować ze specjalistą skrajne nieposłuszeństwo młodego człowieka czy problemy z jego socjalizacją, które uniemożliwiają mu prawidłowe funkcjonowanie w grupie rówieśniczej.

A taka wizyta u psychologa nie stygmatyzuje…?

Na szczęście odchodzimy już powoli od myślenia, że spotkanie ze „specjalistą od emocji” to oznaka słabości. Prawda jest taka, że dziecko z dysfunkcjami odpowiednio prowadzone może znacznie lepiej odnaleźć się w grupie i społeczeństwie – także jako dorosły już człowiek – niż to bezproblemowe, ale pozbawione właściwej opieki.

Dziękuję za rozmowę.