Zbulwersowani opłatami rodzice okupują przedszkole w Biskupcu. Za opiekę muszą płacić nawet dwa razy więcej niż przed rokiem. Winią za to samorząd.
SLD zapowiedział wczoraj, że złoży do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o sprawdzenie przepisów pozwalających samorządom pobierać dodatkowe opłaty za przedszkola. Tyle że ten funkcjonujący od 20 lat system wymaga gruntownej przebudowy. Pieniądze, których domagają się gminy od rodziców, mają jedynie obniżyć, a nie pokryć w 100 proc., koszty, jakie ponoszą z tytułu funkcjonowania przedszkoli. – W niektórych gminach wydatki na oświatę przekraczają 60 proc. rocznych budżetów – mówi Marek Olszewski, wiceprzewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP i wójt gminy Lubicz.
To efekt polityki państwa. W 1991 r. przerzuciło, dając równocześnie udział we wpływach z PIT, obowiązek finansowania przedszkoli na samorządy. Tyle że narzuciło na nie ogromną liczbę dodatkowych obowiązków. Nakazało np. zatrudniać kadrę na podstawie Karty nauczyciela. Gwarantuje ona pedagogom sztywne płace i podwyżki, które daje rząd, ale w przedszkolach finansują je samorządy. Zabrania też przedszkolankom opiekować się dziećmi dłużej niż 25 godzin tygodniowo. – Koszty utrzymania przedszkoli byłyby niższe, gdybyśmy nie musieli zatrudniać według karty – uważa Elżbieta Dzierżek, dyrektor biura obsługi szkół samorządowych w gminie Łapy. Gmina rocznie na utrzymanie dwóch przedszkoli wydaje 3 mln zł. Wpłaty rodziców pokrywają 13 proc. tej kwoty.
Samorządy mają także obowiązek wypłacania przedszkolom niepublicznym 75 proc. uśrednionej kwoty, którą przeznaczają na dziecko w przedszkolu publicznym. To wysoki pułap, biorąc pod uwagę, że prywatne placówki pobierają czesne od rodziców.
Reklama
Samorządowcy – tu zgadzają się z nimi nauczycielskie związki – uważają, że finansowanie przedszkoli powinien wziąć na siebie budżet. Rząd konsekwentnie zrzuca z siebie ten obowiązek, który kosztowałby 3 – 4 mld zł rocznie. Musi jednak coś zrobić. Za rok obowiązkowo do zerówki pójdą wszystkie pięciolatki. Sześciolatki trafią do szkół i może się okazać, że nie ma w nich już miejsca na zerówki, które obecnie stanowią połowę wszystkich placówek przedszkolnych. – A wtedy ceny miejsca będą rosły szybciej niż kurs franka – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
MEN rozkłada ręce i informuje, że nie ma uprawnień do oceny lub podważania samorządowych uchwał. Zaleca, by kierować je do wojewodów.