Historia Gretkowskiej jest bowiem wielce pouczająca. Jest jak szpilka, która przekłuje każdy balon ludzkiej próżności.
Oto, co na łamach "Gali" opowiedziała pisarka: "Parę lat temu wybrałałam się na ślub. Szykowne przyjęcie przy szwedzkim stole. Nic nie mogło mnie zaskoczyć, byłam po kulinarnym safari we Francji. Zblazowana przechadzałam się z talerzykiem. Aż zgłodniałam i doszłam do końca stołu. Tam znalazłam puszeczkę czegoś wyśmienitego. Napisy nie kojarzyły mi się z żadnym językiem. Srebrną łyżeczką podważyłam wieko i dostałam się do kulinarnego raju.Coś niesłychanie wyrafinowanego, anchois z odcieniem kawioru. Ale niedługo rozkoszowałam się smakiem, bo kelner odebrał mi tajemniczy rarytas. Wziął zapałki, podpalił puszkę i wstawił ją pod kocher. Mam nadzieję, że nie rozpowiadał o idiotce zażerającej się podpałką. To była lekcja pokory i prostoty."
Mamy nadzieję, że podpałka nie zaszkodziła pisarce na żołądek. Na ego najprawdopdobniej tak, ale w ogólnym rozrachunku ta przygoda wyszła jej na dpbre.