Dziennikarka ma nie tylko wrogów w życiu prywatnym, ale także w pracy. Są o tyle groźniejsi, że potrafią zepsuć efekty nawet kilkutygodniowych przygotowań. Jeden z tygodników opisuje sytuację, jaka miała miejsce podczas ostatniego szczytu w Davos, gdzie Hanna Lis została wysłana, by przeprowadzić wywiad z premierem Donaldem Tuskiem. To wyróżnienie, zwłaszcza dla osoby, która była w ostatnich miesiącach kilkakrotnie zawieszana i odwieszana, co z zapartym tchem śledziła cała Polska.
Hanna Lis pojechała zatem na szczyt, a na miejscu okazało się, że nie może dostać się do premiera, bo… nie ma odpowiednich dokumentów! - Szwajcarska policja nie wpuściła jej do strefy, gdzie przebywał premier. Dziennikarka miała odpowiednie papiery, jednak dane w akredytacji nie zgadzały się z tymi w dowodzie tożsamości. Ktoś pomylił się przy przepisywaniu numeru do dokumentu – czytamy w tabloidzie.
Rozmowę z Donaldem Tuskiem przeprowadził w końcu Paweł Gadomski. Hania wróciła wściekła do Warszawy. Na Woronicza rozpętała się afera, bo zaczęto plotkować, że wpadka z dokumentami nie była przypadkiem, tylko celowym działaniem. Co na to sama zainteresowana. - Tak, słyszałam takie pogłoski, ale nie zamierzam tego komentować. Już się tą sprawą nie zajmuję - wyznała na łamach tygodnika .
Pogłoski krążące od miesięcy po korytarzach na Woronicza są jednoznaczne: Hanna Lis nie jest tu lubiana i wielu odetchnęłoby z ulgą, gdyby zmieniła pracę. Na razie jednak piastuje swoje stanowisko. Incydenty takie jak ten z Davos są męczące na pewno nie tylko dla wrogów dziennikarki, ale zapewne i dla niej samej.