Szkoła miała być nowoczesna, nauczyciele ambitni i ciągle się doskonalący, a młodzież wykształcona tak, żeby szturmować najlepsze uniwersytety. Są: fatalne wyniki testów gimnazjalnych i na koniec podstawówki fala przemocy na szkolnych korytarzach, mierni studenci. Co się stało z polską szkołą?

Reklama

"Przed wakacjami postanowiłem przygotować świadectwo dla polskiej szkoły" - mówi DZIENNIKOWI prof. Edmund Wittbrodt, były minister edukacji. "Stawiam jej trójkę z plusem".

Tak samo szkołę ocenia jego poprzednik, prof. Mirosław Handke. Dlaczego ich zapytaliśmy o to, jaki stopień postawiliby naszej edukacji? Obaj tworzyli i wprowadzali reformę, która miała być rewolucyjna. "Reforma została zepsuta" - mówi Handke. "Jej główne założenia zostały zlikwidowane".

W lutym 2000 roku, po pięciu miesiącach funkcjonowania reformy edukacji, OBOP zapytał Polaków, co sądzą o niej. Byli zachwyceni. 48 proc. oceniło wprowadzenie reformy jako słuszne. 40 proc. badanych uznało, że młodzież będzie lepiej przygotowana do studiów. Prawie tyle samo osób (38 proc.) było zdania, że w przyszłości nasze społeczeństwo będzie lepiej wykształcone. 34 proc. respondentów sądziło, że młodzież będzie lepiej przygotowana do zawodu. Podobny odsetek badanych miał nadzieję, że na skutek reformy podniesie się poziom nauczania w szkołach.

Reklama

Minęło osiem lat i wszystko się zmieniło. Jakość kształcenia krytykują rektorzy wyższych uczelni, nauczyciele z liceów i gimnazjów, rodzice uczniów, politycy, pedagodzy. Co się stało? "Reforma została przerwana" - mówi Edmund Wittbrodt, który wprowadzał w życie nowe założenia. Prof. Handke oskarża: "Reformę zniszczyła minister Krystyna Łybacka". Jego zdaniem, nowa matura wystartowała z opóźnieniem. "Zmarnowano trzy lata" - dodaje.

Na maturze młodzież teraz może wybierać poziom podstawowy, albo zaawansowany. "Na wyższym zdaje 20 proc. uczniów, bo to ta grupka najzdolniejszych" - podsumowuje Zofia Hryhorowicz, dyrektor Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Poznaniu. Reszta idzie na łatwiznę.

Wiadomo, że aby szybko, łatwo i przyjemnie zdać egzamin, trzeba wybrać poziom podstawowy. "W dodatku minister Łybacka zwolniła uczniów z obowiązkowego zdawania matematyki" - mówi Handke. Nikt więc się do niej nie przykłada. Konsekwencja jest taka, że mamy zanik szkół technicznych, większość wybiera wykształcenie określane jako humanistyczne. Idzie albo marketing, albo na zarządzanie. I to jest większość studentów. A nam brakuje fachowców wykształconych technicznie.

Reklama

Według twórców reformy, uczeń po gimnazjum miał wybierać między zawodówkami a liceami ogólnokształcącymi. "Minister Łybacka wprowadziła licea profilowane, czyli zawodowe" - wylicza Handke. "Ich absolwenci nie są przygotowani ani do zawodu, ani do studiów".

Eksperci załamują ręce analizując wyniki matur: uczniowie nie potrafią kojarzyć faktów, nie są oczytani, mają kłopoty z wyrażaniem swoich myśli. Gdyby część z nich poszła do szkół zawodowych, byliby dobrymi fachowcami, a nie słabymi humanistami.

"W obecnym systemie edukacji nie ma się co spodziewać poprawy wyników na egzaminach gimnazjalnych czy maturze" - mówi psycholog Mirosław Giza. "Połowa populacji jest średnio zdolna, ćwiartka jest powyżej przeciętnej i kolejna ćwiartka poniżej. To wychodzi przy każdych standardowych badaniach psychologicznych i ocen przydatności do zawodu".

Słabi humaniści po maturze gremialnie pchają się potem na studia. Też oczywiście humanistyczne. "Jeśli połowa młodzieży z danego rocznika studiuje, to obniża się poziom nauki na wszystkich szczeblach, aby ci średnio zdolni też mogli skończyć szkoły otwierające drogę na studia" - mówi dyrektor Hryhorowicz.

Kontrowersje budzi trzeci zniszczony filar reformy: gimnazja. "Powinny być samodzielne" - mówi Edmund Wittbrodt. "A ponieważ minister Łybacka na to pozwoliła, wiele z nich nadal funkcjonuje przy szkołach podstawowych. I idea rozdzielenia najmłodszych uczniów od starszych została spalona".

Krystyna Łybacka główne grzechy polskiej szkoły widzi gdzie indziej. "Przestarzały, anachroniczny system nauczania" - mówi krótko. "Uczniów uczy się, jak zdawać testy, a nie, jak rozumieć wyuczone regułki. A wystarczy pozwolić im korzystać z komputerów, żeby mogli szybko dotrzeć do piętrowego wzoru i dowiedzieć się, jak z niego skorzystać, zamiast wkuwać na pamięć".

I Łybacka oskarża następnego ministra: "Szkoła nie będzie wychowywać uczniów, jeżeli nauczyciele nie będą mieli okazji ich dobrze poznać. To trzeba robić na zajęciach pozalekcyjnych, spacerach, wyjściach do kina, wycieczkach, kiedy uczeń zachowuje się zupełnie inaczej niż pod tablicą. Pieniądze na to można dostać z Unii Europejskiej. Ale o to musi się postarać minister. A minister Giertych woli skupiać się na ręcznym sterowaniu edukacją".

"Centralizacja to odwieczna pokusa każdej władzy" - przyznaje Anna Radziwiłł, wiceminister edukacji w rządzie Marka Belki. "Tymczasem autonomia dyrekcji i rad pedagogicznych jest kamieniem węgielnym szkół".

Kontrola kuratorów i samorządów powinna się skupiać na sprawdzaniu realizacji celów, a nie sposobów, które do tego prowadzą. Ministrowie powinni wytyczać kierunki, stwarzać warunki, a dyrektorzy być samodzielni, wolni od nadmiaru krępujących rozporządzeń. "Wpływać na rzeczywistość szkolną można skutecznie, jeżeli przede wszystkim zwróci się uwagę na to, co dobre, a nie zaczyna od krytyki" - dodaje Anna Rdziwiłł.

A co jest dobre? "Właściwie widzę tylko jeden plus reformy" - mówi Tomasz Szyjkowski, dyrektor elitarnego liceum im. Stanisława Staszica w Sosnowcu. "Uczniowie na każdym etapie nauki muszą się wykazać większym wysiłkiem niż kiedyś. Bo za każdym razem zmieniając poziom, zdają egzaminy, a więc udowadniają swoją wartość. Nie ma możliwości <jazdy na opinii> przez osiem lat podstawówki i czterech lat liceum".