Fakt nr 1: niektóre praktyki bohaterów książki mogą onieśmielać. Sami jej autorzy mówią, że pewne zjawiska, z którymi zetknęli się, pracując nad publikacją, zaskoczyły ich.
Fakt nr 2: warto wiedzieć, że seks po polsku to nie tylko nuda, sztampa i ograniczenia – historie przedstawione w książce dobitnie o tym przekonują.
Fakt nr 3: jeśli choć raz przeszło Ci przez myśl pytanie, co w seksie jest normalne, a co nie, to lektura tej książki pomoże znaleźć na nie odpowiedź.
Oto, co Magda i Piotr Mieśnikowie opowiedzieli o mało znanej stronie intymnego życia Polaków i pracach nad powstaniem „niegrzecznej” książki.
Marta Jarosz: Dla kogo napisali Państwo tę książkę? Czy było w tej kwestii poczynione jakieś założenie?
Piotr Mieśnik: Nie. Nie myślę w taki sposób o książkach, które piszę. Zawsze podejmuję po prostu tematy, które mnie samego interesują, a przy okazji wiele lat pracuję już w zawodzie dziennikarza i czuję, co będzie atrakcyjne również dla odbiorców. A „Seksualne życie Polaków…” na pewno jest dla wszystkich, którzy chcą wiedzieć więcej o świecie; dla tych, którzy nie zamykają się na to co mało znane, a przez to trochę obce. Ogólnie rzecz biorąc: myślę, że to lektura dla licznego grona odbiorców.
Magda Mieśnik: Zgadzam się z tym, co mówi Piotrek i dodam jeszcze tylko, że ta książka jest naprawdę ciekawa. Też od lat jestem dziennikarką i często mówię, że już niewiele zjawisk na świecie może mnie zaskoczyć, a tutaj przy zbieraniu materiałów tak się stało. Nawet dla nas, którzy zajmujemy się tą tematyką od dawna, pewne rzeczy, o których się dowiedzieliśmy i piszemy, są nowe. Jest zatem duża szansa, że czytelnicy też tak będą odbierać pokazane historie.
Wydaje mi się, że po przeczytaniu książki niektórzy ludzie mogą uznać, że życie seksualne Polaków jest mocno niestandardowe… Czy Państwo też mają takie odczucia po tym, jak zbierali materiały i pisali tekst?
MM: Na pewno tak. W postrzeganiu Polski wciąż funkcjonuje stereotyp kraju mocno konserwatywnego, katolickiego. To ma wpływ również na myślenie o seksie Polaków. Że jesteśmy pruderyjni, pozbawieni fantazji, niepostępowi. Tymczasem okazuje się, że to zupełna nieprawda. Wielu Polaków, bez względu na płeć, wiek, miejsce zamieszkania, bardzo chętnie eksperymentuje z seksem, podejmuje aktywności uważane za niestandardowe, czerpie przyjemność z mało popularnych zachowań…
PM: Do tego dochodzi jeszcze sama skala tych zjawisk. Tego jest naprawdę dużo. My jako publicyści nie jesteśmy w stanie ująć i przedstawić tego liczbowo, ale wymiernym wskaźnikiem może być fakt, że bardzo łatwo było nam dotrzeć do bohaterów historii. Opierając się na ich opowieściach, można jednoznacznie powiedzieć, że w sprawach seksu nie jesteśmy żadnym zaściankiem Europy – choć wiele takich opinii pojawia się i w rozmowach na żywo, i w Internecie. To prawda, że jako społeczeństwo jesteśmy mocno pęknięci na pewnych płaszczyznach - w tym również tej związanej z podejściem do seksualności, ale bynajmniej nie oznacza to, że można nazwać Polaków zacofanymi w tej kwestii.
Wspomniał Pan, że łatwo było nawiązywać kontakt z bohaterami przedstawionych w książce historii. Jak konkretnie to wyglądało? Jak Państwo ich znajdowali?
PM: Ta ścieżka była wielotorowa. Z jednej strony działało to na zasadzie tzw. łańcuszka, czyli jedna osoba wskazywała kolejne. Z drugiej znajdowaliśmy ludzi w Internecie, bo to najbardziej obfite źródło możliwości. Wyspecjalizowane w tym obszarze media społecznościowe to przestrzeń, w której można dotrzeć w zasadzie do dowolnego bohatera. Bywaliśmy też w miejscach, które są naturalnym środowiskiem naszych bohaterów, np. w swingers clubach czy na plażach nudystów. Pracę na pewno ułatwiało też to, że ci ludzie są zwykle dość otwarci, chętni do rozmowy, a jeśli już zdobędzie się choć odrobinę ich zaufania, współpraca układa się naprawdę dobrze.
Jakie emocje towarzyszyły tym obserwacjom ?
MM: Na pewno było to ciekawe. I wciągające. Zaskakujące – też. Wystarczy sobie wyobrazić, że widzi się np. obnażające się starsze osoby, oferujące najróżniejsze usługi seksualne – nie tylko sam seks, ale choćby striptiz. To doświadczenia, które mocno odstają od stereotypowego, schematycznego myślenia o praktykach seksualnych.
PM: Ja osobiście wielokrotnie czułem się zawstydzony. Nie da się tak po porostu zrzucić z siebie myślenia budowanego przez większość życia. Oboje z Magdą pochodzimy z tradycyjnych, katolickich domów. Owszem, w pewnym momencie życia dokonaliśmy pewnych modyfikacji w swoim myśleniu o świecie, ale gdzieś tam w środku, przynajmniej we mnie, jest cień poczucia, że nagość to coś wstydliwego, a inne niż prokreacyjne cele zachowań seksualnych to grzech. Kiedy więc trzeba było np. dołączyć do społeczności w swingers clubie i pozbyć się większości garderoby, pojawiało się zawstydzenie. Bywał też strach. No i ekscytacja – nowością, innością, odkrywaniem.
Zbierając materiał np. we wspomnianych swingers clubach, byli Państwo równoprawnymi uczestnikami tych imprez, czy było wiadomo, że są Państwo dziennikarzami?
PM: Były różne sytuacje, ale najczęściej ktoś dzięki komu trafialiśmy do tych miejsc, był można powiedzieć naszym przewodnikiem i wiedział, co robimy, a inne osoby ewentualnie dowiadywały się w trakcie imprezy. Oczywiście nie można było pojawić się tam w koszulce z napisem „prasa”, bo nic by z tego nie wyszło.
Jakie reagowano, jeśli ktoś dowiedział się w czasie zabawy, kim Państwo są?
MM: Zdecydowanie przyjaźnie, a zdarzało się nawet, że ktoś chciał się przed nami popisać i bawił się jeszcze lepiej niż zwykle. Jak już mówiliśmy, to są zwykle otwarci ludzie. Tam, gdzie kontaktują się w Internecie, można wprawdzie znaleźć negatywne komentarze na temat prasy i jej zainteresowania tym co robią, ale na żywo, kiedy już uda się złapać choćby odrobinę kontaktu, nie ma większych problemów komunikacyjnych.
Czy zbierając materiały zawsze pracowali Państwo w tandemie, czy zdarzały się „akcje” w pojedynkę?
MM: Zwykle pracowaliśmy razem – nie tylko ze względów bezpieczeństwa. Zależy na tym, żeby każdą sytuację widzieć z perspektywy kobiecej i męskiej. Taka konfrontacja pozwala dostrzegać to, czego nie widzi się, pracując w pojedynkę.
Wspomniała Pani chwilę temu, że w czasie zbierania materiałów było kilka zjawisk, które szczególnie Państwa zaskoczyły. Co to było?
MM: Dla mnie wręcz szokujące było to, jak wielu mężczyzn jest skłonnych oddać swoje kobiety innym mężczyznom i patrzeć na to, co z nimi robią. Zadziwiające było też robienie zdjęć śpiącym partnerkom, a następnie udostępnianie ich innym mężczyznom, którzy masturbują się, patrząc na nie. Skala tego zjawiska jest naprawdę duża. Kiedy zagłębiliśmy się w ten temat, okazało się, że to wcale nie pojedyncze przypadki. Są ich tysiące…
PM: Zgadzam się z Magdą. Skala tego zjawiska nazywanego rogaczeniem jest ogromna, a przy okazji łamie ono dwa ważne stereotypy związane z widzeniem „seksu po polsku”. Po pierwsze: już nie wszystko tylko w domu, a po drugie: mężczyzna jako samiec Alfa, skrajnie zazdrosny i zaborczy w stosunku do partnerki, to mit! Oprócz tego mnie zaskakuje jeszcze nowe oblicze chemseksu. W książce piszemy o nim tylko w kontekście relacji homoseksualnych. W nich służy on nie tylko wyjątkowo dobrej zabawie – ważny jest też aspekt czysto fizjologiczny. Rozluźnienie wywołane substancjami psychoaktywnymi ułatwia mężczyznom odbywanie stosunków. Od czasu kiedy zakończyliśmy prace nad książką – kilka miesięcy temu, na sile przybrało też jednak nowe zjawisko: fascynacja chemseksem wśród osób heteroseksualnych z grupy wiekowej 50+. Ich ogłoszenia i zaproszenia na tzw. kryształowe noce dosłownie zalewają teraz Internet. Jeszcze jedna rzecz, która zwróciła moją uwagę, to usługa wożenia swingersów i przy okazji podglądania ich zabaw we wstecznym lusterku samochodu…
Czy państwa bohaterowie, czyli ludzie którzy czerpią pełnymi garściami z niegrzecznych zachowań seksualnych, są na co dzień szczęśliwi, spełnieni? Czy może nieco zagubieni, szukający rozgrzeszenia ze swoich zachowań?
PM: Wiem, że to nie jest satysfakcjonujące stwierdzenie, ale powiem, że nie można tutaj generalizować. Wśród ludzi, których historie opisujemy, są tacy którzy i na co dzień i w seksie cieszą się tym co robią, ale są tez postacie, dla których niestandardowe praktyki seksualne są swoistym oczyszczeniem z trudnych doznań codzienności. Mam tu na myśli konkretnie kobietę czerpiącą przyjemność z bycia wiązaną. Ta postać zafascynowała nas oboje nie ze względu na praktykę, której się oddaje, ale dlatego że to co robi, zupełnie nie współgra z jej ogólnym wizerunkiem – szczególnie na polu zawodowym. Sama o sobie w rozmowach mówiła „korposuka”. Jest specjalistką ds. zasobów ludzkich w dużej firmie. Ma nad ludźmi władzę. Decyduje o ich zawodowym losie. Można powiedzieć, że w tej przestrzeni jest dominą, a po godzinach przeżywa katharsis, kiedy na jej ciele zaciskają się więzy nakładane przez wyspecjalizowanego w tym mężczyznę. Prawda, że to dość porażający kontrast?
Pokazany w książce świat wydaje mi się mocno zamknięty, daleki, obcy. Czy w związku z tym, można go nazwać seksualnym połświatkiem?
MM: To jest bardzo pejoratywne określenie. Nie chciałabym, żeby było używane w odniesieniu do tego, co opisujemy. W tym świecie wielu ludzi znajduje jednak coś dobrego, czerpie radość z funkcjonowania w nim. Nazywanie go w taki sposób byłoby niesprawiedliwe.
PM: To słowo bardziej by pasowało do świata, który pokazaliśmy w naszej poprzedniej książce poświęconej obliczom prostytucji w Polsce. Tam dzieje się zdecydowanie więcej złego. Jest przemoc, agresja, niechciany ból. Tutaj wygląda to inaczej. Przy okazji chciałbym jeszcze nawiązać do tego, że świat opisany w „Seksualnym życiu Polaków…” nazwała pani zamkniętym i dalekim. On wcale taki nie jest. Ja bym raczej powiedział, że to świat równoległy do tego, co dobrze nam znane, a w dodatku pozwalający na łatwe wejście do niego. Wystarczy odrobina chęci i poszperania w sieci, żeby dowiedzieć się, co i gdzie się dzieje, a potem do tego dołączyć. Dobrym przykładem jest tutaj słynny lasek w okolicy Centrum Olimpijskiego w Warszawie. To miejsce funkcjonuje dosłownie 20 metrów od jednej z największych i najbardziej uczęszczanych arterii miasta. Mijają je tysiące osób dziennie, a ludzie o każdej porze dnia i nocy przychodzą tam uprawiać niezobowiązujący seks, podglądać innych, albo oddawać się jeszcze inny praktykom seksualnym. Podobnie jest z warszawską plażą nudystów. Jest dosłownie o krok od miejsc, do których jeździ się na wycieczki rowerowe albo wychodzi na spacer. W sezonie są na niej tłumy – dosłownie. I każdy może się przyłączyć.
Miejsca, o których Pan wspomina i kilka innych wymienionych w książce, są w Warszawie. Nie obawiają się Państwo, że niektórzy czytelnicy uznają, że stolica Polski jest również stolicą rozpusty i to wszystko o czym traktują reportaże, dzieje się tylko tutaj? Że reszta kraju jest bardziej porządna…?
MM: Możliwe, że trochę tak to wygląda, ale prawda jest taka, że w wymienionych miejscach spotykają się ludzie nie tylko z Warszawy. Przyjezdnych jest całe mnóstwo. Osoby umawiają się Internecie i są gotowe przejechać czasami setki kilometrów, żeby z kimś się tu spotkać. Nie jest to więc zamknięty świat warszawiaków. Duże miasta dają po prostu większe możliwości i anonimowość, ale z tych dóbr korzystają nie tylko ich mieszkańcy.
PM: Faktycznie książka może wyszła nieco warszawocentryczna. Tutaj żyjemy, pracujemy i zbieraliśmy większość materiałów. W dodatku pandemia mocno ograniczyła możliwości wyjazdowe i oglądanie tego na żywo gdzie indziej. Większość dużych miast ma jednak takie miejsca, jakie pokazaliśmy w swoich opowieściach. Kraków, Wrocław, Poznań, Gdańsk – tam też dużo się dzieje. Są miejsca schadzek, kina porno, kluby swingersów.
Co najmniej kilka zjawisk opisanych w książce nasiliło się w czasie pandemii. Czy myślą Państwo, że w związku tym zmianie może ulec też to, co uznajemy za tradycyjny seks małżeński lub seks w stałych relacjach?
PM: To, co najbardziej się rozwinęło w czasie pandemii, to zdecydowanie sekskamerki. Po obu stronach korzystało z nich więcej osób. Podłoże tego jest oczywiste: było mniej okazji do nawiązywania bezpośrednich kontaktów. Obawa o zdrowie hamowała nawiązywanie nowych znajomości w realu. Relacje wielu ludzie żyjących w stałych związkach przechodziły kryzysy. Czy akurat to będzie miało bezpośrednie przełożenie na jakość seksu małżeńskiego? Nie sądzę. Możliwe jednak, że wkrótce - kiedy już większość ludzi się zaszczepi i życie zacznie wracać do normalności - zwiększy się liczba tzw. skoków w bok – jako antidotum na zgromadzone w czasie lockdownów negatywne emocje. Jeśli natomiast chodzi o prognozy dotyczące np. tych mniej typowych aktywności na polu seksualnym – np. swingersów – to myślę, że tutaj nic szczególnego nie będzie się działo. Ich miejsca spotkań skutecznie obchodziły zakazy i imprezy odbywały się również w czasie najsurowszych obostrzeń.
Myślą Państwo, że książka może działać na czytelników pobudzająco – w kontekście odkrywania skłonności do niesztampowych zachowań seksualnych?
PM: Dla niektórych na pewno tak, ale zdaję sobie też sprawę, że znajdą się i tacy, którzy uznają ją za dzieło pornograficzne i poczują się zgorszeni. Ta interpretacja będzie zależała od kompetencji komunikacyjnych i światopoglądu odbiorcy.
MM: Ja myślę, że jej lektura może komuś pomóc wygrać ze strachem przed własnymi niestandardowymi potrzebami seksualnymi. Jeśli ktoś ma w tej kwestii problem, chciałby spróbować czegoś spróbować, bo czuje, że mogłoby dać mu to satysfakcję, ale jednocześnie z różnych powodów boi się wykonać ruch, to dowiadując się, że inni już tak robią, może zechcieć się otworzyć. W tych historiach nie ma ocenienia. Jest tylko relacjonowanie. Zależało nam na tym, żeby właśnie tak pokazać ten świat.
Dziękuję za rozmowę.