Strażnicy kontrolujący Park Narodowy na przylądku Cape Cod w USA mają bardzo poważny problem z amatorami seksu na plaży (oczywiście uprawianie miłości w miejscach publicznych jest w Ameryce, jak większości miejsc na świecie, zakazane). Straż dostaje mnóstwo skarg od spacerowiczów - większości kochanków nie może jednak złapać na gorącym uczynku.
Liczba osób wybierających seks w plenerze w ciągu dekady wzrosła na Cape Code trzykrotnie. Są to nie tylko pary szukające dreszczyku emocji, na plażach dochodzi nawet do małych orgii. Ostatnio pewna rodzina z New Jersey trafiła podczas wędrówki na kilka par i osoby uprawiające seks grupowy. Jak się okazało obecność widzów zupełnie ich nie skrępowała.
Strażnicy są rozgorączkowani. "W zeszłym roku wlepiliśmy 132 mandaty za nieobyczajne zachowanie w miejscu publicznym (w latach 2003-2006 było ich 70)" - powiedział „Timesowi” szef strażników Craig Thatcher. Ale to podobno tylko wierzchołek góry lodowej.
Bo jak napisał „Times” plaże na Cape Code są ulubionym miejscem randek homoseksualistów. Strażnicy zaczęli więc wykazywać się chorobliwą wręcz nadgorliwością. Zamiast wielorybów, specjalna łódź tropi smakoszy seksu w plenerze. Planowana jest szeroko zakrojona akcja przeciwko niecnym wybrykom.
Cóż, wygląda na to, że co za dużo to niezdrowo - na amerykańskiej plaży zrobiło się po prostu za ciasno. Więcej intymności pewnie znaleźć można we własnym domu. No ostrzegamy przed z takimi wybrykami na polskich plażach. Już za samo opalanie się topless można u nas trafić do aresztu. Niby nie ma nakazu ścigania kobiet bez staników, ale gdy ktoś poczuje się zgorszony, sprawa może zakończyć się w sądzie. Aż strach pomyśleć, co może grozić za igraszki we dwoje...