Użytkownicy serwisu Weibo (chińskiego odpowiednika Twittera) wzięli na celownik markę Bulagari i jej chińskich ambasadorów, po tym jak internauci spostrzegli, że na stronie firmy przy nazwie Tajwan brakuje dopisku "Chiny".

Internauci zarzucali firmie naruszenie suwerenności Chin i promowanie niepodległości Tajwanu. Nawoływali też chińskich ambasadorów marki do zerwania z nią współpracy.

Reklama

Komunistyczne władze Chin uznają demokratycznie rządzony Tajwan za część swojego terytorium i dążą do przejęcia nad nim kontroli, nie wykluczając przy tym możliwości użycia siły. Jedyna dopuszczalna forma wspominania o nim publicznie to nazywanie go "chińską prowincją" lub umieszczenie na liście "terytoriów".

Bulgari, które jest własnością luksusowego konglomeratu LVMH, jeszcze tego samego dnia opublikowało przeprosiny, zapewniając, że pomyłka była spowodowana błędem w zarządzaniu i że "szanuje suwerenność i integralność terytorialną Chin".

Nie jest to pierwsza zagraniczna marka, która spotkała się z gniewem chińskich użytkowników mediów społecznościowych niezadowolonych z określenia Tajwanu, Hongkongu lub Makau.

W 2019 r. luksusowe marki, w tym Versace, Givenchy i Coach, zostały ostro skrytykowane w Chinach, gdy wyszło na jaw, że na stronach internetowych i towarach wskazywały te trzy regiony jako państwa. W maju 2018 r. amerykańska marka odzieżowa Gap przepraszała za koszulki z mapą Chin, na której nie zaznaczono Tajwanu, a wcześniej sieć hotelowa Marriott wyrażała skruchę z powodu rozesłanej do klientów ankiety, w której Tybet, Tajwan i Hongkong określono jako kraje. (PAP)

krp/ mms/