Dziś o Johnie Galliano - genialnym absolwencie Central Saint Martins i dawnym oczku w głowie luksusowego koncernu LVMH - mówi się przede wszystkim w kontekście rasistowskiego skandalu i poszukiwaniu jego następcy. Za swoje antysemickie wypowiedzi brytyjski projektant poniósł surowe konsekwencje. Najpierw zwolniono go ze stanowiska dyrektora artystycznego domu mody Dior, a następnie został także wyrzucony z powołanej pod własnym nazwiskiem firmy.
Marka John Galliano powstała w 1993 roku i w 91 proc. należy do Christian Dior SA - domu mody, który już w marcu zwolnił Galliano z powodu ujawnionego przez prasę skandalizującego zachowania kreatora. Pijany Galliano wypowiadał antysemickie uwagi i zaczepiał parę siedzącą w barze w żydowskiej dzielnicy Marais. Gwoździem do trumny okazało się nagranie, na którym Galliano twierdzi, że kocha Hitlera.
W branży modowej nie ma sentymentów, a biznes to biznes. Okazuje się, że marka John Galliano może funkcjonować również bez... Johna Galliano, a nawet promować się za pomocą nazwiska krytykowanego przez wielu projektanta.
- Dom mody John Galliano z dumą ogłasza, że z powodzeniem rozszerza swoją działalność na cyberprzestrzeń i za sprawą strony e-commerce będzie sprzedawał swoje kolekcje - ogłosili w tym tygodniu przedstawiciele marki.
Strona w niczym nie przypomina jednak tradycyjnych internetowych sklepów z ciuchami. Galliano Gazette wyglądem przypomina witrynę z newsami i utrzymana jest w zgodzie z charakterystycznym dla marki designem. Ma być "dostępnym globalnie miejscem, w którym fani ikonicznej marki będą mogli zamawiać nowe kolekcje".
Co ciekawe - trudno doszukać się tu informacji na temat zniesławionego założyciela marki. O Johnie Galliano jest jedynie krótka wzmianka, a cały przekaz skupia się na tym, jak Bill Gaytten - obecny dyrektor kreatywny - poznał Galliano i przez kolejne 23 lata blisko współpracowali. Również w internecie John Galliano odcina się od... Johna Galliano.