Długo zastanawiałaś się, czy wziąć udział w "Tańcu z gwiazdami"?

Dostałam tę propozycję już rok temu, ale nie byłam wtedy pewna ani swoich możliwości, ani chęci. Byłam przekonana, że to wymaga dużej odwagi, zarówno, jeśli chodzi o sam taniec jak i pokazanie się przed kamerami telewizyjnymi. Nigdy się tak naprawdę specjalnie tańcem nie interesowałam.

Reklama

Co spowodowało, że nagle zmieniłaś zdanie?

To, co stało się w naszej rodzinie. Śmierć mojego taty sprawiła, że nagle tak jakbym się obudziła, doznała olśnienia. Zrozumiałam, że mam jedno życie i nie przeżyję tego, co przynosi mi dana chwila drugi raz, a tzw. druga okazja może się więcej nie powtórzyć. Skoro, więc trafia mi się taka szansa, to nawet, jeśli się boję, widzę zarówno za, jak i przeciw, to powinnam w to wejść. I tak też zrobiłam.

To jak ci idzie?

Na samym początku miałam z tym tańcem duży problem. Wstydziłam się, bo nie znałam tak bardzo swojego ciała, nie znałam swojego partnera. Okazało się, że jednak to nie jest to, co do końca czuję. Szybko jednak przekonałam się zarówno do samych choreografii, ruchów, jak i mojego partnera, czyli Janka Klimenta. Jeśli komuś się wydaje, że taniec to tylko wysiłek fizyczny, to jest w błędzie, tu trzeba dużo myśleć. Pamiętam, że po pierwszych treningach, gdy wracałam do domu, wszyscy pytali mnie, jak się czuję, jak mi poszło, jak było, a ja nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Zamykałam się w pokoju i musiałam wszystko przetrawić w samotności.

Kiedy o tym tańcu opowiadasz, to masz błysk w oku.

Reklama

Połknęłam bakcyla, spodobało mi się, choć mam swoje ulubione i znienawidzone rodzaje tańców. Nie cierpię cza-czy, za to kocham tango, podoba mi się jive, bo jest dynamiczny. Ku mojemu zaskoczeniu pierwsze zakwasy poczułam dopiero po czterech tygodniach, kiedy zmieniliśmy układ taneczny. Trochę przeszkadza mi złamane żebro, ale powiedziałam sobie, że nie zrezygnuję.

Kto najbardziej wspiera cię w tej tanecznej przygodzie?

Dziadkowie (śmiech). Choć na początku w ogóle do tego mojego tańca nie byli przekonani. Sądzili, że z racji tego, że nigdy się go nie uczyłam, będzie mi szło słabo, ale pooglądali trochę i już im się podoba. Teraz, kiedy mam to złamane żebro, znowu nie są do końca zadowoleni. Ogromne wsparcie mam też w mojej przyjaciółce i menadżerce Sylwii. To ona bardzo często przywraca mi wiarę w siebie.

To dziadek Leszek był i jest tak naprawdę sprawcą twojej popularności.

To prawda. Wystarczyło jedno moje zdjęcie, które mu się spodobało i które wrzucił do sieci, żeby moje życie zmieniło się o 180 stopni. Nie był to mój wybór, ale ani ja, ani dziadek nie żałujemy tego, co zrobił. Choć jego nadal bardzo dziwi to, że moja kariera tak mocno się rozwija, że ludzie interesują się jego życiem prywatnym, a nie polityką w jego wykonaniu. Twierdzi, że to nie jest do końca normalne.

Jakim jest dziadkiem?

Bardzo troskliwym, który lubi się o mnie martwić. Bywa bardzo ostrożny, ale i wymagający, surowy. Stawia mocne granice i uważa, że najważniejsze jest wychowanie. To, co człowiek wynosi z domu.

Zawsze był blisko ciebie?

Kiedy byłam mała spędzaliśmy bardzo dużo czasu razem. Kiedy zaczęła się wielka polityka, to dziadka w domu było coraz mniej. Jak już się widzieliśmy, to były małe dawki tego wspólnego czasu, ale bardzo intensywne.

Co najbardziej z tych wspólnych chwil zapamiętałaś?

Dziadek ciągle chciał coś robić, wymyślał nowe zajęcia. Zabierał mnie do ZOO dosłownie co tydzień, pływaliśmy razem, chodziliśmy na ryby. Dziadek Leszek jest zapalonym wędkarzem. Uwielbia łowić - szczególnie na Mazurach. Rzadko się ze sobą nie zgadzamy. Największa i chyba jedyna różnica to moje tatuaże. On ich nie lubi, ja bardzo.

Co w nim w takim razie lubisz najbardziej?

Uwielbiam jego anegdoty, cięte riposty. Rzadko zdarza się, że używa dwa razy tej samej. On jest skarbnicą tzw. bon motów i żarcików.

O polityce rozmawiacie?

Jak rozmawiamy to tylko o zagranicznej. O polskiej dziadek nie lubi rozmawiać, bo to jego praca. Ja to rozumiem, bo też nie lubię rozmawiać o swojej pracy w domu, czy ze znajomymi. To naprawdę męczące i irytujące. Ale, gdy poruszamy tematy polityki zagranicznej, to dziadek mi wszystko tłumaczy. Ostatnio przerabialiśmy temat płonących lasów w Amazonii i brexitu.

Patrzysz na jego polityczną karierę? Sugerujesz mu, gdzie twoim zdaniem popełnił błąd?

Nie. Zawsze byłam zdania, że to co robił, nawet jeśli się pomylił, zrobił dobrze. Każdy popełnia błędy, ale jeśli chodzi o dziadka, to on naprawdę bardzo rzadko się myli.

Jeden polityczny wybór jednak mu wytknęłaś.

Tak, nie podobał mi się jego wybór Magdaleny Ogórek na kandydatkę na prezydenta z ramienia SLD. Od razu nie byłam z tego zadowolona, ale wiem, że dziadek był wtedy bardzo zajęty, miał dużo stresu, a ja nie miałam z nim dobrego kontaktu. Wszelkie uwagi i tak by w tym czasie do niego nie docierały. A to był jeden z błędów, który zauważyli wszyscy, nawet ja. Po prostu nie posłuchał wnuczki (śmiech).

Co masz do zarzucenia Magdalenie Ogórek?

Uważam, że to był pochopny wybór. Nie to, co dziadek planował. To był trochę taki wybór na zasadzie "nie mamy nikogo innego, weźmy tę osobę". Obserwowałam, jak ta pani się zachowywała, jak dużo błędów popełniała. Miałam wrażenie, że nie chce odnieść sukcesu. To mnie mocno do niej zniechęciło.

A obserwujesz polską scenę polityczną?

Staram się tego nie robić, bo jak się przypatruję, to się martwię o Polskę, o przyszłość. Jestem niestety osobą, która łatwo się stresuje, wmawia sobie różne rzeczy, nakręca się. Poza tym, choć byłam wtedy mała, ale co nieco pamiętam, wydaje mi się, że mamy ogromną różnicę kultury polityki, gdy bardzo mocno był w niej obecny mój dziadek, czy Aleksander Kwaśniewskie, a między tym, co dzieje się obecnie.

Porozmawiajmy o twoich tatuażach. Który zrobiłaś jako pierwszy?

Pierwszy pojawił się, gdy szłam do liceum, do klasy przygotowawczej międzynarodowego programu nauczania. Miałam trochę wolnego czasu, kiedy mogłam się zająć rzeczami innymi poza szkołą. To był ten okres, kiedy kształtowała się moja osobowość i kiedy zrozumiałam, że moją największą pasją jest muzyka. Grałam na pianinie, gitarze, trenowałam wokal. Postanowiłam, że wytatuuję sobie klucz wiolinowy na tyle przedramienia. Kiedy to zrobiłam, stałam przez kilka dni w łazience, przed lustrem, patrzyłam i myślałam, co ja najlepszego zrobiłam i co się stanie, jak ten tatuaż mi się znudzi. A potem przyszły kolejne pomysły na "dziary".

Pokazałaś go dziadkowi?

Dziadek zobaczył moje tatuaże dopiero, gdy zrobiłam sobie czwarty. Chodził za mną i opowiadał, że znalazł artykuł, w którym napisane było, że we Francji zabronili kolorowych tatuaży, albo że udowodniono, że tusz wprowadza do organizmu metale ciężkie. Wynajdywał wszystko, co się da na temat ich szkodliwości.

Każdym z nich zaznaczasz jakiś ważny etap w swoim życiu?

Owszem. Lubię mieć takie zapisane na moim ciele pamiątki. Tak o tych tatuażach myślę. Kiedy dostałam pierwszego psa, zrobiłam sobie serce z jego imieniem – Frank. Podobnie było, gdy obejrzałam jakiś ważny dla mnie film, który mnie ukształtował.

A ten największy, który masz na szyi?

Zawsze podobały mi się wytatuowane szyje, więc stwierdziłam, że też chcę taki mieć. To był czas bardzo trudny w moim życiu, więc postanowiłam, że to będzie tatuaż-motyl, bo bardzo lubię motyle. Do tego doszła mandala, bo interesuje mnie kultura Indii, buddyzm. Kiedy patrzę w lustro, to nie jest tak, że widzę tatuaż, ale całą tę otoczkę, to wszystko, co mam wyrysowane na ciele ma dla mnie ogromny sens.

Tatuowanie szyi było najbardziej bolesne?

Nie. Najbardziej bolało, gdy robiłam sobie tatuaż na klatce piersiowej. Trwało to aż dziewięć sesji. Bolało nie tylko dlatego, że tam są kości, ale też dlatego, że zmagam się z atopowym zapaleniem skóry i musiałam smarować te miejsca różnymi maściami z antybiotykiem. Ten tatuaż niejako zakrył moje blizny.

Te ostatnie dramatyczne wydarzenia również zaznaczyłaś tatuażem?

Tak. Mam anioła, który jest wzięty z renesansowego stylu, ale przełożonego na bardziej nowoczesny minimalizm. Jest czarno-biały, ma datę urodzenia i śmierci mojego taty. Planuję zrobić jeszcze jeden, który również nawiązuje do tego czasu.

Wierzysz w anioły?

Czuję się dużo lepiej myśląc, że jest taka możliwość, że one istnieją. Jestem agnostyczką, więc…

Czy tatuaże sprawiły, że zaczęłaś być modelką alternatywną?

Zawsze podziwiałam takie modelki, obserwowałam je. Gdy miałam 15 lat pomyślałam sobie, że chciałabym być taka jak one, mieć takie sesje. Nawiązywałam z nimi kontakt, pisałam do nich, a dziś…to one piszą do mnie i podpytują u kogo robiłam sesje. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, że tak się to wszystko potoczyło.

Jak twój wizerunek odbierają inni, a jak ty sama siebie postrzegasz?

Zazwyczaj, gdy ktoś mnie poznaje w tzw. realu dziwi się, że jestem taka mała i że nie mam niskiego, ciężkiego głosu. Takie wrażenie sprawiają moje zdjęcia w mediach społecznościowych, a w rzeczywistości stwarzam wrażenie grzecznej dziewczynki. Czy taka jestem? Myślę, że to kwestia dobrego wychowania, a to wyniosłam z domu. Nie lubię, gdy ktoś postrzega mnie, ale i innych ludzi zero-jedynkowo, uważam, że w każdym z nas jest wielowymiarowość. Sama na siebie lubię patrzeć jako na osobę, która ma wiele płaszczyzn.

Czym są dla ciebie media społecznościowe? Głównie Instagram, na którym zamieszczasz swoje zdjęcia?

Dla każdego bycie w sieci jest czymś innym. Dla mnie to rodzaj pamiątki, ale interesujące wydaje mi się też, że mogę pokazać ludziom swoje życie z mojej perspektywy, swoją twórczość, to czym się interesuję. Mam wiele informacji zwrotnych, że to dla nich inspirujące. Przyznam szczerze, że jestem osobą, której ciężko jest mówić o tym co przeszłam, co czuję, czego się nauczyłam. Taką formą komunikacji była dla mnie sztuka, a głównie muzyką, a kiedy pojawiły się media społecznościowe, dzielę się moimi doświadczeniami, a ludzie, którzy mnie obserwują mogą się do nich odnieść, poczuć, że nie są sami.

Ty miałaś problem z tą innością?

Bardzo duży. Kiedy przechodziłam okres dojrzewania, nie było możliwości, aby się tym doświadczeniem podzielić z innymi, zobaczyć, że tacy ludzie też są na świecie. Czułam się często bardzo samotna, żeby być akceptowaną dopasowywałam się do innych, wtapiałam w towarzystwa, które nie były moją bajką, ale tak radziłam sobie z tą swoją samotnością. Pamiętam, że takim ogniwem zapalnym było to, jak interpretuję wiersze. Zawsze to co mówiłam, myślałam, to nigdy nie było to, jak widzi to większość. Przez to czułam się gorsza, głupsza, skoro widzę to inaczej, niż wszyscy.

A taki przełomowy moment, kiedy stwierdziłaś, że masz prawo taka być?

Kiedy poszłam do liceum. Zmieniałam zresztą szkołę wiele razy, bo chciałam, żeby nauka była dla mnie wyzwaniem, a szkoły do których trafiałam, niestety mi tego nie dawały. W pewnym momencie zaczęłam spotykać na swojej drodze ludzi podobnych do mnie, moja inność przestała być aż tak dziwna. Wtedy zaczęło do mnie docierać, że to co robię, nie jest aż takie złe. Droga do tego, aby to zrozumieć, by pokochać samą siebie, była bardzo długa. Na szczęście na różnego rodzaju filozoficzne, życiowe tematy, mogłam porozmawiać z dziadkiem albo tatą.

Jakie pytanie najczęściej sobie zadajesz?

Gdzie będę za pięć lat i czy gdybym tam była i popatrzyła wstecz, na to co zrobiłam, co się wydarzyło, to czy byłabym z tego czasu zadowolona. Myślę, że każdy od czasu do czasu zadaje sobie to pytanie. A ja z odpowiedzi na nie jestem zazwyczaj zadowolona, chociaż bywa, że zastanawiam się, czy zrobiłam wszystko na sto procent i czy mogłam zrobić jeszcze więcej.

A nie warto czasem odpuścić?

Nie, według mnie zawsze warto wybrać te sto procent.

Taki też plan miałaś na swoją walkę z bulimią?

Jestem osobą, która nienawidzi nie mieć kontroli nad sobą. Gdy tylko zauważyłam, że to również wymyka mi się spod kontroli, pomyślałam, że zrobię wszystko, żeby to naprawić, żeby powiedzieć stop. Pamiętam, że pewnego dnia poszliśmy z dziadkami do restauracji i choć nie chciałam, to i tak poszłam zwymiotować. Zobaczyłam, że ten nawyk jest silniejszy ode mnie, stwierdziłam, że nie może tak być. Poszłam na terapię. Nie dlatego, że ktoś mi kazał, ale sama dla siebie. Uważam, że z terapią jest jak z chodzeniem do lekarza - jeśli jest problem, trzeba się leczyć. Nauczyłam się miłości do siebie, akceptacji.

Rozmawialiśmy o dziadku, ale jest też babcia.

I to jest tak naprawdę głowa naszej rodziny. Ona o nas wszystkich dba, utrzymuje w rytmie pracy, jest osobą tak bardzo perfekcyjną, że wszystko musi być na tip top, a jak nie, to jest masakra i rozstawianie po kątach. Prawda jest jednak taka, że dzięki niej się trzymamy nie tylko razem, ale również oddzielnie, że dajemy radę.

Podobno niektóre cechy przechodzą w rodzinach co dwa pokolenia.

Myślę, że mam w sobie dużo tego jej perfekcjonizmu.

To gdzie będziesz za te pięć lat z twojego pytania?

Tak jak mówiłam muzyka była i jest dla mnie najważniejsza, więc mam nadzieję, że będę się nią zajmować. Już niebawem odbędzie się premiera mojego singla. Na pewno nie będę zajmować się polityką, to nie mój temat, choć w życiu nic nie jest na sto procent pewne, to raczej w ślady dziadka nie pójdę (śmiech).