Nasze ambicje vs wrażliwość i marzenia dziecka
Pragnieniem większości rodziców jest wychowanie dziecka na porządnego, uczciwego człowieka, który w życiu osiągnie pewien poziom (im wyższy tym lepszy) i będzie żył dostatnio. Doskonale wpasuje się w struktury i wtopi w społeczeństwo. Będzie ogólnie lubiany i poważany. Wielu dorosłym marzy się również, że ich pociecha zostanie osobą sławną lub autorytetem w jakiejś dziedzinie. Jest to oczywiście projekcja własnych marzeń i mylnych wyobrażeń na temat tego co da szczęście dziecku. Stworzona jest jednak w większości wypadków z dobrej woli. Po zaprojektowaniu świetlistej przyszłości swego maleństwa rozpoczyna się etap kształtowania młodego człowieka. Etap trwający tak naprawdę całe życie, w którym po drodze młody człowiek zamieni się w dorosłego, a rolę rodzica przejmą struktury, w których będzie funkcjonował. Gdzie w tym całym dążeniu do zapewnienia szczęścia naszemu dziecku jest jego radość, pasja i to co faktycznie daje mu szczęście? Czasem nigdzie, a czasem (jeżeli rodzic wykazuje się pewną wrażliwością) w jakiejś części. Zakłócanej jednakże poprzez nieumiejętne wspieranie i ograniczoną uważność dorosłych. Jak więc sprawić, żeby pociecha w dorosłym życiu była spełnionym, dobrym człowiekiem? Jak wychowywać? Karać czy nagradzać? A może istnieje złoty środek wychowania…
Metoda kija i marchewki
Zrób porządek to dostaniesz nagrodę. Odrób lekcje to będziesz mógł się pobawić. Wyprowadź psa a pójdziemy na lody.
A może być jeszcze gorzej…
Jak nie wyrzucisz śmieci to dostaniesz karę albo jak nie będziesz grzeczny, to nie pojedziesz do Tosi na urodziny.
Można? Można. Ale zdecydowanie nie powinniśmy. To nie jest motywowanie i sposób na wychowanie szczęśliwej osoby. Co więc nami kieruje, że chcąc czegoś od dziecka (i dla jego dobra) stosujemy swoisty szantaż i próbujemy przeprowadzić niecną transakcję. To najkrótsza droga do celu, jakim jest posłuszeństwo dziecka i wykonanie przez niego pewnej, korzystnej (z naszego punktu widzenia) dla niego czynności. Cel ten okupiony jest jednak poważnymi konsekwencjami.
Po pierwsze: dziecko traci autonomię i zaczyna działać pod dyktando jak Pinokio na sznurkach. Taki długotrwały proces wychowawczy doprowadzi do zaniżonego poczucia własnej wartości i uzależnienia decyzji od woli innych a w przyszłości wychowa nam sfrustrowanego, bojącego się życia człowieka. Po drugie unicestwia komunikację rodzica z dzieckiem. W transakcji to nagroda staje się ważna, staje się komunikatorem. Dziecko przestaje budować relację z nami, dla niego celem staje się to co dostanie. My przestajemy istnieć jako autorytet, przewodnik życiowy czy przyjaciel. Po trzecie i chyba najsmutniejsze: metoda kija i marchewki zabija kompetencje dziecka bo przecież przestaje robić coś bo lubi i przestaje rozwijać się gdyż robi tylko minimalną część, która jest potrzebna do osiągnięcia nagrody lub uniknięcia kary. W takim razie kij czy marchewka?
Karać czy nie karać?
- To nie jest słuszny dylemat. Należy sobie uświadomić czym jest kara, a czym konsekwencje i to jest podstawowe założenie - mówi Michał Zawadka – trener, mówca, autor książek z zakresu rozwoju osobistego i społecznego dzieci oraz młodzieży. - Niedawno w zabawie zapytałem mojego siedmioletniego syna co jest potrzebne, żeby dobrze wychować dzieci? Makary odpowiedział „Zasady. Żeby dziecko wiedziało. Bo może czuć się wtedy bezpiecznie i wie co może, a czego nie”. I to jest wspaniałą wskazówką jak podchodzić do karania.
- Karanie jest w moim przekonaniu złe, bo przychodzi z zaskoczenia i poza świadomością dziecka. Burzy nasze relacje, przynosi rozczarowanie i poprzez brak zrozumienia „dlaczego” budzi w dzieciach niechęć do działania, poczucie winy i strach. Zupełnie inaczej jest z konsekwencjami i tu granica jest bardzo cienka. Konsekwencje przede wszystkim są ustalone. Należy o nich poinformować przed a wtedy stają się pewnego rodzaju umową. Przy braku wywiązania się dziecko wie co się wydarzy, a my też jesteśmy „czyści” podczas wyciągania konsekwencji. Dodatkowo mamy wtedy otwartą przestrzeń do fajnej świadomej rozmowy. Dziecko zamiast poczucia winy buduje w sobie poczucie odpowiedzialności i wszystko jest fair - dodaje.
Nasz pępek świata
A co się stanie gdy za wszystko co pozytywne będziemy nagradzać? Naklejki w szkołach i przedszkolach (to już mamy), nowe zabawki i słodycze w domu…
Takie nagradzanie bez opamiętania może wprowadzić nas w tzw. maliny. Maluch nie może myśleć, że jest pępkiem świata, że zawsze będzie na niego czekała nowa zabawka, prezent, że będzie ciągle chwalony i podziwiany. Idąc w kierunku „nagród za wszystko” będziemy brali udział w procesie powstawania osobowości narcystycznej i materialistycznej, której odbierzemy możliwość rozwoju i przekonania się co naprawdę lubi robić w życiu. Poza tym musimy pamiętać, że system nagród wymaga eskalowania. O ile cukierek jest w stanie zadziałać na przedszkolaka to w przypadku nastolatka zdecydowanie straci swój urok. A co gdy znikną motywatory? Przyzwyczajone do nich dziecko nie będzie widziało raczej potrzeby dalszego postępowania w sposób, jakiego oczekuje od niego rodzic. Utrzymywało przecież porządek w swoim pokoju tylko dlatego aby odebrać „zasłużoną” nagrodę.
- Trzeba też zadać sobie pytanie po co dajemy dzieciom wszelkie małe nagrody czy „zachęcacze”? Jestem przekonany, że w większości przypadków nasza rodzicielska miłość czy świadomość nauczyciela podjęła by właśnie przeciwną decyzję dla dobra młodego człowieka. Jednak obawiając się „konfliktów” z dzieckiem/uczniem, często też ulegając pospolitym trendom, zamiast dbać o dobro dziecka dbamy o swój dobry wizerunek w jego oczach... bo przecież tacy będziemy super obdarowując za wszystko - dodaje Michał Zawadka.
Być jak Pollyanna, czyli zobacz szklankę do połowy pełną
Czy Ty - rodzic potrafisz dostrzec dobre strony w rzeczach, które na takie nie wyglądają i wyciągnąć to co pozytywne ze zdarzenia, które takie nie jest? Tak robiła Pollyanna, bohaterka książki Eleanor H. Porter, która nawet w tym co nierokujące i ogólnie przyjęte za negatywne widziała pozytywy. Wszyscy powinniśmy uczyć się od Pollyanny, szczególnie my dorośli, którzy bierzemy udział w wychowaniu dzieci – rodzice, dziadkowie, nauczyciele. Musimy pamiętać, że każdy z nas ma prawo do błędów, pomyłek – tym bardziej młody człowiek - uczeń w szkole życia. Przecież nie zawsze wszystko wychodzi idealnie, czasami wychodzi również bardzo źle. Co wtedy? Wspierajmy i jeszcze raz wspierajmy to co w tej sytuacji jest dobre. Nie chodzi tu bynajmniej o to by całkowicie ignorować złe rzeczy (należy nad nimi pracować), jednak nie piętnować i karać a doceniać to co w procesie było pozytywne: próbę, pracę, staranie, potencjał… Właśnie po to by potencjał dziecka uwolnić.
Docenianie - wspieranie wewnętrznego potencjału dziecka
- Docenianie jest wspaniałym narzędziem wzmacniania dobrych zachowań. Docenianie, czyli nasza pozytywna reakcja na coś po fakcie. Podoba nam się to co jest dobre, więc wartościowo na to reagujemy zamiast reagować, zakazywać i próbować niszczyć to co nam się nie podoba. Docenianie od nagród różni się tym że dziecko o nagrodach wie wcześniej. To te wszystkie przypadki „zrób to dostaniesz”. Wtedy warunkujemy coś i wchodzą nam wszystkie niebezpieczeństwa opisane w powyższych akapitach. Docenianie dzięki temu, że jest jakby przypadkowe, niezapowiedziane to przynosi większą radość i podpowiada dziecku „łał jak miło rób więcej dobrych rzeczy, angażuj się”. W ten sposób pracujemy nad wewnętrzną chęcią rozwoju i działania, zamiast zabijać potencjał zewnętrznymi zastrzykami endorfin - stwierdza Michał Zawadka.
Tak więc zamiast standardowego nagradzania – doceniajmy i wspierajmy. Zamiast kar i piętnowania po prostu wyciągajmy konsekwencje. Dzięki temu następne pokolenie będzie rosło z wiarą we własne możliwości, nieograniczone barierami i stresem a jednocześnie doskonale rozróżniające to co dobre od tego co złe. Pełne miłości i wolności, dostrzegające różnicę pomiędzy prawdziwym szczęściem a pragnieniem posiadania.