Migrujące matki muszą nieustannie racjonalizować rozłąkę z najbliższymi, tłumaczyć sobie i innym, że zapewniły im normalny byt tu, w Polsce; że ułatwiły córkom i synom start w dorosłe życie… A migrujące babcie: że pomagały wychowywać wnuki, które lepiej, żeby matkę miały na miejscu. A babcię tylko raz na jakiś czas, ale za to taką, która dokładała się do codziennego życia młodej rodziny, spłacała kredyt na mieszkanie, płaciła za studia wnuków… Jak żyją Polki, które wyjechały do pracy za granicę i zostały matkami oraz babciami na odległość? O ich doświadczeniach rozmawiałam z dr Sylwią Urbańską z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, która zajmuje się problematyką migracji i rodziny.
MARTA JAROSZ: Kim są kobiety, z którymi rozmawiałaś, przygotowując książkę „Matka Polka na odległość. Z doświadczeń migracyjnych robotnic 1989-2010"?
SYLWIA URBAŃSKA: Moje rozmówczynie to 54 kobiety, które w latach 1989-2010 wyjechały za granicę w poszukiwaniu pracy i lepszego bytu. Chciałam rozmawiać z osobami, które zostały najtrudniej doświadczone przez transformację ustrojową po 1989 roku. A do takich należą w Polsce kobiety. Były to przede wszystkim pracownice zwalniane z zamykanych lub restrukturyzowanych fabryk, rolniczki, bezrobotne matki i gospodynie domowe, pozbawione alimentów samotne matki, matki wielodzietne, wykluczane z rynku pracy kobiety 50+, kobiety z co najwyżej średnim wykształceniem, którym trudniej odnaleźć się na rynku pracy. Bezrobocie i ubóstwo, które pojawiło się na masową skalę po 1989 roku, spowodowały, że zostały one zmuszone do emigracji z powodów ekonomicznych, ale nie tylko.
W badanym przeze mnie okresie emigracja stawała się przede wszystkim doświadczeniem ludzi wykluczonych przez transformację. Pojawia się wtedy zjawisko feminizacji ubóstwa – w wielu rodzinach to właśnie kobiety dotkliwiej zaczęły odczuwać problemy finansowe. Coraz trudniej było im spiąć domowy budżet, którego planowaniem zwykle się zajmują. Ich doświadczenie migracji to doświadczenie nielegalności, o czym warto pamiętać - otwarcie rynków pracy dla Polaków dokonało się w wielu krajach stopniowo, dopiero kilka lat po wejściu do Unii Europejskiej. Moje rozmówczynie w większości pracowały nielegalnie, więc też nie odprowadzały składek na świadczenia socjalne, emerytury w Polsce. Tam, za granicą pracowały głównie jako sprzątaczki, czasami wykonywały prace sezonowe na farmach.
Czy podjęcie decyzji o wyjeździe łatwo im przychodziło?
W każdym przypadku były to trudne decyzje, często dramaty. Wiele z nich nie miało wyboru. Prowadząc badania, między innymi na podlaskich wsiach, próbowałam zrozumieć i porównać sytuację kobiet, które zostały i tych, które wyjechały. Jeśli miałam możliwość porozmawiać ze spędzającą urlop w Polsce matką-migrantką, starałam się też rozmawiać z jej sąsiadkami, zwłaszcza tymi, które zostały wraz z dziećmi w Polsce. Ciekawiło mnie, jak tłumaczą swoje decyzje, jaką mają sytuację życiową, czym się różnią. Każda z kobiet – zarówno wyjeżdżających, jak i tych stacjonarnych – tłumaczyła swoje decyzje dobrem dzieci. Te, które wyjeżdżały, nie utrzymałyby rodziny, zostając w kraju. Te, które zostały, nie wyobrażały sobie, że mogłaby być z daleka od dzieci. Różnica między nimi jednak polegała na tym, że Polki niewyjeżdżające mogły sobie finansowo i rodzinnie pozwolić na życie w Polsce wraz z dziećmi. Te drugie takiego wyboru nie miały.
Czy migrujące matki, o których mowa, samotnie wychowywały dzieci, czy miały partnerów, z którymi dzieliły życie i obowiązki?
No, właśnie… choć wiele z moich rozmówczyń miała mężów, wyjazd nie zawsze miał podłoże wyłącznie ekonomiczne. Nierzadko była to ucieczka przed wieloma rodzajami przemocy, jakiej doświadczały ze strony partnerów. I nie chodziło tylko o przemoc fizyczną, jak bicie i gwałty, czy psychiczną, jak chorobliwa zazdrość, poniżanie, dręczenie, które najczęściej kojarzy się z przemocą. Kobiety uciekały też przed przemocą ekonomiczną…
O jakich doświadczeniach mowa? Jak możesz opisać tę przemoc ekonomiczną?
Moje rozmówczynie opisywały to jako sytuacje, w których przez długie okresy były odpowiedzialne za wszystkie sfery życia w domu. Musiały nie tylko utrzymywać mężczyznę, który stracił pracę i nie szukał nowej, ale w dodatku spłacać zaciągane przez niego na alkohol mikrokredyty – tzw. chwilówki, które wpędzały rodzinę w spiralę długu. Do tego musiały zajmować się gospodarstwem domowym i dziećmi, a w przypadku kobiet wiejskich nierzadko polem, ogrodem i trzodą chlewną. Mężczyźni ci nie angażowali się w pomoc w pracach domowych i opiece nad dziećmi. Kobiety te robiły wszystko, bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony mężów. Były ogromnie eksploatowane.
Czy to znaczy, że na migrację decydowały się przede wszystkim kobiety z rodzin z problemami?
Nie można tego w ten sposób generalizować, bo wśród moich rozmówczyń były zarówno takie, które miały szczęśliwe, normalne związki. Wyjeżdżając, mogły liczyć na to, że mąż, który zostaje w domu, zajmie się nim i dziećmi. Spotkałam jednak wiele migrantek, które tylko dzięki migracji i niezależności ekonomicznej mogły po raz pierwszy wybrać inne życie w porównaniu do tego, które miały w Polsce. Czasami wyjeżdżały na prośbę dzieci, które obserwując krzywdy, jakie matka doznawała ze strony ojca, w trosce o nią podpowiadały to jedyne rozwiązanie. Czasami takie rozwiązanie podpowiadał bezradny policjant. Trzeba powiedzieć, że skala przemocy w polskich rodzinach jest ogromna. Pokazuje to nie od dziś wiele badań, choćby najnowsze reprezentatywne wyniki badań Fundacji na rzecz Równości i Emancypacji Ster. Wynika z nich, że co piata Polka została przynajmniej raz w życiu zgwałcona. A sprawcą gwałtu w 85% procentach przypadków był mężczyzna z najbliższego otoczenia – partner (22%) lub były partner (63%). Takie dane oraz fakt, że co drugi gwałt odbył się we własnym domu (55%) pokazuje, że to przede wszystkim małżeństwo i rodzina są areną przemocy. W Polsce mamy zresztą silnie zakorzenioną kulturę przemocy i konserwatywny opór ze strony polityków, by cokolwiek z tym robić. Wciąż brakuje rozwiązań prawnych dla tych problemów. O bezradności ofiar przemocy świadczą inne dane Fundacji Ster - fakt, że 95% kobiet nikomu nie mówi o swoich doświadczeniach ani nie zgłasza sprawy na policję czy do prokuratury. Historie migrantek pokazują, że odejście z przemocowego małżeństwa nadal blokują wzorce moralności - w wielu konserwatywnych środowiskach rozwód nadal wiąże się z ostracyzmem. W takim kontekście migracja, coraz dostępniejsza po 1989 roku, a potem po 2004 roku, szeroko otwiera możliwość rozwodu.
Takie sytuacje naprawdę wciąż mają miejsce?
Ależ oczywiście! W konserwatywnych środowiskach łatwiej jest się zaadoptować do życia w przemocowej relacji niż z niej wydostać. Oprócz barier ekonomicznych – samotnej matce bardzo trudno jest się utrzymać z dziećmi, nie mówiąc już o wynajmie czy kupnie mieszkania – obecnych jest wiele kulturowych wzorców trwania w takich małżeństwach. Lęk przed ostracyzmem społeczności lub rodziny to nie wszystko. Pozostawanie w problematycznym małżeństwie, w którym się cierpi, jest dodatkowo legitymizowane przez religię. W rozmowach z migrantkami pojawiało się racjonalizowanie trwania w trudnym związku jako doświadczenie niesienia krzyża, co pokazuje zbieżność z katolickimi naukami małżeńskimi Jana Pawła II. W społecznościach lokalnych widać też wiele normalizacji przemocowych sytuacji, czyli przekonanie, że są one powszechne, codzienne, typowe, w związku z czym trzeba się cieszyć, że nie jest jeszcze gorzej. Z takiego systemu blokującego odejście trudno jest się wyzwolić inaczej niż przez wyjazd i przemianę, którą taki wyjazd często rozpoczyna.
Przyjrzyjmy się więc sytuacji, w której kobieta funkcjonująca w tych trudnych warunkach, decyduje się na wyjazd i pozostawienie dzieci pod opieką agresywnego męża – czy matka się o nie nie boi? Jak to wszystko wtedy działa? Czy ta rodzina w ogóle istnieje?
W takich sytuacjach, gdy wyjazd jest ucieczką od partnera, kobiety tłumaczą, że każda decyzja, którą rozważały – zostać lub wyjechać - była trudna właśnie ze względu na dzieci. Jednak z dwojga złego wybierały to, co dawało choć cień szansy na poprawę losu w przyszłości. Takie strategie miały szansę zadziałać przy wsparciu najbliższych – matek, sióstr, przyjaciółek i sąsiadek, a także najstarszych dzieci. Kilkunastoletnie córki matkują młodszemu rodzeństwu, dochodząca babcia czy inna bliska kobieta czuwają nad dziećmi i domem – to popularny scenariusz. Trzeba przypomnieć, że te kobiety nie mogły liczyć na skuteczną ochronę ze strony państwa.
Jak migrantki oceniają swoje decyzje? Czują, że krzywdzą dzieci, czy może wręcz przeciwnie?
Z jednej strony dla każdej z migrujących matek wyjazd był szansą ekonomiczną. Pozwolił nie tylko utrzymać rodzinę i wesprzeć dzieci – na przykład wysłać je ze wsi do miast, gdzie łatwiej o pracę, czy dać im wykształcenie – ale także zyskać niezależność, podjąć wiele ważnych decyzji. Z drugiej zaś – wszystkie kobiety zmagają się z poczuciem winy wobec dzieci. Rozłąki, którą przeżyły, nawet jeśli towarzyszyły jej częste kontakty i przyjazdy matek do Polski, nie da się tak po prostu wymazać z życiorysu. Co więcej: z czasem, już po powrocie, w bliskim otoczeniu rodzinnym zapomina się o systemowych przyczynach wyjazdu, a w ocenie tej decyzji zaczyna dominować psychologizowanie. Można się spodziewać, że w kłótniach, do których dochodzi w rodzinach, prędzej czy później padają zarzuty o porzucenie, nieobecność matki w życiu rodziny, dzieci. To bardzo bolesne doświadczenia dla kobiet, które z kolei mają poczucie, że non stop myślały o dzieciach.
Czy decydując się na wyjazd, kobiety zakładają, że będzie on trwał długo, czy tylko chwilę?
Większość zakładało, że będzie to wyjazd na krótki okres czasu. Potem okazuje się, że pobyt trzeba przedłużać. Bo choć pensja osoby sprzątającej wprawdzie wynosi w przeliczeniu na złotówki 5000-7000 złotych, z tego trzeba utrzymać dwa gospodarstwa domowe – mieszkanie migrantki i rodzinę w Polsce. Z tego co zostaje, trudno jest odłożyć, a nieprzewidziane wydatki, jak konieczność przeprowadzenia remontów, koszty leczenia stale rosną. A przecież trzeba jeszcze opłacić studia dzieci, coś odłożyć na emeryturę, bo pracując nielegalnie na Zachodzie, nie można liczyć na świadczenia po powrocie do Polski. Dzieci dorastają, więc trzeba pomóc także pojawiającym się wnukom. Wpada się z tzw. pętlę migrowania… A pracy w Polsce nie ma, o czym niejednokrotnie przekonują się te kobiety, które szukają pracy w trakcie urlopów w Polsce.
A jak wiele kobiet układa sobie na nowo życie uczuciowe na emigracji?
Wiele kobiet układało je sobie ponownie – szczególnie, kiedy decyzja o wyjeździe była w dużej mierze podyktowana chęcią odejścia od partnera, z którym życie nie było możliwe lub nie należało do satysfakcjonujących. Emigrantki wiążą się zwykle z emigrantami – nie tylko z Polakami, ale także przedstawicielami innych nacji. Wchodzą w związki małżeńskie lub formalne partnerskie, które w Belgii są prawnie dostępne.
Co wtedy dzieje się z „polskim mężem”?
Jeśli nie dochodziło do formalnego rozwodu, zdarzało się, że kobiety funkcjonowały w dwóch związkach – tym formalnym, który już emocjonalnie nie istniał i tym drugim z wyboru. Racjonalne względy wynikające z trudnej pozycji kobiet często decydowały o tym, że nie mogły starać się one o rozwód. Mając nielegalny pobyt, pracę i nielegalnie wynajęte mieszkanie - a przede wszystkim będąc daleko od domu, co jest szczególnie piętnowane w sytuacji matki - nie miałyby szans na uzyskanie pełni praw do dzieci przy sprawie rozwodowej, a na to wiele matek nie chciało sobie pozwolić. Nikt nie zwróciłby uwagi, że faktycznie to one są głównymi, bądź jedynymi żywicielkami rodziny. Bardzo się takich konsekwencji obawiały, stąd wolały trwać w fikcyjnych małżeństwach, przeciągając wystąpienie o rozwód do chwili, gdy dzieci osiągną pełnoletniość.
Takie rozwiązania zyskują aprobatę społeczną?
Nie są aprobowane, ale kiedy kobieta, która wyjechała, radzi sobie za granicą i dzięki temu pomaga rodzinie, jest zaangażowana w relację z dziećmi, a otoczenie zna i popiera jej motywy wyjazdu, akceptacja wszystkiego, co związane z wyjazdem, rośnie. Spotkałam się z relacjami, z których wynikało, że otoczenie kobiety przygotowującej się do wyjazdu przekonuje ją do niego, wskazując przykłady innych migrantek, którym się powiodło, którym praca za granicą pozwoliła uwolnić się od przemocowego męża, a jednocześnie nie musiały decydować się na tak radykalny krok, jakim jest rozwód wtedy, gdy dzieci były niesamodzielne i niepełnoletnie.
Czy można wskazać jakieś pozytywy tych wyjazdów, o których rozmawiamy?
Oczywiście. Oprócz niezależności ekonomicznej, te pozytywy to zyskanie przez kobiety nowego spojrzenia na siebie i dystansu do polskiej kultury, co dodatkowo świetnie pokazują badania dr Anny Kronenberg, która zanalizowała ponad setkę tekstów, książek i pamiętników napisanych przez migrantki z Polski. Dla tych wszystkich wypowiedzi podobne jest zniechęcenie polską konserwatywną, zamkniętą na innych, przemocową obyczajowością. Dochodzi do tego wzrost samooceny, odzyskanie poczucia sprawczości i wiary w to, że można o sobie decydować, a także skutecznie pomagać tym, którzy są dla kobiet najważniejsi. Niektóre migrantki odkrywają też swoją seksualność. Wiele z nich właśnie za granicą po raz pierwszy ma odwagę nawiązać romans. To ważne zwłaszcza dla starszych kobiet 50+, które jeśli w Polsce się rozwiodły lub zostały wdowami, są samotne, nie mają przestrzeni, by móc wyjść i potańczyć, poznać kogoś w podobnym wieku w klubie dla osób starszych, bo w Polsce postrzega się je jako kobiety już postseksualne. A klubów takich zwyczajnie nie ma. Dla wielu z nich, zwłaszcza dla kobiet ciężko pracujących, poturbowanych przez małżeństwa, to bardzo ważne, że w Brukseli są takie miejsca, w których tańcząca 60-latka może czuć się normalnie, gdzie może spotykać innych i umawiać się na randki.
To brzmi bardzo optymistycznie, wręcz bajkowo…
To tylko jedna strona, bo nie jest tak idyllicznie. Polki żyjące na emigracji traktowane są podejrzliwie przez różne grupy społeczne w kraju i za granicą. Kontroluje się seksualność Polek, zwłaszcza matek, nawet jeśli są samotne. W Belgii, w której prowadziłam przez parę miesięcy obserwacje, polscy mężczyźni rościli sobie prawo do kontrolowania rodaczek w miejscach publicznych, na ulicach. Zdarzały się wulgarne komentarze kierowane do Polek, które szły za rękę z mężczyznami o innym kolorze skóry. Ponadto wiele migrujących matek czuło na sobie stałą kontrolę innych współmigrantów i współmigrantek, którzy oceniali, czy kobiety poświęcały cały czas na pracę, jakby przez sam fakt, że wyjechały od dzieci, nie mogły mieć moralnego prawa do odpoczynku i czasu wolnego. Wiele osób też nie dostrzega faktu, że dla wielu kobiet wyjazd to ucieczka od przemocy do relatywniejszego bezpieczeństwa, ścieżka emancypacji, przestrzeń do rozpoczęcia życia od nowa, również uczuciowego. Zamiast mówić o takim doświadczeniu w kategoriach praw człowieka, praw kobiet, postrzegają kraje emigracyjne jako miejsca grzeszne, upadłe.
Czy istnieje coś takiego, co ułatwia kobietom bycie matką na odległość?
Tak, znacznie lepiej swoją sytuację znosiły migrantki, które pracowały w systemie 3 miesiące za granicą – 3 miesiące w domu. Takie rozwiązanie było możliwie, jeśli pracę wymieniało się z koleżanką sąsiadką albo siostrą. Wtedy będąc w domu, czuły się matkami na 100 procent – miały pieniądze i czas dla rodziny, a będąc za granicą – miały poczucie tymczasowości rozłąki. To bardzo pomagało. Oprócz tego pomocne były telefony komórkowe i Internet, z pomocą których można było mieć stały kontakt z domem.
Czy aktualna sytuacja ekonomiczno-społeczna w Polsce będzie potęgowała zjawisko migracji kobiet, czy raczej je zahamuje?
Biorąc pod uwagę to, że program 500+ już okazał się wybiórczy i niedostosowany do faktycznych potrzeb społecznych, a reforma systemu opieki nad dziećmi i osobami starszymi się nie zapowiada, migracje będą stałym elementem naszej rzeczywistości. Jednak w ostatnich kilku latach mają one trochę inną postać, niż w okresie, do którego odnosiły się moje badania. W sytuacji, gdy praca za granicą jest już legalna, widać tendencję wyjazdu całych rodzin lub wyjazdów po to, by za granicą móc rodzinę założyć. To już zupełnie inna emigracja, niż ta która była udziałem kobiet w pierwszym dwudziestoleciu po przełomowym roku '89.
Dziękuję za rozmowę.