To niezwykle poruszająca rozmowa. Krystyna Przybylska wyjaśniła, że zgodziła się na tę rozmowę, by "dziennikarze przestali wymyślać bzdury". Redakcję wybrała ze względu na córkę, która czytywała "Wysokie Obcasy".
Mama Anny Przybylskiej, która zmarła 5 października 2014 roku po długiej walce z rakiem, odpowiedziała m.in. na pytanie o to, jak z tęsknotą radzi sobie trójka dzieci aktorki. Przyznała, że bardzo często rozmawia z nimi o ich mamie, zabiera ich również na cmentarz.
- Jak jesteśmy sami, to zostawiam dzieci przed grobem Ani, a sama odchodzę do szwagra, który leży dwa groby dalej. Oliwka trzyma Jasia i Szymona za ręce. Postoją trochę, po swojemu przemyślą. Jak widzę, że się już przeżegnają, idę po nie i wracamy do codzienności. Nie pytam o nic, nie rozmawiamy. To trudne, ale muszą być silne - mówiła Krystyna Przybylska.
Opowiadała, jak często w codziennych sytuacjach wnuki przypominają jej córkę - w pozach, jakie przybierają w czasie snu, jak mówią, jak wyglądają. Wspominała, że w czasie choroby Anna Przybylska raz powiedziała coś, co sugerowało, że dopuszcza najgorszy scenariusz. - Wyobraźcie sobie, że przez cały ten czas w ogóle nie rozmawiałyśmy o śmierci. Raz tylko mnie zapytała, jak leżałyśmy na łóżku: "Mamuś, a co będzie z dziećmi?". Odpowiedziałam: "Słuchaj, dziecko. Na razie to ty musisz Jaśka wysłać do przedszkola, zorganizować mu tort, bo zaraz ma urodzinki, niebawem Szymon idzie do komunii, trzeba go przygotować. Myśl o tym, dziecko, na razie nic złego się nie dzieje". Odpowiedziała tylko: "Masz rację" - relacjonowała.
Wspominała dzieciństwo Anny Przybylskiej, jej pierwsze aktorskie kroki, które stawiała mają zaledwie 16 lat. Opowiadała o niezwykłej więzi, jaka je łączyła, o tym, jak wielkie znaczenie dla jej nieżyjącej już córki miała rodzina i dom. Zdobyła się również na opowiedzenie o ostatnich dniach życia Anny Przybylskiej. To chyba najbardziej wzruszający fragment tej rozmowy:
- W niedzielę nad ranem pielęgniarka wychodziła na następny dyżur, zrobiłam jej kawę i kanapkę, wróciłam do Ani i zobaczyłam, że odchodzi. Jak ktoś to wcześniej już widział, to wie. Nosek się jej wyciągnął, ręce się zrobiły takie... inne. Oddech miała cichutki, łapała powietrze jak taki malutki ptaszek albo ryba, która szuka wody. Wyglądała jak mała, śpiąca laleczka - już taka malutka, drobniutka. Siedzieliśmy przy niej z Jarkiem i Agnieszką. Jeszcze wstałam, wzięłam ją za rękę i szepnęłam: "Dziecko, nic się nie martw, wszystko będzie dobrze". Już nie odpowiedziała, tylko spod powiek popłynęły jej dwie łzy. Może mnie jeszcze usłyszała? Umarła o 15.18.