Konflikt zza naszą wschodnią granicą trwa od paru lat, ale dopiero od kilku tygodni żyjemy w chaosie politycznym, którego apogeum nie widać i nie możemy nawet przypuszczać, kiedy i z jakim rezultatem może się skończyć. Przynajmniej jedna strona sporu jest przecież nieobliczalna w swoich działaniach.
Strach przed wojną, zburzeniem świata, który tak pieczołowicie budowaliśmy, jest coraz bardziej podsycany każdymi kolejnymi informacjami z frontu. Boimy się gorszej sytuacji materialnej, niepewnej sytuacji na i tak trudnym rynku energetycznym, niekontrolowanym napływem uchodźców i migrantów. W dużej części z nas budzi się też niepokój o bliskich i przyjaciół, którzy na co dzień żyją w miejscach, których może dotyczyć konflikt zbrojny. Przedsiębiorcy boją się jeszcze większej niestabilności gospodarki, ale też coraz mocniej żyją sprawami swoich współpracowników, którzy w sporej części pochodzą z zagrożonych terenów.
Czy na pewno boimy się wojny?
– Strach to podstawowa emocja, która jest w człowieku. Strach przed konfliktem zbrojnym jest tym bardziej naturalny. Boimy się o zdrowie, życie, status materialny. Ład, który przez wiele lat wypracowaliśmy i choć może nie jest doskonały, ale jest po prostu nasz. Nie może zatem dziwić to, że się boimy i co najważniejsze nikt nie powinien się z tego powodu czuć gorszy, a także narażony na szyderstwa – mówi Karolina Borek, psychoterapeutka z Risify.pl, startupu umożliwiającego internautom podjęcie indywidualnej psychoterapii bez wychodzenia z domu.
Karolina Borek zauważa jednak, że za obawą związaną z ewentualną wojną może kryć się coś innego, zdecydowanie głębszego i bardziej osobistego.
– Odpowiednio przepracowany strach powinien być jednak motorem napędowym do refleksji i działań. Natomiast strach paraliżujący, powodujący to, że nie jesteśmy w stanie wstać z łóżka i normalnie funkcjonować jest już sygnałem alarmującym. W takim przypadku bardzo możliwe, że za strachem przed konfliktem zbrojnym, który potrafimy nazwać i jest dobrym wytłumaczeniem na wszystko, kryje się coś innego. Lęk przed codziennymi sprawami, których nie potrafimy sami zdefiniować lub tak nas przytłaczają, że… boimy się o nich mówić i chowamy się za czymś większym i już nazwanym – zaznacza psychoterapeutka.
Wiedza – realny lek na przewlekły strach
Konflikty na świecie nie są czymś niezwykłym. Jedynie względna bliskość ewentualnego konfliktu zbrojnego może być czynnikiem, który zmienia naszą percepcję. Jednak sytuacja polityczno-gospodarcza-społeczna nawet w ostatnich latach była zmieniana na skutek działań zbrojnych. Jak choćby wojna domowa w Syrii, która spowodowała falę migracji do Europy. Zagrywki polityczne sprawiły jednak, że większość ludzi nie zdawała sobie sprawy z tego, że gdzieś na świecie trwa konflikt, który skutkuje migracją. Specyfika mediów tzw. głównego nurtu, a także polityków – którzy jak się zdaje, żyją z nimi w symbiozie – u przeciętnego człowieka budują często poczucie strachu. To złe emocje budują popularność treści, czyli przekładają się na kliknięcia w internecie, sprzedaż gazet, wzrost cen reklam w TV. Wydawcy doskonale wiedzą, że używając mocnego tytułu: o wojnie, potencjalnych ofiarach, o tym, ile czasu potrzebowałaby rosyjska armia, by podejść pod polską granicę, gwarantują sobie większe zainteresowanie czytelników.
– Utopią jest myślenie o świecie bez konfliktów. To, że do tej pory rozgrywały się dość daleko od nas, nie znaczy, że nie wpływały na nas pośrednio. Jak radzić sobie z nimi? Przede wszystkim racjonalnie należy podejść do tematu. Zastanowić się, czy możemy cokolwiek zrobić, żeby nie było wojen? Nie, jednostka nie jest w stanie nic zrobić, bo to domena polityków, którzy decydują o światowym ładzie. To, co możemy zrobić to przede wszystkim uzbroić się w wiedzę, rzetelną i pozbawioną czynnika emocjonalnego. Niestety i o nią coraz trudniej i trzeba podjąć pewien wysiłek, ale to akceptowalna cena, żeby przestać żyć w permanentnym strachu – komentuje Karolina Borek.
Wiedza pozwala na podjęcie działań, choćby w sytuacji, gdy rzeczowo poznamy skalę problemów ekologicznych i jakie skutki może wywołać zbliżający się kryzys związany z brakiem wody pitnej w niektórych regionach świata. Bardzo możliwe, że wtedy segregacja śmieci, oszczędzanie wody i zmiana pewnych negatywnie wpływających na środowisko nawyków przestanie być dla nas fanaberią, a realnym krokiem, które może wykonać jednostka, aby zapobiegać przyszłym konfliktom. Zapewne bardziej sprawczym niż udział w protestach.
GAD – może kryć się w każdym z nas
W piramidzie potrzeb Maslowa poczucie bezpieczeństwa poprzedzają tylko potrzeby fizjologiczne. Nie może więc dziwić to, że tak wiele o nich myślimy i staramy szukać się rozwiązań. Nie każdy sobie z tym jednak radzi i w takim przypadku możemy mówić o tzw. GAD, czyli lęku ogólnym. To przewlekły stan zamartwianiem się i strachu sprawami, które dzieją się codziennie. Co gorsza, ludzie ze zdiagnozowanym GAD zawsze myślą, że spełni się najczarniejszy scenariusz – stracą pracę, zachorują, nie poradzą sobie z kryzysem.
– Taki przedłużający się stan paraliżuje wszelkie działania, a to największy sprzymierzeniec naszego strachu i czynnik, który prędzej czy później może doprowadzić do depresji. Człowiek wpada w błędne koło i trudno się z niego wyrwać. Najczęściej w drodze terapii wypracowuje się pewien schemat. Uznaje się, że niepewność może przyjść, daje się sobie czas na złapanie dystansu. Następnie uznaje się, że myśl to nie są fakty i uczy się odpuszczać w chwili, gdy jest to adekwatne, a przede wszystkim pozwala się sobie zbadać stan emocji, i uczuć, które nam towarzyszą w danej chwili – tłumaczy ekspertka.